sobota, 17 października 2015

U UMERSKICH Czy to się nie zatrzyma, nie udusi samo z siebie? - cz. 2

Dwa miesiące temu daliśmy część materiału o rodzinie Reginy i Mirosława Umerskich i ich istniejącym już 10 lat gospodarstwie ekologicznym. "Takie gospodarstwo - mówił pan Mirosław - to nie produkcja, a styl życia, to podejście do świata, którego nie zatruwamy. (...) Gdy wychodzę na dwór, na ulicę, i widzę, jak to wszystko gna do przodu, to się zastanawiam, czy to się nie udusi samo przez siebie. Nie chcę obrażać ani pouczać, ale ludzie robią wszystko tak, jakby żyli tylko dla siebie."














Materiał ten ma już blisko tysiąc "wejść" w internecie, co świadczy o dużym zainteresowaniu tematyką ekologicznej żywności. Po publikacji pytano mnie, czy topinambur mi smakował. Oczywiście tak. Zresztą musiał - pani Regina jest mistrzynią kuchni.

A oto druga część tej rozmowy.





- Z tego co pan mówi, panie Mirosławie, wynika, że produkty ekologiczne są droższe, niż te, które kupujemy na co dzień. I macie państwo klientów?

- Mamy główne z Trójmiasta. Chcą worek ziemniaków, buraków, marchwi it. Te produkcję robimy pod nich.

- Czy łatwo można zmienić zwykłe gospodarstwo w ekologiczne?

- Rolnik może mieć gospodarstwo ekologiczne po trzech latach od zastosowania ostatniego środka chemicznego. Niektórzy już się tym interesują. W okolicy jest kilka gospodarstw ekologicznych. Chciałbym, aby powstało stowarzyszenie gospodarstw ekologicznych. I chciałbym, żeby w nazwie było "kociewskie", bo gdy pytają, skąd jestem, a ja mówię, że z Pomorza, to oni dodają: "Aha, z Kaszub". Na to ja odpowiadam: "Z Kociewia". A oni: "A co to jest?" Tłumaczę, że cały pas nadwiślański to Kociewie. Oczy otwierają ze zdziwienia.

- Gospodarstwa ekologiczne "to podejście do świata, którego nie zatruwamy". Tak pan rzekł. Czy nie jest za późno?

- U nas jeszcze nie. Pewien Anglik, który do nas przyjechał, mówił, że tu, u nas, wychodzi się na dwór i czuć życie, słychać śpiewające ptaki. Gdy się żyje w w kraju, gdzie zniszczyło się przyrodę, czasami marzy się, żeby na ręce usiadł nawet komar.

- Hmm, dziwny smak ma ten sok z topinambura (piję sok o kolorze buraczkowym) . Jeszcze takiego nie piłem. Z rokitnika też. Nie słyszałem, żeby w restauracjach takie soki podawano. Dlaczego nie ma?

- Żona była w Radomiu na pokazie maszyn do tłoczenia soku. Niestety, na razie te urządzenia są za drogie. I trzeba mieć gospodarstwo pod taką produkcję, i warzywnictwo - marchwie, pietruszki, cebule, białą rzepę itp.

- Pani Regino, jest pani szefową KGW w Zblewie. Chyba od niedawna... No i wgrała pani konkurs kulinarny - jesienną Kociewską Bulwę.

- Wybrali mnie w zeszłym roku. Dotychczas nasze koło było mało widoczne, nie miało takiego ducha, takiej weny. W tym roku wygrałam jesienną Kociewską Bulwę. - Podałam cztery rodzaje dań na jednym półmisku. Brałam też udział w konkursie wiosennym.

- Na wiosennym konkursie żona przedstawiła zupę z komosy. Miało być tradycyjne jadło, a wygrała lemoniada - uzupełnia pan Mirosław.

Okazuje się, że to on wymyśla potrawy, a pani Regina je robi w myśl zasady dobrej kucharce wszystko w rękach rośnie.

Oboje lubią żartować i sypią przysłowiami - sentencjami. Gdy mówimy na przykład o zdrowiu, panu Mirosław zauważa: Co nas nie zabije, to nas wzmocni i opatrzność na nas dobrym okiem spojrzy, i jakoś wychodzimy z tych naszych załamań. Albo gdy mówimy o rodzinie, gdzie są same córki i co wtedy trzeba robić, żeby urodził się syn. Co robić? Z pieca skoczyć, włożyć oficerki lub wziąć kawał bata. Sposoby są różne.

- A dlaczego nie ma u nas restauracji z sokami i zdrową żywnością?

- Proszę, to jest ekologiczne jabłko - pan Mirosław bierze ze stołu jabłko. - Takie mogę sprzedać, ale jak je potłukę, rozgniotę, to już jest przetworzone. Gdy zrobię z niego sok, już nie mogę sprzedać. Ktoś, kto sprzedaje przeciery ekologiczne, dżemy itp., jest uważany za przestępcę. Prawo zabrania robić i sprzedawać przetwory. Tymczasem wszędzie w UE mogą. Tam jest zasada, że jeżeli ktoś ma swój produkt, to może sobie przetworzyć. U nas, jeżeli ja chcę takie na przykład soki sprzedawać, muszę założyć firmę. A jeśli założę firmę, to będę miał na głowie wszystkie możliwe inspekcje.

- Może i słuszne? To przecież żywność. Pani na bazarze sprzedaje i jest jakieś ryzyko.

- Jakie ryzyko? Pani na bazarze powiedzmy w Morągu ma stoisko i sprzedaje spod lady dżemiki dla kogo? Dla swoich. Oni wiedzą, skąd to ma i co to jest.

- Myślę, że porządny sklep ze zdrową żywnością w Starogardzie, połączony z jakimś wyszynkiem, byłby skazany na sukces. Tym bardziej, że świetnych kucharek, choćby wśród pań z KGW nie brakuje. Dlaczego nie ma takiej restauracji?

- Ze takim sklepem w Trójmieście by wypaliło, w Starogardzie wątpię, w Zblewie już na pewno nie. Chodzi o ceny, Przykładowo weźmy ćwikłę, buraka. Buraczek w "Biedronce" kosztuje około 1 zł, a ekologiczny w Bydgoszczy 4 złote.

- Czyli nie mam szans zjeść porządnego obiadu z produktów ekologicznych?

- Niekoniecznie musi być restauracja. Chciałbym, żeby było jak w Niemczech. Tam rolnik ma gospodarstwo i salę biesiadną, gdzie można zjeść przygotowany przez jego rodzinę obiad. I w Niemczech to się spełnia - to, co produkuje, podaje się w takim gościńcu i ludzie przychodzą, i wiedzą, co to jest. Ceny w takim gościńcu są przystępne. Chodzi przecież o to, że dobrze pan zjadł, żeby smakowało - obojętnie, czy to są kraby, ślimaki, węże nawet, kaczka w kapuście, byle smakowało. I jeżeli panu to zasmakuje, to pan wróci, bo specyficzny smak. I tam tak się kręci.

- Kiedy będzie u nas jak w Niemczech, przynajmniej pod tym względem?

- Byliśmy w Łodzi na spotkaniu rolników mających gospodarstwa ekologiczne z kilku krajów. Pytaliśmy wiceministra rolnictwa i nic. Nadal rolnicy mają związane ręce. A inni mówili: jesteście gospodarzami, to możecie robić. A minister z Węgier wręcz stwierdził, że zaleją ekożywnością Europę.

- Ile kosztowałyby dania z ekożywności w takich gościńcach? Nieraz, jak jadę siódemką do Warszawy, śmieszą mnie nazwy, a ceny szokują...

- Ceny kształtowałyby się w granicach cen w dobrych restauracjach. Co do tych nazw. Jeszcze na tej wsi została polskość, więc można dać polską nazwę. To może być gościniec, gospoda, sala biesiadna.

Aleśmy się zagadali. Wychodzimy na dwór. Jest już późny wieczór. W gospodarczym zabudowaniu nagle wybucha potężny krzyk.

- Słyszy pan, jak grają? Gęsi... Wyczuwają obcego - mówi pani Regina.

Rozmawiał Tadeusz Majewski

Data pierwszej publikacji: 14.12.2013 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz