sobota, 25 sierpnia 2012

O rodzinie Ziółkowskich z Kalisk (archiwalia)

- Pan jeździł po naszych szlakach - powiedziała mi Kornelia Ziółkowska po przeczytaniu "Przeplotni". Po rozmowie mogę powiedzieć: Tak, jeździłem...



Każdy ma swoją podróż sentymentalną

I
Ziółkowscy z dziada pradziada mieszkali pod Kruszwicą. Józef Ziółkowski pracował tam jako robotnik leśny. W I wojnie światowej walczył pod Verdun. Kiedy w 1994 r. rozmawialiśmy o tym w domu Ziółkowskich w Kaliskach, opowieść o Verdun brzmiała dziwnie, ponieważ żołnierz spod Verdun krzątał się po mieszkaniu podczas rozmowy.
- Ojciec najpierw walczył po stronie pruskiej, potem przeszedł na francuską - wyjaśniał syn żołnierza Tadeusz. - Potem zaciągnął się do armii Hallera, brał udział w bitwie o Warszawę w 1920 r.

Potem pan Tadeusz opowiadał o swojej i żony peregrynacji. Las, ten pierwszy las z dzieciństwa, miał potem na jego życie wielki wpływ. W 1952 r. ukończył wyższe studia leśne na Uniwersytecie Poznańskim i otrzymał nakaz pracy. Jego żona Kornelia wspominała ten nakaz dobrze.
- To wtedy była niegłupia sprawa. Trzeba było odpracować od 3 do 5 lat w miejscu, na które wysłał uniwersytet. Uniwersytety otrzymały informacje, że w jakimś województwie brakuje tylu a tylu fachowców i trzeba było jechać. Przyjechaliśmy do Gdańskiego.
Nakaz pracy otrzymał Tadeusz, a ona przerwała studiowała na Wyższej Szkole Ekonomicznej. Musiała towarzyszyć mężowi.

Tadeusz najpierw pracował jako leśniczy w Nadleśnictwie Tolkmicko, potem, po trzech latach, został nadleśniczym Nadleśnictwa Kwidzyn. Tam dopiero się wykazał. Przez 10 lat prawie nie schodził z motoru i przede wszystkim zalesiał - rocznie ok. 200 ha. W sumie - obliczył - zalesił prawie 1000 ha. Został też myśliwym. Niestety, wilgotny klimat spowodował, że zaczął podupadać na zdrowiu. Poprosił o przeniesienie w "lżejsze" i suche Bory Tucholskie. Otrzymał Nadleśnictwo Osieczna, gdzie znów pozostawił za sobą 10 lat. W 1982 r., po reorganizacji i połączeniu mniejszych nadleśnictw w duże, został nadleśniczym sporego Nadleśnictwa Kaliska.

Tę leśną tradycję pociągnęły ich dzieci: Ludmiła i Radosława (gdyby był jeszcze chłopiec, Tadeusz dałby mu imię Stoigniew). Obie córki wychowywały się w nadleśnictwach, a więc często w lesie. Powtarzały jakby historię dziadka Józefa - robotnika leśnego z Kujaw i ojca zbierającego w tamtych lasach grzyby. Ludmiła ukończyła tę samą uczelnię co tata, również zdobywając stopień mgr inż. leśnictwa. Wyszła za mąż na studiach, oczywiście za leśnika. Oboje dziś pracują w pobliskim nadleśnictwie. Radosława koniecznie chciała zostać nauczycielką. Zdała maturę i zameldowała w domu, że wybiera się na... leśnictwo. Dziś pracuje w Nadleśnictwie Lubichowo.
Tadeusz w lasach na Kociewiu sporo czasu poświęcił łowiectwu. Ma za sobą 40 lat polowań. Posiada najwyższe odznaczenie łowieckie "ZŁOM". Pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Szkoleniowej i Egzaminacyjnej dla łowieckich debiutantów w woj. gdańskim i przewodniczącego Komisji Oceny Trofeów Łowieckich w Polskim Związku Łowieckim, badającej prawidłowość odstrzału.

- Powietrze jest tu suche, zdrowe - mówiła Kornelia. - Zawsze stałam przy mężu i w tej jego zawodowej wędrówce po nadleśnictwach musiałam się przyzwyczaić do kolejnej krainy, i obdarzyć ją sympatią. Tolkmicko - jary i buczyny, Kwidzyn - teren równy, wspaniałe poszycie, bogate siedliska, Bory Tucholskie - wrzos taki suchy. 30 lat tutaj i można się było rozkochać nawet w nasłonecznionych przesiekach.

II
No więc siedzimy w niedzielę przy stole w domu Ziółkowskich. Żeby wyjaśnić to moje chodzenie po ich śladach w "Przeplotni". Nie ma już z nami Józefa - ostatniego hallerczyka. Zmarł w wieku 99 lat.

Faktycznie - okazuje się, że Ziółkowscy znają na wylot miejsca i historie, jakie opisałem w książce. Ba, mają wiedzę, jakiej nie miałem ja. Choćby o przedwojennych drogach.
Tadeusz: - Mówią "droga prezydenta" na szosę Toruń - Bydgoszcz, z Bydgoszczy do Warlubia, z Warlubia do Osieka. Potem jest nasyp. Przerwano kawałek, nie robiono już tej drogi. I znowu idzie od Lubichowa, już prosto, z małymi zakrętami, przez Zblewo, przecinając berlinkę, potem przez Nową Karczmę, Egiertowo, Żukowo dochodzi do Gdyni. Budowano ją w celu ominięcia fragmentu szosy Bydgoszcz - Wolne Miasto Gdańsk przez Pruszcz. A druga droga miała iść ze Świecia do Łobody w Borach Tucholskich, a stamtąd dalej - przez Osieczną, Zimne Zdroje na Czarną Wodę, stąd do Kościerzyny i również do Gdyni.

Na odcinku Łoboda - Osieczna zrobiono nasyp z żółtego piasku, już było wyprofilowane. Ludzie nawet tym nasypem jeździli. Był więc projekt dwóch dobrych szos i kolei, tak zwanej węglowej. Do dziś mówią "kolej węglowa" albo "francuska". Do Bydgoszczy szły dwa tory, potem jeden - z Bydgoszczy przez Bory Tucholskie do Lipowej Tucholskiej i dalej przez Łąg do Kościerzyny, a z Kościerzyny przez Kaszuby - nad jeziorami Gołubie, Somonino do Gdyni. Jest tu sporo śladów lub dzieł po okresie międzywojennym. Choćby poniatówki, wielkie dzieło budowlane. W Wielkopolsce budowano je murowane, tu z drewna. Rzeczywiście był świetny system kredytowania.

Przyszli Niemcy i żądali nawet pieniędzy za te poniatówki. Bo oni jak widzieli coś zapisane w papierach, to tak musiało być. A na Czarnowodzkich Lądach, podlegających pod Nadleśnictwo Leśna Huta, faktycznie jest "Lasek Prezydenta". W to miejsce przyjeżdżał polować na kaczki prezydent Mościcki. Do Osiecznej też, na bagna "Jagielnia".

Kornelia: - Pan się zastanawia w jednym z tekstów, kiedy została zlikwidowana szkoła w Długiem. W 1965 albo 1996 roku. Ostatnim kierownikiem był ojciec Piotra Trykowskiego, który w Dąbrowie produkuje domy z drewna. Zamknęli, bo uczyło się już tylko sześcioro dzieci w klasach I - III, a uczniowie klas IV - VIII chodzili do Kasparusa. Długie nie protestowało, chociaż bardzo lubili Trykowskiego. Uczniów dowoziła 4 kilometry do Kasparusa "bonanza" i to się uczniom podobało... Skąd tyle wiem od Długiem? W latach 1963 - 1973 mieszkaliśmy w Osiecznej. Mąż był nadleśniczym, a ja przewodniczącą Gminnej Rady Narodowej, odpowiednikiem dzisiejszego wójta (potem przekształcili to w naczelnika). Przewodniczący GRN był jedynym członkiem urzędującym rady. Wydawałam też śluby.

Tadeusz: - Po połączeniu nadleśnictw Lubichowo, Drewniaczki, Osieczna w jedno - Nadleśnictwo Lubichowo przyjechaliśmy tutaj, do Kalisk, gdzie połączono nadleśnictwa Wirty, Leśną Hutę i Bartel Wielki. Zbudowaliśmy bloki mieszkalne, warsztaty dla Okręgowego Transportu Drewna... Jako nadleśniczy pracowałem w Nadleśnictwie Kaliska do 1989 r. Zona była w tutejszej szkole zastępcą dyrektora do spraw administracyjno-gospodarczych do 1990 roku.

Kornelia: - Administracja państwowa to była męka. Nadarzyła się okazja przejścia do Banku Spółdzielczego w Lubichowie. Pracowałam tam jako kierownik 3 lata. Po przeprowadzce do Kalisk byłam dyrektorem BS w Starogardzie. Mam tu zdjęcia z Żabna, gdzie otwarto przedszkole... Do BS zawsze się ktoś zgłaszał. Między innymi kierownicza przedszkola. Na zdjęciu jest ona, ja i Paweł Strehlau, wówczas szef oświaty w gminie Starogard... To nieprawda, że młodzi nie interesują się historią regionu, tych miejsc. Radka, która pracuje w Nadleśnictwie Lubichowo i często dociera do dokumentów podpisanych przez swojego ojca, bardzo się interesuje. Nieraz udajemy się w podróż sentymentalną.

III
Ziółkowscy często wracają w taka podróż do Kwidzyna, Osiecznej. Do czasów, kiedy stawiali tam tysiąclatkę. Prawie wszędzie pawilony "tysiąclatek" stawiano oddzielnie od starych szkół. W Osiecznej połączono starą i nową łącznikiem. Znaleziono też nazwę. Była wtedy moda na imiona bohaterów zbiorowych. Osiedle w Czarnej Wodzie wówczas nazwano imieniem Młodego Robotnika, szkole w Kaliskach nadano imię Wielkiej Rewolucji Październikowej. W Osiecznej ktoś wydumał, że będzie Lotników Ludowego Wojska Polskiego. I pojechali do Malborka po patronów. 1 września lotnicy przyjechali z orkiestrą garnizonową. A potem stanął na szkolnym placu samolot.

Tyle państwo wiecie o regionie - mówię. - Może przydałby się turniej wiedzy o Kociewiu? Taki, jak w telewizji, z nagrodami. Nie powinno być tak, że starsi opowiadają, a młodzież słucha i się nudzi.

- Oczywiście - potakuje Kornelia. - U nas, w Kaliskach, mamy coś takiego. Podczas turnieju sołectw mieszkańcy sołectw muszą odkrywać swoją historię. Nawet opracowywali sobie herby. To dzięki Dance Zarembie. Ona ma ciekawe pomysły.
Tadeusz Majewski



Otwarcie "tysiąclatki" w Osiecznej. Repr. MK


W 1994 r. opowieść o Verdun brzmiała dziwnie, ponieważ podczas rozmowy żołnierz spod Verdun krzątał się po mieszkaniu. Na zdjęciu z lewej Józef Ziółkowski pod Verdun. Repr. MK


Otwarcie przedszkola w Żabnie. Od lewej kierowniczka przedszkola, Kornelia Ziółkowska Paweł Strehlau. Repr. MK


Kornelia i Tadeusz Ziółkowscy dzisiaj. Szkoda, że nie widać tła z myśliwskimi trofeami pana Tadeusza. Fot. Tadeusz Majewski

Za piątkowym wydaniem Dziennika Bałyckiego, Wirtualne Kociewie - lipiec 2007 r.



TEKST Z ARCHIWUM (1994 r.)

Rodzinę Ziółkowskich trudno zastać w komplecie w domu. Pan Tadeusz często wałęsa się po lesie, jedna córka w rozjazdach, druga mieszka w pilskim. A jest to rodzina niezwyczajna co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze, ojciec pana Tadeusza, Józef ma 98 lat i pamięta działanie bojowe pod Verdun i "cud nad Wisłą", po drugie pan Tadeusz jest wyśmienitym myśliwym, po trzecie dawno dawno temu w lesie zrodziła się w rodzinie Ziółkowskich leśna tradycja i trwa do dzisiaj...

Zawodowa wędrówka

Rodzina Ziółkowskich mieszkała z dziada pradziada w Nadleśnictwie Miradz pod Kruszwicą, na Kujawach. Wieś leżała wśród lasów. Józef Ziółkowski pracował tam jako robotnik leśny. Kiedy wybuchła I wojna światowa, cesarz zaciągnął go do wojska. Józef walczył pod Verdun.

Nazwa tej miejscowości brzmi w trakcie naszej rozmowy dość osobliwie, kiedy teraz, na początku lat 90. XX wieku, widzi się żołnierza spod Verdun krzątającego się po mieszkaniu państwa Ziółkowskich w Kaliskach.

- Ojciec najpierw walczył po stronie pruskiej, potem przeszedł na stronę francuską - wyjaśnia pan Tadeusz dość typową dla Polaków sytuację przynależności armijnej. - Potem zaciągnął się do armii Hallera, brał udział w bitwie o Warszawę w 1920 roku.

Na życiu pana Tadeusza las, ten jakby rodzinny las Nadleśnictwa Miradz, wywarł wielki wpływ.
- W lesie byłem wychowany - opowiada pan Tadeusz. - Od dzieciństwa gromadziłem w lesie doświadczenia, zbierałem grzyby i jagody. Las to również codzienne przyzwyczajenia. Środowisko, w którym człowiek przebywa od dziecka, pierwsze wrażenia, które pozostają w człowieku najmocniej. W czasie okupacji też pracowałem w lesie.

W 1952 r. pan Tadusz ukończył wyższe studia leśne na Uniwersytecie Poznańskim (Wydział Leśny) z tytułem magistersko-inżynirskim i otrzymał nakaz pracy. Pani Kornelia Ziółkowska, jego żona, wspomina tamte czasy i ten nakaz dobrze.
- Nakaz pracy to wtedy była niegłupia sprawa. Trzeba było odpracować od 3 do 5 lat w miejscu, na które uniwersytet wysłał. Uniwersytety otrzymały infomacje, że w jakimś województwie brakuje tylu a tylu fachowców. I trzeba było jechać. Przyjechaliśmy do Gdańskiego..

To nie pomyłka. Ziółkowscy pobrali się na studiach i na papierze z Urzędu Stanu Cywilnego jest napisane "student","studentka". To Tadeusz otrzymał nakaz pracy, a Kornelii, "zagłębiance" - z Dąbrowy Górniczej, która w Poznaniu studiowała na Wyższej Szkole Ekonomicznej, "trzeba było towarzyszyć" mężowi.

- Z tym nakazem pracy...- wyjaśnia pani Kornelia - W czasach powojennych to było niezbędne, choć zdarzały się nieporozumienia. Absolwenci z Poznania jechali w Warszawskie, a z Warszawy w Poznańskie...

W Gdańskiem, podobnie jak w wielu innych województwach, brakowało leśnej służby terenowej. Na Gdańskim jednak Tadeuszowi zależało.
- Chciałem tu przyjechać, gdyż interesowały mnie pomorskie lasy. Otrzymałem pracę jako leśniczy w Nadlesnictwie Tolkmicko.

Po roku Gdańska Dyrekcja Lasów doszła do wniosku, że wykształcony leśnik inżynier bardziej przyda się w rejonie kwidzyńskim. Awans w dziale nadzoru. Nie za bardzo to panu Tadeuszowi odpowiadało .
- Nigdy nie lubiłem kontrolować. Owszem, sadzić, ochraniać, pielęgnować, hodować las, to tak... Po trzech latach zostałem nadleśniczym Nadleśnictwa Kwidzyn. Tam naprawdę mogłem się wykazać moim wykształceniem, powołaniem. Tamte tereny porastały spore kompleksy leśne z wielkimi wojennymi wyrębami. Wszystko to trzeba było porządkować, zalesiać i zaprowadzać polską administrację. W Nadleśnictwie Kwidzyńskim były dość dobre lasy, lepsze niż na Kociewiu. Chyba tak na wszelki wypadek Niemcy tamte lasy zostawili w spokoju, a eksploatowali tutejsze...

Dziesięć lat w Nadleśnictwie Kwidzyn - czas intensywnej pracy, motorowe wędrówki leśne ("nie schodziłem z motoru"), załatwianie rozmaitych spraw, a przede wszystkim zalesianie - rocznie około 200 ha.
- W sumie zalesiłem prawie 1000 ha - mówił z stysfakcją pan Tadeusz.

W okresie "kwidzyńskim". Tadeusz Ziółkowski wstąpił do Polskiego Związku Łowieckiego i został myśliwym. A w lasach zwierzyny było mnóstwo. W czasie zawieruchy wojennej nikt nie polował, potem trudno było otrzymać broń. W końcu leśnikom pozwolili.
Niestety, wilgotny klimat i ciężkie warunki drogowe spowodowały, że pan Tadeusz zaczął podupadać na zdrowiu. Poprosił o przeniesienie w "lżejsze" i suche lasy, Bory Tucholskie. Otrzymał Nadleśnictwo Osieczna, gdzie znów pozostawił za sobą 10 lat. W 1982 r., po reorganizacji i łączeniu mniejszych nadleśnictw w duże, został nadleśniczym sporego Nadlesnictwa Kaliska.

Pan Tadeusz zawsze lubił czystą, słowiańską polszczyznę. To zdeycydowanie on wybierał imiona córek. Ludmiła i Radosława na tle dzisiaj nadawanych imion brzmią dość orginalnie, ale na pewno bardzo swojsko.
- Gdyby był jewszcze chłopiec, dałbym mu Stoigniew.

Oczywiście obie córki wychowywały się w nadleśnictwach, a więc często w lesie. W jakiś sposób Ludmiła i Radosława powtarzały historię dziadka Józefa - robotnika leśnego z Kujawskich lasów i ich ojca, zbierającego grzyby. Ludmiła 10 temu ukończyła tę samą uczelnię co tata, zdobywając również stopień magistra inżyniera leśnictwa. Wyszła za mąż już na studiach, oczywiście za leśnika.Oboje dziś pracują w pobliskim Nadleśnictwie Podanin. Zięć pana Tadeusza jest nadleśniczym terenowym, a Ludmiła prowadzi hodowlę drzew ozdobnych i egzotycznych.
Już zapowiadało się, że tradycję "przełamie" Radosława. Koniecznie chciała zostać nauczycielką. Zdała maturę i zameldowała w domu, że wybiera się na... leśnictwo. Aktualnie jest na trzecim roku Akademii Rolniczej Wydział Leśny w Poznaniu.

Pan Tadeusz w kociewskich lasach sporą część czasu poświęcił swojemu hobby - łowiectwu. W sumie ma za soba 40 lat polowań. A że coś niecoś w łowiectwie dokonał, to dziś w tej dziedzinie ma sporo do powiedzenia. Posiada najwyższe odznaczenie łowieckie "ZŁOM" (Ma 100 tys. myśliwych zaledwie 100 ma to odznaczenie). Pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Szkolniowej i Egzaminacyjnej dla łowieckich debitantów w woj. gdańskim i przewodniczący Komisji Oceny Trofeów Łowieckich w Polskim Związku Łowieckim. Co to drugie oznacza?

- Komisja bada prawidłowość odstrzału. Istnieje pewien średni wzorzec dla danej zwierzyny. Powyżej tego wzorca nie wolno strzelać - wyjaśnia mistrz. - Silne zwierzęta powinno się pozostawić do dalszej hodowli. Jeżeli myśliwy naruszy wzorzec, może się pożegnać na 2 - 3 lata z polowaniami. Komisja Trofeów po np. porożu czy szablach z ławtwością określa, czy wzorzec został przekroczony. A myśliwy musi dostarczyć Komisji trofeum... Jak z tego wynika, im większe np. poroże, tym i "przestępstwo" myśliwskie większe.

Państwo Ziółkowscy mają w Kaliskach domek z ładnie zadrzewionym ogródkiem (widac rękę Ludmiły). Z Kaliskami zżyli się już dawno.
- Powietrze jest suche, zdrowe - mówi pani Korlelia. - Zawsze stoję przy mężu i w tej jego zawodowej wędrówce po nadleśnictwach musiałam się przyzwyczaić do kolejnej krainy i obdarzyć ją sympatią. Tolkmicko - jary i buczyny. Kwidzyn - teren równy, wspaniałe poszycie, bogate siedliska, a w tych Borach Tucholskich - ten wrzos taki suchy, chrobostek i gałązka też. To już teraz nie kwiczy, jak na początku, ale gra. 30 lat tutaj i można się było rozkochać nawet w nasłonecznionych przesiekach.

Pani Kornelia, widać, jest trochę romantyczką.
Ale pan Tadeusz również czuje poezję.
- Tutaj czuć żywicą, a w kwidzyńskich lasach butwinę (to od słowa "butwieć")... Ludzie? Bardzo życzliwi, porządni, a przede wszystkim dbają o las jak o swoją zagrodę. Zresztą to jest ich las, od wieków z niego żyli.

Dziś Ziółkowscy w pełni czują się Kociewiakami.
- Kiedy rozmawiam z rolnikami, nie mówię młodnik, tylko "szununk" - śmieje się pan Tadeusz.
Tadeusz Majewski
Gazeta Kociewska 1994 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz