czwartek, 16 sierpnia 2012

BARBARA DEMBEK-BOCHNIAK. NIEOFICJALNIE O ZAWODACH MOTOKROSOWYCH (JAK KTO WOLI MOTOCROSSOWYCH) W PĄC

Należę do zakonu korbowodowego. Choć ludziom to dziwne się zdaje, że świeże powietrze mi szkodzi, ja bardziej kocham spaliny, które wdycham co dzień. Absolwenci gdańskiej samochodówki wiedzą o czym piszę. Jakie to szczęście zatem, że w mojej rodzinnej wsi urządzili w wakacje, czyli wtedy, kiedy akurat większą część czasu wdycham zapachy natury, imprezę plenerową dla wielbicieli spalin, znaczy motokrosu. Jak w każdej godnej uwagi miejscowości (Paryż, Amsterdam), tak i w naszej można wydzielić dzielnicę seksu i biznesu, willową, handlową. I właśnie przez moją, a mieszkam w willowej (większość kwater to M1, spokojni sąsiedzi), prowadzi droga bita na tor motokrosowy. Jak bita to często i w_kurzona na jej traktowanie....


A ponieważ mieszkańcy mojej ulicy to lokalni patrioci, to w związku z organizacją imprezy o skali wojewódzkiej zadbali o komfort naszej "gasy". Wystosowaliśmy pismo do władz, że chcemy, żeby nam tu za szybko nie jeździli wzbijając tumany kurzu, więc mają poograniczać i pooblewać drogę. Władze odpisały, że niekompetentne są w tej kwestii, bo nie one organizują ów jubel, ale spokojnie, ustawi się znaki z ograniczeniem do 40km. Mam to na piśmie! Kilometr, w zapisie skrótowym km, to jednostka długości, nie prędkości. Zwróciłam uwagę władzy, a ta wyjaśniła mi skąd błąd, ale żeby nie wyjść na donosicielkę, to przyczyny nie opiszę. Dość, że podpisaliśmy się prawie wszyscy, a odpowiedź przyszła do co drugiego, za to z tekstem, że mamy powiadomić sąsiadów. I tak władza zaktywizowała nas do odświeżenia stosunków międzysąsiedzkich, za co niniejszym wyrażam pochwałę. W dniu imprezy przez cały czas jej trwania jeździł wóz bojowy OSP z Barłożna, tankował wodę z naszego przydrożnego hydrantu i polewał drogę, coby się nie kurzyła, w_kurzała. Dla mnie to była największa atrakcja! Konspiracyjnie uczyniłam zdjęcie zza krzaków, jak ta mega konewka żłopie naszą kociewską wodę. Jak to teraz po wsiach bywa zwierząt domowych nie za dużo uraczysz, a więc trzeba dbać o te, co się je już ma. Dlatego mając w perspektywie zagęszczony mocno ruch pojazdów mechanicznych Andżela pochowała swoje koty i zamknęła je na klucz. My nie mieliśmy kłopotu, bo nasz kot zwany pieszczotliwie Kotkiem, a ostatnio w związku z lenistwem jakie go ogrania Lejbą, w nocy poprzedzającej motokros przeszedł inicjację kocurzą i przez cały dzień leżał pod krzaczkiem ognika czerwonego z zakrwawionym, obdartym ogonem i czterema otworami w tylnej lewej łapce. Dokarmiony i systematycznie głaskany wylizał się w dwa dni, ale szczęśliwie w dzień imprezy udawał zdechlaka.

Wracając do imprezy. Punkt za reklamę. W zeszłym roku tylko plakaty, w tym fachowe banery wywieszane gdzie się da, łącznie ze szczytem wieży remizy pączewskiej OSP. Nawet na forach internetowych dla automaniaków nawoływano się do przyjazdu do Pączewa. Żeby nie robić sztucznego tłoku na parkingu zdecydowałam z mężem, że te 800m do toru przebędziemy pieszo. Na pierwszym rozstaju dróg za bazą ustawiono malowniczy kierunkowskaz - taki "hendmejd", na drugim zaś ruchem kierowali mocno nieletni, za to oznakowani i sympatyczni. Ruch w kierunku toru był wzmożony już jakiś kwadrans przed rozpoczęciem. Zjeżdżali się oficjele, o których w tej nieoficjalnej relacji nie puszczę pary z ust, ale byli w ilości sporej, choć dziwnymi kryteriami wybrani. Kiedy stanęliśmy na górce, to przed nami ukazał się parking z morzem aut, czyli jakby port, choć nie całkiem, bo prawie na odwrót. Aut było z ćwierć miliona, serio! Mąż wyciągnął aparat, pstryknął fotkę i jakby na zawołanie przed nami śmignęło kilka osobówek, za nimi sznurek motocykli, a później ogonek motorynek. Mamy to uwiecznione. Frekwencja rewelacyjna! Była i policja, i pogotowie, i strażacy, i koło naszych gospodyń wiejskich, i kogo tam jeszcze nie było! Nasza pani sołtys, jakby nie było gospodyni wsi, zamiast honorowo paradować, bo to na jej terenie takie widowisko, po gospodarsku obdzielała kiełbaskami z grila panów funkcyjnych. Bardzo to było miłe trzeba przyznać. Kiedy przyszliśmy zawody już trwały. Ludzie, spokojnie ponad tysiąc, oblepili tor szczególnie od północy i zachodu. Rodzice z fajnymi dziećmi - świetna okazja do wyborów małej miss motokrosu! Parki z pieskami różnej maści. Prawdziwie rodzinna impreza. Wielu uzbrojonych w aparaty. Wszyscy czyhali na atrakcyjne ujęcia. Kolorowo ubrani zawodnicy robili co mogli, żeby owe ujęcia zapewnić. Tor przygotowany świetnie. Motokrosowcy (nie wiem, tak się ich nazywa? Czy tylko krosowcy?) ruszali na znak-sygnał wszyscy razem, a po minucie na skutek różnic w technice, umiejętnościach , doświadczeniu i sprzęcie każdy jakby jeździł w swoją stronę - fajnie to wyglądało. W ferworze walki nie obyło się bez ofiar. Ponoć trzynastoletni zawodnik złamał rękę, ale wiem to już tylko z przekazu ustnego naocznych świadków, bo po 20 minutach oglądania wyścigów byłam cokolwiek znudzona. Zaciągnęłam więc męża na niedaleki wzgórek, żeby stamtąd pstryknąć focię. Chyba nie tylko ja byłam znudzona, bo grupki młodzieży też opuszczały okolice toru udając się w kierunku pobliskiego lasku, być może tylko na chwilkę. A nad torem z jakby obozem tureckich namiotów, rozpostarłszy okazale skrzydła, szybował bocian. Z tych nudów wspomniałam, jak to będąc dziecięciem biegało się po rżysku, pomagało stawiać sztygi. Porysowane źdźbłami nogi piekły podczas wieczornej kąpieli w wodzie nagrzanej słońcem, w cynkowej balii. Taka wyłączona, zamyślona patrzyłam na rżysko, a na mnie patrzyły polne bratki, zwane macoszkami. Ujęły mnie, a ja je - na zdjęciu. Nie doczekaliśmy się występów kantry, bo mimo fajnego klimatu wyścigów, anielskiego głosu Karola ze spokojem klarującego na czym co polega i co właśnie obserwujemy uznaliśmy, że zacisze naszego domu też jest atrakcyjne. Zresztą musiałam iść pogłaskać naszego Lejbę pod krzaczkiem z czerwonymi kulkami. W międzyczasie parking o którym była mowa już był wypełniony po brzegi i sznury aut utworzyły drugi na owej górce za bazą. Coby i to uwiecznić weszliśmy znowu w rżysko. I tym razem niespodzianka - rżysko ze słonecznikami!

A tak zupełnie serio: gratulacje dla pana Gerarda Reimusa i pozostałych zaangażowanych zapaleńców za sam pomysł i świetną organizację imprezy! Szczerze!

Barbara Dembek-Bochniak




W dniu imprezy przez cały czas jej trwania jeździł wóz bojowy OSP z Barłożna, tankował wodę z naszego przydrożnego hydrantu i polewał drogę.


Na pierwszym rozstaju dróg za bazą ustawiono malowniczy kierunkowskaz - taki "hendmejd",...



Na drugim zaś ruchem kierowali mocno nieletni, za to oznakowani i sympatyczni



Przed nami śmignęło kilka osobówek, za nimi sznurek motocykli, a później ogonek motorynek



Motokrosowcy (nie wiem, tak się ich nazywa? Czy tylko krosowcy?) ruszali na znak-sygnał wszyscy razem,...



... a po minucie na skutek różnic w technice, umiejętnościach , doświadczeniu i sprzęcie każdy jakby jeździł w swoją stronę.




A nad torem z jakby obozem tureckich namiotów, rozpostarłszy okazale skrzydła, szybował bocian.



Wszyscy czyhali na atrakcyjne ujęcia. Kolorowo ubrani zawodnicy robili co mogli, żeby owe ujęcia zapewnić.


Taka wyłączona, zamyślona patrzyłam na rżysko, a na mnie patrzyły polne bratki, zwane macoszkami. Ujęły mnie, a ja je - na zdjęciu.



W międzyczasie parking o którym była mowa już był wypełniony po brzegi i sznury aut utworzyły drugi na owej górce za bazą.



I tym razem niespodzianka - rżysko ze słonecznikami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz