środa, 1 sierpnia 2012

Kupił wykrywacz, pojechali i znaleźli skarb!

SKARBY DREWNIACZEK

Tadek jest najstarszy więc prowadził. Samochód. Sławek ma największe doświadczenie ze sprzętem militarnym, więc został operatorem nowiutkiego detektora metali. Gdzie wysłuchał, tam pogrzebał - w kociewskim gruncie. Ja przynosiłam i podawałam. Aparat, grabelki, łopatę. To był początek lipca. Wspólnie pojechaliśmy szukać skarbu. Tadek wyznaczał marszrutę dość dynamicznie. Właściwie nie wiadomo, czy to Tadek prowadził samochód, czy samochód Tadka. Zakrętów było sporo, decyzja o kierunku zapadała w okamgnieniu i była niespodzianką dla Tadka, dla Sławka i dla mnie...
















Pierwszym celem okazały się Drewniaczki. Przejechaliśmy koło młodego byka, który jak się później okazało, wszedł w nie swojego gospodarza kartoflisko. Samochód, bo jakby nie Tadek, skręcił w lewo i dojechaliśmy do gospodarstwa z sympatycznymi mieszkańcami. O historii najbliższej okolicy mógłby opowiedzieć starszy pan tu mieszkający. To pomogłoby nam wytypować miejsce poszukiwania skarbu. Niestety starszy pan nie zdecydował się wyjść ku nam. Cóż. Zawróciliśmy. Podjechaliśmy pod dom, co do funkcji którego Sławek z Tadkiem mieli odmienne zdanie. Tadek uparcie twierdził, że był to dwór, Sławek uparcie twierdził, że była to leśniczówka (dosłownie "budynki nadleśnictwa"). Dość, że na ścianie ostał się relikt przeszłości - tabliczka "Tu znajduje się telefon alarmowy". Mój jeny. Serce zawyło z tęsknoty za "kiedyś". Ciemny las, deszcz siecze ze wszystkich stron, do domu daleko, wilki wyją i jest wybawienie - siedlisko, w dodatku z telefonem… Albo inaczej… Zamieć, zawieja, Maciejowa chodzi na "ostatnich nogach" i zaczęło się. Za chwilkę na świat przyjdzie Wojciech albo Cecylka, a może oboje. Tylko na Boga Macieju biegnij, a prędko, do telefonu i dzwoń po akuszerkę! Ech wyobraźnia, ech czasy, ech postęp techniczny…



Drewniaczki - dwór to czy leśniczówka?



Relikt przeszłości.


Wróćmy do napotkanego domu, który szybko obpstrykał Sławek. Zamieszkuje go kilka rodzin - każdy na swoim, wykupionym. Tadeusz - doświadczony reportażysta zagadał do "tubylca". Zrugał mnie później. Na moim miejscy wyciągnąłby aparat i zaraz pstryknął fotkę. A ja co? "Tubylec" - pan w średnim wieku usłyszawszy o poszukiwaniu skarbu, zaśmiał się tylko. Byli tu już tacy, którzy z wykrywaczem metalu penetrowali okolicę przez kilka tygodni, a jak! Autem przyjechali. W namiocie mieszkali. Nic nie znaleźli. Gdzie szukali? Tam, gdzie skarb… Bo skarbem tej okolicy są wiekowe drzewa, które ponoć pamiętają czasy Napoleona! Próbka - już na podwórku przy domu. Czyli bingo! Ze skarbem jak z grzybem! Co komu pisane, to go nie minie. Wielu koło grzyba przechodzi, ale on czeka na nas… Nasz skarb czeka na nas: na Tadzia, Sławka i na mnie. Samochód, a w zasadzie Tadeusz, zawrócił i udaliśmy się w kierunku alei lip, dębów, buków. Inny świat. Każde drzewo jak Drzewo-Dom z "Avatara" Jamesa Camerona. Patrzysz w górę i prawie nie widzisz błękitu nieba, promieni słońca. Inna czasoprzestrzeń. I zapach lip. I skupiony Sławek w multicamie i polskim woodlandzie wtapiający się w tło, ze słuchawkami na uszach i detektorem w ręku. I Tadek, jak zwykle w grzecznej koszulce z kołnierzykiem, również wytężający uszy. I ja - w niemieckiej bluzie wojskowej nasłuchująca, czy już mam coś przynieść z bagażnika, czy jeszcze nie. Pipanie w słuchawkach wyraźnie nakazało Sławkowi podjąć alarm! Oto znaleźliśmy go! Zaraz dokopiemy się w tym kociewskim gruncie do rzeczy, do skarbu! Już przyniosłam łopatę. Już Tadek kopie, gdzie Sławek pokazał. Już Sławek grzebie i rozdrapuje piach. Chwilka konsternacji. Mamy go!!! Spojrzeliśmy wszyscy na wydobyty skarb. Rozejrzeliśmy się wokół, czy aby nikt poza nami go nie widzi. I odkryliśmy skarb po stokroć większy. I jeszcze po nie_wiadomo_ilekroć_większy. Ów pierwszy - to dzieło pracy rąk ludzkich, kawałek metalowego odlewu. Na złomie pewnie by dali za niego ze trzy grosze. Ten drugi skarb to coś, co przez wieki oparło się ludziom i… naturze. To piękna aleja z czasów Napoleona, to wiekowe lipy, które masowo i bezrozumnie nakazują wycinać po wsiach i cmentarzach jakieś władze. Serce się kraje na widok dzisiejszego Czarnegolasu, którego wycinka przydrożnych i cmentarnych lip pozbawiła całego uroku sielskości. Kto żyw niech pędzi ku owej alei w Drewniaczkach. Może to ostatnia szansa, aby i tym kociewskim skarbem się nacieszyć! A ów skarb najcenniejszy? Mieć wokół siebie przyjaciół.
Barbara Dembek-Bochniak
Zdjęcia: Sławomir Bochniak, Barbara Dembek-Bochniak, Tadeusz Majewski




Skupiony Sławek w multicamie i polskim woodlandzie wtapiający się w tło



Poszukiwacze skarbów.



Już Tadek kopie, gdzie Sławek pokazał.



Mamy go!!!



Nasz skarb: aleja w Drewniaczkach pamiętająca czasy Napoleona.

PS. I na koniec fotomontaż 13m.jpg. Jedna jest z czasów Napoleona - to aleja. Druga z lwowskiej starówki AD 2012 - kwiaciarka. Sławek mówi, że to już liczby urojone. To prawie przestrzeń Stefcia Banacha, tego co na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie jest położony…
Wykrywacz do metalu Nasłuchałem się niedawno od Huberta, jakie to cuda można znaleźć na polach za pomocą wykrywacza do metalu. Hubert swój pierwszy wykrywacz miał z 15 lat temu. Teraz ma dwa. Jeden profesjonalny, za 3 tysiące, a drugi jeszcze lepszy. Jak przyjechałem do domu wszystko opowiedziałem Basi. Kiedy roztoczyłem wizję znajdowanych skarbów, to nie trwało długo, tylko następnego dnia Basia zgodziła się kupić wykrywacz. Ze dwa dni szukałam w internecie opinii na temat detektora i znalazłem taki, jaki bym chciał. Tylko okazało się, że za 2,6tys. To za dużo i takich środków nie zainwestujemy. Musiałem jeszcze jeden dzień śledzić fora internetowe i zadowolić się urządzeniem dla początkujących, podobno całkiem niezłym. Bodajże jest nawet lepszy od tego, który był używany przez polskich archeologów, którzy szukali szczątków samolotu prezydenckiego w lesie smoleńskim. To dziwna sprawa, że profesjonaliści używają sprzętu dla początkujących hobbystów.

Zanim wykrywacz dojechał, bo był zamówiony ze sklepu internetowego, Basia pochwaliła się naszym nowym zakupem Tadkowi, który miał opracować plan miejsc, które trzeba koniecznie odwiedzić. Nie pamiętam okoliczności przyjazdu Tadeusza, ale pamiętam, że ruszyliśmy w opracowaną przez niego trasę. W okolicach Drewniaczek, gdzie rzekomo miały miejsce zacięte walki podczas drugiej wojny światowej, natknęliśmy się na starą aleję dębową, która podobnie jak wszystkie w okolicy istniejące aleje była sadzona przez Napoleona. Pochodzę z małej miejscowości w Borach Tucholskich i jako kilkunastoletni chłopiec dorabiałem sobie podczas zalesienia - sadziłem drzewka w lesie. Oj tych drzewek parę tysięcy pewnie nasadziłem, ale Napoleon na pewno był lepszy. Nie ma co się dziwić, że przegrał kampanię rosyjską pod Moskwą, tracąc przy tym całą swoją wielką armię i musiał wrócić, skoro skupił się na sadzeniu drzewek.

Trochę zasmuciły mnie informacje, które z Tadkiem usłyszeliśmy od mieszkańca okolic Drewniaczek, który twierdził, że w okolicy grasował niejeden poszukiwacz śladów historii. Ten ostatni przemieszkał tam podobno dwa tygodnie pod namiotem i dzień w dzień kopał dołki na okolicznych polach. Ja jednak z poszukiwań jestem zadowolony, ponieważ podczas kilkugodzinnej eksploracji przydrożnych rowów i skarp stwierdziłem, że wykrywacz działa i to całkiem nieźle. Na przykład na głębokości około 30cm znaleźliśmy fragment ocynkowanej blachy 200x10mm o bliżej nieokreślonym pochodzeniu, kilka kawałków drutu i fragment staliwnego odlewu - prawdopodobnie element jakiejś maszyny rolniczej, chociaż kto wie… W tym dniu to zaspokoiło moją żądzę poszukiwania śladów historii pod powierzchnią ziemi. A reszta to już była czysta przyjemność, bo zrobiliśmy sobie wycieczkę po okolicach. Chciałbym uspokoić wszystkich, że każdy wykopany dołek został zasypany, wyrównany i zagrabiony tak, aby nie został najmniejszy ślad ingerencji w środowisko naturalne. Najcenniejsze były zebrane doświadczenia. Sławomir Bochniak
















Tunel lip
No więc wyjeżdżamy z Pączewa. Hmm... ale dokąd? Basia i Sławek czekają na moją decyzję. Mówią, że przecież doskonale znam każdą miejscowość na Kociewiu, więc nie powinno być problemów ze znalezieniem takiej, gdzie ktoś zakopał skarb (i który rzecz jasna znajdziemy, bo co to za skarb, co nie daje się znaleźć?). Więc decyduję - Drewniaczki. Bo akurat nie znam, to znaczy byłem raz kilkanaście lat temu i widziałem jakieś opuszczone budynki. Pojedziemy tam i przy okazji poznam tę osadę lepiej. Musi w niej coś być ciekawego, skoro - jak pisał Józef Milewski - "latem 1944 roku w rejonie nadleśnictwa Drewniaczki pojawili się spadochroniarze radzieccy. W lutym 1945 roku Niemcy urządzili na przedpolach wsi stanowiska artylerii przeciwlotniczej. Na przełomie lutego i marca 1945 roku toczyły się ciężkie wielodniowe walki między wojskami niemieckimi a radzieckimi o zabudowania nadleśnictwa Drewniaczki, które - zniszczone - przechodziły z rąk do rąk. Walki toczyły się nawet o posiadanie poszczególnych pokoi nadleśnictwa."
Musi coś w tych Drewniaczkach być, jeżeli 1 X 1874 r. powstał w nich obwodowy urząd stanu cywilnego. Przejeżdżamy przez Drewniaczki mijając stary obiekt. Sądząc po sporej werandzie, kiedyś dworek. Jedziemy drogą w lewo. Z obawą przystaję przed nieupalowanym bykiem. - Basiu, a co będzie jak zaatakuje? Po chwili powolutku przejeżdżam. Zwierzę specjalnie się nami nie interesuje (możliwe, że odpowiada mu dizajn auta). Za wiekowymi modrzewiami stoi kilka starych domów. Basia i Sławek idą trochę dalej, a ja pytam przez płot kobietę, czy jest tu ktoś, kto pamięta 1945 rok w Drewniaczkach. - To już nie są Drewniaczki, a Zelgoszcz - mówi kobieta. - Ale w domu jest ktoś, kto pamięta. Zaraz przyjdzie.
Po chwili oczekiwania okazuje się, że starszy pan źle się czuje i nie może wyjść.

Wracamy do budynków byłego leśnictwa. Na wielkim dziedzińcu biegają psiaki. Na schodach stoi kilka osób. Basia i Sławek na moją prośbę idą zrobić zdjęcie budynku z drugiej strony, tam, gdzie znajduje się wyżej wspomniana weranda. Wdaję się rozmowę ze starszym mężczyzną. Mówię, że ci dziwnie ludzie z ordynarnie nieukrywanym urządzeniem do wykrywania metali - to znaczy Basia i Sławek - to poszukiwacze skarbów, natomiast ja jestem dziennikarzem i piszę o nich reportaż. - No wie pan, różne są dziwactwa. Mężczyzna przyjmuje to wyjaśnienie z całkowitym zrozumieniem. Mówi, że nie jesteśmy pierwsi. Przyjeżdżało już kilku. Niektórzy szukali przy alei lip, która ma ze 300 lat, inni szali gdzieś w stronę rzeki Wdy. Ci pierwsi konkretnie szukali przy jakichś dołach, pozostałości po zabudowaniach.

Jedziemy coraz wolniej. Wybrukowana (kiedy?!) aleja, prowadząca do Zelgoszczy, zamienia się w zielony tunel. Przystajemy. Basia robi zdjęcia, a Sławek uruchamia wykrywacz metalu. Jest całkowicie pochłonięty swoją pracą. Od czasu do czasu pokazuje Basi, że należy kopać. Po kilku takich działaniach Basia jest już odrobinę znudzona, a Sławek rozczarowany. Czuję się winny. Dopiero teraz dociera do mnie, że oboje są ubrani w wojskowe moro jak przystało na poszukiwaczy skarbów. A ja, myśląc, że jedziemy jedynie przetestować dopiero co kupiony sprzęt, ubrałem się bardzo hm... wczasowo. W takim stroju mogę jedynie Sławkowi doradzać. A doradztwo, inaczej konsulting, bierze się z myślenia. Mój mózg pracuje na przyspieszonych obrotach. Niepodważalne jest to, że fantastyczna aleja lip istniała już w czasach Napoleona. I jeżeli mężczyzna przy domostwie mówił, że szła tą drogą jego armia, to nie opowiadał andronów. Kalkuluję, jakie jest prawdopodobieństwo, że jakiś francuski żołdak w trakcie tego przemarszu wyrzucił coś na bruk albo pobocze. Do tego dodaję, ile kapsli, blaszek, puszek, gwoździ, drutu i innych fragmentów z metalu ktoś wyrzucił przez przez 200 lat. Nie chcę Sławka zniechęcać, ale prawdopodobieństwo jest zerowe. Patrzę na tunel lip. To jest skarb, jaki ja znalazłem. Opisuję te strony tyle lat, a czegoś takiego nie widziałem. Gmina powinna zgłosić ją do Konserwatora Zabytków i zachęcić do do spacerów.

Basia i Sławek składają sprzęt w aucie. Jedziemy dalej w stronę Zelgoszczy, potem Szteklina, aż do Miradowa.. .Po drodze rzucam myśl, by każde z nas coś napisało o tej wyprawie. I w taki to oto sposób ten reportaż powstał. Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz