środa, 25 lutego 2004

Lubichowo. Rolnik Zbigniew Nierzwicki o wejściu do UE

Zbigniew Nierzwicki mieszka z żoną Ewą i dziećmi - Jankiem, Agatą oraz Tomkiem w starym budynku z czerwonej cegły przy nieutwardzonej drodze gminnej Lubichowo - Wda. Obok tego starego domu wznosi się nowy, ciekawy jeżeli idzie o architekturę budynek mieszkalny, ale nawet nie w pełni w stanie surowym. Za domem stoi wielki chlew. Pan Zbigniew jest jednym z większych hodowców tuczników w gminie. Podobnie jak obok, rozmawiamy z nim o sytuacji rolnictwa w przededniu wejścia do Unii Europejskiej.


To stare zabudowanie. Czy jest pan tutaj rolnikiem z dziada pradziada?
Zbigniew: Tak do końca nie. Mój ojciec był leśniczym. Ja jestem z wykształcenia zootechnikiem. Ale to jest rzeczywiście gospodarstwo pokoleniowe. Dom został zbudowany przez dziadka w 1862 roku.

O, zna pan nawet rok wybudowania domu. Czy wisi jakaś tabliczka?
- Jest to napisane na cegle. (Jak się później okaże, nazwisko "Jan Nierzwicki" i data są wypalone w cegłach - red.).

Ma pan jakieś pamiątki rodzinne?
- Niestety, nie ma żadnych pamiątek rodzinnych, bo cała rodzina siedziała w Potulicach. Wiadomo, kto tu nie podpisał trzeciej grupy, szedł "aut". Może zostali ci w mniejszych gospodarstwach. Nierzwickich było duże. Przed wojną liczyło sobie 27 hektarów. Przejął je jakiś Niemiec i w tym domu urzadził magazyn. Po wojnie goły dom został: ani mebli, ani niczego. A budynki gospodarcze rozebrali.

Więc, jako ze pana ojciec był leśniczym, to pan tu nie mieszkał. Kiedy pan - rzec można - wrócił.
- Był leśniczym najpierw w Rajowych, później w Szpęgawsku. Wróciłem w 1982 roku. Przyjechał pan tutaj, by zostać rolnikiem. Czy to nie był już wtedy dziwny wybór. Lekarz, pielęgniarka, murarz, nauczyciel, hutnik - to są jakieś zawody, a rolnik? Kto to w ogóle jest? Na pewno nie ktoś z powieści "Noce i dnie"...
- Był to świadomy wybór. Nie czuję jakichś kompleksów z tego powodu, że jestem akurat rolnikiem. Nie jest to jakąś ujmą.

Czy przyjeżdżając tutaj miał pan jakieś duże cele do realizacji, jakieś marzenia? - Każdy młody chłopak ma jakieś marzenia. Ale jak to się w życiu potoczy, to tego nikt nie wie. Marzenia... Już wtedy nastawiłem się na hodowlę trzody chlewnej, ale na mniejszą skalę, bo na około 300 sztuk rocznie, na jeden rzut 100 sztuk. Potem pomału, pomału się rozwijałem. W tamtym okresie nie brałem kredytów.
Dlaczego pan nie brał? Wszyscy wtedy brali.
Młodemu człowiekowi spoza regionu trudno było wziąć tutaj kredyt.

No, tak spoza regionu pan nie był. Wszak to było gospodarstwo pana rodziny.
- No tak, to było stryjków. Można powiedzieć, że na stare wrócił, ale nowy człowiek.
Przejdźmy do czasów teraźniejszych. Nie wpadł pan w pułapkę Balcerowicza, bo nie miał pan kredytów. I rozwinął pan hodowlę?
- Nie mam pretensji do Balcerowicza. Z tą pułapka kredytową to lekka przesada... W tej chwili mam 250 stanowisk. Obecnie mam w nich około 200 tuczników. Pełna obsadę miałem w 1997 roku.

W środę, ja się dowiedzieliśmy, w Lubichowie skupowano żywiec oferując 2,80 złotego za kilogram! To niesłychanie mało. Czy ta hodowla się opłaca? Czy robi pan jakieś biznes plany?
- Kiedy w 1996 roku brałem kredyt pod budowę chlewni, w biznes planie miałem kalkulację 3,50 zł za kilogram. Wtedy ten biznes plan był oparty na realnych, istniejących wówczas cenach. Ceny się zmieniają. Przez dłuższy czas na trzymała się koło 3 - 3,40 zł, ale w zeszłym roku dochodziła do 5 zł.
Mówią, że hodowcy teraz nie sprzedają tuczników, bo czekają na lepsze ceny...
- Muszą sprzedać. Opowiadanie, że rolnicy przetrzymują, bo czekają na wyższą cenę, to bzdura. Żeby sprzedać świnie w pierwszej klasie, musi osiągnąć maksymalnie 120 kg (Pierwsza klasa - od 90 do 120 kg - red.). Potem już się nie opłaca, jest to już żywiec pozaklasowy, o 30 groszy tańszy. Do tego niechętnie kupują te większe. Poza tym im dłużej świnia przebywa w chlewie, tym jest droższa. Żre, bo musi żyć. Jak więc to ma się opłacać hodowcy? Żre, bo musi żyć. Świnię, która ma około 100 kg, można przetrzymać jeszcze ze 2 tygodnie, bo przez te 2 tygodnie tyle właśnie przyrośnie, do 120 kilogramów.

No dobrze, zostawmy biznes plan, bo ceny się zmieniają, i to bardzo. Ale czy robi pan jakieś analizy, prowadzi pan jakieś notatki i odpowiada sobie na pytanie o opłacalność? A może to w ogóle nie jest opłacalne? Może ta hodowla nie ma sensu, bo jest niestabilna sytuacja i za niskie ceny. Ma pan jakieś notatki?
- Ci co zaczęli liczyć, kalkulować, to ich już nie ma... Żebym wiedział, że ta świnia kosztuje 4 zł i jest stała cena paszy, to można by robić kalkulację, ale tak nie jest. To jest u mnie tak: albo ja w tym roku mam na inwestycje, albo nie mam. Żyje też z tego. To cała kalkulacja. Na przykład do zeszłego roku kupowałem prosiaki, a w tym roku mam wstawione maciory i tylko dokupuję. Maciory kosztują około 330 złotych.

Nie ma pan wyliczeń, ale jednak panu się to musi opłacać, skoro pan tutaj w ogóle gospodaruje i jeszcze inwestuje. A wszyscy dookoła mówią, że nic się nie opłaca.
- Kiedy tutaj przyszedłem, to stodoła była bez dachu, a chlewnia do generalnego remonty. Po 20 latach w zasadzie wszystko jest nowe. Dom też buduję. To prawda jednak, że co roku idzie coraz gorzej.
Ma pan zapewne, przy takiej skali, nowoczesną chlewnię. 200 - 250 świń jakby na trzy zmiany w roku. Świnię hoduje się dzisiaj tak krótko?
- Tak. Kiedyś świnia była szczęśliwa, bo musiała mieć urodziny. Teraz nie
zdąży ich mieć. No, teraz też jest szczęśliwa, ale krócej. Żyje około 6 miesięcy, 2 miesiące jako prosiak, 4 miesiące jako tucznik.
Nie boi się pan wejścia do Unii Europejskiej? Mówią o ograniczeniu pogłowia świń w Polsce...
- W 1997 - 98 byłem na Zachodzie na wycieczce integracyjnej. Już wtedy mówiono nam, że trzeba hodować tyle a tyle krów, takie a takie mieć pogłowie świń. I teraz, z tego co oglądam i czytam, to podają te liczby. W zasadzie to samo podpisali, o czym wtedy nam mówiono. To samo dotyczy limitu mleka.

Jakie to były liczby w przypadku świń?
- Niemcy wtedy mówili, że Polska ma wejść z pogłowiem świni 12 milionów, a mamy - tak podają w telewizji - 17 - 18. Czy do końca podają prawdę? Nie wiem. Mówi się, że w najlepszych okresach mamy 22 miliony. Moim zdaniem ta obecna cena to jest zmuszanie, żebyśmy doszli do tego pogłowia.
Czy będą jakieś dotacje dla hodowców świń?
- Nic się nie przewiduje. Dotacja jest tylko przewidziana do uprawy zbóż.

Więc, w związku z tymi cenami, z zamach na nasze wielkie pogłowie świń, nic ciekawego pan się ze strony UE nie spodziewa?
- Spodziewam się...
???
- Kiedy ustali się wielkość tego pogłowia, to będzie się robiło pod zamówienie i po stałej cenie. Tak jak jest w Niemczech: najpierw się popisuje kontrakt z zakładem, który się odbiera. Mają już podaną cenę, za ile skupią. I wtedy ode mnie zależy, czy ja jestem w stanie za taka cenę wyprodukować i na tym zarobić. Spodziewam się stabilizacji. Jest też pytanie: jeżeli pogłowie świń ma być ograniczone w Polsce o jedną trzecią, to co z tą resztą? Albo inaczej: co ze mną będzie? Zacznie się znakowanie świni, poubojowa ocena mięsa, by wyeliminować tych, którzy produkują słabsze klasowo mięso, ocena hodowli. Mam nadzieję, że się w tych dwóch trzecich hodowców, którzy przetrwają, znajdę.

A ma pan opracowane jakieś - określmy to - wyjścia awaryjne?
Ewa: Mąż się śmieje, że dyskotekę otworzy.
- Trudno mi powiedzieć, co bym robił innego. Ciężko byłoby mi się przekwalifikować i zmienić mentalność. Wiem, że należałoby szukać pracy poza rolnictwem, ale gdzie ona jest?
Tu są ładne tereny pod działki letniskowe. Wilcze Błota, jezioro koło pana mazura, ludzie się budują, kopią stawy. Może to?
- Ile tych działek poszło? Ci co mieli pieniądz, to już je mają.

Z naszych rozmów wynika, że rolnicy nie bardzo wiedzą, co ich czeka.
- Na razie wszystko odbywa się wyżej. Owszem, są szkolenia, ale jak to będzie, ile będzie, tego nikt nie wie. Na szkoleniach mówią, co muszę spełnić, żeby dostać dotację, żeby w ogóle zaistnieć jako gospodarstwo w UE, żeby móc produkować, a nie mówią, co od tej UE dostanę.
A co pan ma jeszcze zrobić, żeby pana hodowla spełniała warunki UE?
- Na dzień dzisiejszy płyta gnojowa mnie czeka - na sztukę obornikową 3,5 m2. Wentylację sterowaną komputerem, automaty paszowe mam. Wymagają od nas więcej, niż mają u siebie. Byłem w Niemczech. Prezes mleczarni z Maćkowych, która była z nami, mówiła, że w Niemczech nasze służby sanitarne to na bramie by zamknęli. Stawia się nam większe wymagania niż są tam. W Szwecji, w Holandii, w Niemczech. Porównywałem. W Holandii to faktycznie jest inny świat, ale w Niemczech? Jak jest dojarnia przewodowa, rury szklane, to u nas widać, jak mleko płynie, a tam to scyzorykiem próbowaliśmy, czy to jest metalowa, czy szklana, taki był na niej brud. W Niemczech cała różnica polega w sprzęcie, wyposażeniu gospodarstw.

A czy wie pan, jaka dostanie pan dopłatę do ziemi?
Mam 33 ha ziemi. Mam dostać z UE 160 zł i 240 naszej dopłaty do ha. Koło 440 zł do 1 ha użytków rolnych (mam ich 28 ha). Nie ma dopłaty do upraw ziemniaków, buraków cukrowych. Do rzepaku będzie.
Jest pan więc za wejściem do UE, czy nie?
- Generalnie tak.

Na podstawie artykułu w Tygodniku Kociewiak (środowe wydanie Dziennika Bałtyckiego)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz