czwartek, 1 grudnia 2011

EDMUND ZIELIŃSKI. Zamiast chleba ludzie będą łykać piguły chlebopodobne?

Młyn w Zblewie to już historia

Od kiedy istniał w Zblewie młyn? Trzeba by się nieco potrudzić w poszukiwaniach historycznych o tym obiekcie. Sadzę, że warunki hydrologiczne wsi sprawiły, że młyn tam był od dawna. Zapewne jego pierwsza konstrukcja była na miarę czasów, a więc potężne koło poruszane spływającą wodą z rzeki Piesienicy i drewniana konstrukcja samego młyna...















Kiedy powstał murowany, ten który jeszcze dziś stoi - nie wiem. Właścicielem obecnego młyna był Niemiec Franz Wolf. Natomiast jego syn, Rudolf Wolf, zarządzał pozostałymi dobrami należącymi do tej rodziny - głównie ziemią orną i łąkami. Wraz z wejściem Armii Czerwonej rodzina Wolfów uciekła do Niemiec, a majątek został upaństwowiony jako mienie poniemieckie. Młyn został przydzielony Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Zblewie i przez wiele lat mełł ziarno na mąkę okolicznym chłopom.

Pamiętam, że za moich szkolnych lat młynarzem był pan Franciszek Wolski. Miał żonę i córkę. Był kierownikiem młyna do końca lat pięćdziesiątych. Następnie zawiadywał nim pan Bruski, zięć Pana Wiktora Szarmacha. Kto był po panu Bruskim - nie wiem.
W 1966 roku wyprowadziłem się ze Zblewa. Do dziś słyszę w uszach szum wody spływającej kaskadą w miejscu dawnego koła pędnego. Wraz z regulacją rzeki Piesienicy układ wodny wokół młyna zmienił się radykalnie. Zarósł staw przed młynem, z którego spływała woda na koło. Betonowy most na berlince, pod którym kąpaliśmy się jako dzieci, ma pod sobą resztki jakiejś wody stojącej. Zostało odcięte połączenie Piesienicy ze stawem, a główny nurt tej rzeki puszczony został przepławką, kiedyś służącą jako zawór bezpieczeństwa, odprowadzając nadmiar wody z młyńskiego stawu.

Wielokrotnie bywałem w zblewskim młynie. Blisko wejścia po prawej stronie był kantorek młynarza. Proste biurko, a na nim aparat telefoniczny na miarę czasów. Zawsze zwracałem na niego uwagę. Prostokątna, czarna skrzynka z wystającymi na górze widełkami, na których leżała słuchawka. Ta rzucała się od razu w oczy, bo zamontowany w niej mikrofon miał kształt trąbki. Jej rozwarty kielich miał zbierać wszystko, co mówił telefonujący. Z boku skrzynki wystawała korbka, a kręcąc nią przyzywało się telefonistkę z centrali telefonicznej, ta z kolei łączyła z żądanym numerem. Kiedy pani telefonistka mówiła łączę, należało odłożyć słuchawkę na widełki i pokręcić korbką, tym razem miał zabrzęczeć telefon u przywoływanego abonenta. Może na ten temat napiszę kiedyś oddzielny felieton?

Jako chłopiec jeździłem z wujkiem Francem czy Antonim z żytem na przemiał, z którego otrzymywał śrutę na paszę dla zwierząt i mąkę na chleb. Najsmaczniejszy był ten z ziarna żyta wymłóconego zaraz po żniwach. Do tego służyło zboże, tak zwany lóz (luźne) z zagrabionego pola i pozbieranych kłosów. Na podeżniwku (czas przed żniwami) pieczono już chleb na resztkach mąki lub wręcz kupowano. Gdy ciocia Tekla upiekła chleb ze świeżej mąki, można było go jeść bez smarowania - pyszności! Zwłaszcza z mąki pytlowej (drobno zmielona środkowa część ziarna). Wyjaśniam, że pytel to specjalny worek muślinowy w młynie, przez który przesiewa się zmieloną mąkę. Wujkowie wozili też z młyna mąkę razową. Powstaje ona z grubo mielonego całego ziarna z zarodkiem i częściowo z łuską. Ta mąka też służyła jako dodatek do pieczenia chleba, na zacierki, również gotowano z niej klej do tapet. Ja, w czasie oczekiwania na przemiał, pilnie obserwowałem pracę młynarza - gdzie wsypywał ziarno po uprzednim zważeniu, skąd nasypywał mąkę czy śrutę. Jak zgrabnie zakładał worki do gardzieli zsypu, stuknął drewnianym młotkiem w obudowę i worek natychmiast zapełniał się przemiałem. Młyn huczał od pracy walców, żaren i sit.

Przed młynem przeważnie stała kolejka chłopskich wozów. Była to okazja do pogawędzenia z sąsiadem, często przy płynach rozgrzewających, których i młynarz nie odmawiał. Rozprawiano o wojnie w Korei, podatkach, obowiązkowych dostawach, kiedy to się wreszcie zmieni itd. Konie w tym czasie skubały siano podrzucone przez gospodarza. Dojazd do młyna był jeden, ten od strony ul. Młyńskiej, która wtedy była ulicą główną ze Starogardu i Skórcza przez Zblewo do Kościerzyny. Obwodnica zmieniła stan rzeczy. Dojazd do młyna i plac przed młynem, w czasie roztopów i deszczu był niemiłosiernie rozjeżdżony przez chłopskie wozy na kołach z żelaznymi obręczami. A jak tam jest dziś? Młyn stoi jak dawniej, czerwieniąc się cegłą, może ze złości, że zatrzymał go nieubłagany czas przemian. Że mąka jest tylko dodatkiem do różnego rodzaju spulchniaczy czy utrwalaczy, a zestaw ten dziś nazywa się jeszcze chlebem. Może przyjdą takie czasy, że zamiast chleba, tego z prawdziwego zdarzenia, ludzie będą łykać piguły chlebopodobne? Jak dobrze, że mnie już wtedy nie będzie.


Grudzień 2010 Edmund Zieliński

P.s. Krytykując jakość dzisiejszego chleba, miałem na myśli piekarnie przemysłowe. Przez myśl mi nie przeszło, by mogło to się odnieść do piekarni zblewskich, czy innych małych zakładów piekarniczych. Będąc w Zblewie kupuję tutejszy chleb, chleb z mojej wsi.






Kiedyś szumiała tu woda i łowiliśmy szczupaki.



Fragment dawnej ulicy Młyńskiej przy młynie.



Młyn dziś.



Wyschnięte koryto "Piesienicy" pod mostem na berlince.



Młyn w Zblewie i okolice w latach dwudziestych XX wieku na moim obrazie.

REPORTAŻ O ULICY MŁYŃSKIEJ - PRZEJDŹ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz