wtorek, 14 lipca 2009

5 lat koszykarskiej Polpharmy - podsumowianie

Okolice sportu

Co rok nowy sołtys, co rok nowy proboszcz


Czy ekstraklasa koszykarzy to jeszcze sport, czy już wyłącznie rozrywka? Czy kibice mają szansę na utożsamianie się ze swoim zespołem, czy raczej chodzą na mecze jak do kina - na kolejną premierę. Za co płacą zresztą podobnie. Chociaż nawet najlepszy film akcji nie jest w stanie zagwarantować takich emocji, jakie dają końcówki spotkań Polpharmy Starogard Gd. z chociażby Asseco Prokomem Sopot. Ale były i takie występy starogardzian, za które - przyrównując to do ocen filmów - w gazecie telewizyjnej nie dostaliby oni nawet jednej gwiazdki.


Tożsamość kibica

Człowiek, który był przez wiele lat związany ze starogardzkim klubem, mówi otwarcie, że on już jednak nie ma się z kim utożsamiać. To przestał być jego klub, bo co roku jest nowy trener i całkowicie nowy zespół. W dodatku zdenerwowała go dzika karta. Zespół spadł, a gra dalej, gdyż klub zapłacił 300 tysięcy złotych za zaproszenie do gry w Polskiej Lidze Koszykówki. Te pieniądze w 2008 roku wyłożył starogardzki samorząd. W zamian miał mieć większy wpływ na funkcjonowanie drużyny. Minął rok i samorząd ciągle nie ma najmniejszego wpływu. Został poniekąd wystrychnięty na dudka. Przez Polpharmę. Wniosek z tego, że prezydent Starogardu Edmund Stachowicz ma albo kiepskie pomysły, albo niskie notowania w firmie farmaceutycznej. Polpharma najlepsza jest - śpiewają kibice, a firma i klub w to wierzą. Wracając do sportu i tych corocznych zmian w drużynie...

- Idziesz na pierwszy mecz w sezonie i większości graczy nie znasz - mówi ów człowiek, który wolałby nie podawać nazwiska. - Zdążysz się do nich przyzwyczaić, a oni już odchodzą. I odnowa. To samo dotyczy trenerów. Co roku ktoś inny. Ma to sens? Gdzie tu jest budowanie drużyny na lata, gdzie jakaś perspektywa, koncepcja pracy, gdzie tu mowa o tworzeniu tradycji i historii klubu? O tworzeniu legend graczy, do których będą mogli równać młodzi gracze?

Taki Kobe Bryant corocznie w innym klubie? Trener Phil Jackson z LA Lakers identycznie. Mieliby szansę na stworzenie drużyny, która wygrałaby NBA? Na pewno nie, ale mistrzostwo Polski mogliby zdobyć bez problemu. W polskiej lidze liczą się przede wszystkim pieniądze, które będzie się miało do dyspozycji na dany sezon. Przez lata Prokom Sopot miał ich najwięcej, to wygrywał i wygrywał. W tym klubie i tak sytuacja - jak na polskie warunki - była niezwykła. Przez lata trenerem drużyny był Eugeniusz Kijewski, któremu sponsor pozwalał realizować koncepcję. Pod tym względem starogardzki klub był i jest przeciwieństwem.


Zmiany na bank

W Polpharmie tylko jedno jest pewne: na pewno będą zmiany - mawiał swego czasu jeden z prezesów firmy farmaceutycznej. To sformułowanie idealnie pasuje do klubu koszykówki o tej samej nazwie. Tuż po zakończeniu każdego sezonu wszyscy związani z klubem nabierają na pewien czas wody w usta. Wtedy właśnie tylko jedno jest pewne - na pewno będą zmiany. I tak już od pięciu lat, bo od tylu SKS Polpharma Starogard gra w ekstraklasie koszykarzy. Mały jubileusz aż się prosi o małą analizę. Od razu z najważniejszym wnioskiem: zmiany zmianami, ale trzy osoby już zasługują na miano ikon starogardzkiej koszykówki, tej męskiej, seniorskiej. Jarosław Sarzało - za to, że zaczął i pociągnął, Janusz Paturalski - też pociągnął, wielki sponsor i świetny prezes, no i Stefan Lubawski z Polpharmy. On w tej chwili jest najważniejszą osobą. Szkoda, że nie zdecydował się nigdy na to, by na przykład zostać prezesem klubu, choćby społecznie. Obecny prezes Jarosław Pozimski na pewno nie czułby się źle w roli "tylko" dyrektora zarządzającego. Najważniejsze jednak, że dotąd Stefanowi Lubawskiemu udaje się przekonać właścicieli firmy, że warto sponsorować koszykówkę. To wcale nie takie łatwe zadanie. Polska Liga Koszykówki działa od wielu lat, ale ciągle raczkuje i nie wyrosła z pampersów. To w tej chwili w ogóle nie jest biznes, ta koszykówka. Transmisje spotkań w niszowych kanałach byłyby do przyjęcia tylko wtedy, gdyby te kanały były ogólnodostępne. W Polsce dostęp do nich mają chyba tylko działacze PLK. Telewizja cyfrowa daje szansę na zmiany. Może czas pomyśleć o własnym kanale i produkowaniu transmisji ze spotkań? Jest do tego dobry moment. Wreszcie liga ma się zmienić. Nie będzie spadków i typowych awansów. Pozornie to zabójcza dla sportu informacja, gdyż teoretycznie zabija rywalizację. Tylko pozornie, bowiem dotąd kluby broniące się przed spadkiem wyczyniały cuda, wymieniały pół zespołu, ściągały na kilka spotkań drogich graczy, zmieniały trenerów i tak dalej. I liczyły na cud albo później - jak Polpharma rok temu - na dziką kartę za kilkaset tysięcy złotych. To jest dopiero zwyczajne wyrzucanie pieniędzy w błoto. Starogardzki klub nie miał w 2008 roku wyjścia, lecz całe zamieszanie było irytujące - kiepski sezon, zmiany graczy i trenerów, spadek, pieniądze, pozostanie w lidze. Po co więc w ogóle grano? Od razu należało przygotować środki na dziką kartę, a grać byle kim. Wyszłoby taniej. Tylko że wtedy nie byłoby tych emocji, czasami niezwykłych, negatywnych, ale nawet najlepszy film ich nie zagwarantuje. Żaden tam Bond 007 film numer 39.

Natomiast zmiany w lidze przyczynią się do tego, że żaden Śląsk Wrocław nie będzie miał szans na rozpoczęcie rozgrywek, by się po kilku kolejkach wycofać. W lidze mają grać wyłącznie solidne kluby, które przedstawią rzetelne zabezpieczenie finansowe na cały sezon. Tu Jacek Miecznikowski, który przez wiele lat był pierwszym lub drugim trenerem w starogardzkim klubie, zdradził nam, że on kilka lat temu postawił taki postulat na posiedzeniu władz PLK, tylko że wtedy prezesi klubów i inni działacze patrzyli na niego jak na wariata z Kociewia.

Teraz proszę… Od nowego sezonu w ekstraklasie mają grać zespoły, które tam są i które na to stać. Kluby będą musiały po prostu spełniać wymagania. Jacek Miecznikowski dodaje, że wreszcie się na to zdecydowano.

- Kluby będą mogły budować drużyny na wiele sezonów, tak jak to się czyni w NBA, wymieniać tylko pojedynczych graczy. Znacznie więcej miejsca będzie i dla polskich zawodników, także wychowanków - zauważa Jacek Miecznikowski. - Trenerzy również będą wtedy inaczej pracować i to może przez co najmniej kilka sezonów. Takie rozwiązanie będzie korzystne dla wszystkich.

Oj, dużo w tym idealistycznej nadziei. Presja na wynik pozostanie, kibice się nie zmienią… Wymagania sponsorów… Tymczasem koszykówka w Starogardzie przeszła wręcz niezwykłą drogę.


Rozrywkowe granie

Ta męska koszykówka w stolicy Kociewia była jakby od zawsze i od zawsze w SKS Start Starogard. Jeszcze pod koniec lat 80. drużyna rywalizowała w jakiejś tam klasie okręgowej czy raczej klasie A, a koszykarze grali dla czystej przyjemności. Treningi były formą towarzyskiego spotkania, wyjazdy na mecze - a także taką ucieczką na wolność… Dopiero przełom lat 80. i 90. przyniósł pierwsze zmiany. Wtedy do Starogardu trafił Jarosław Sarzało, został zastępcą komendanta starogardzkiej jeszcze milicji, ale był też koszykarzem, który ostatnie sezony spędził w drugoligowej Gwardii Szczytno. On ma również w tym roku okrągły jubileusz. Urodził się w 1959 roku, czyli dokładnie 50 lat temu. Gdy pojawił się w stolicy Kociewia, miał "ledwie" 30 lat. Podaję te dane, by pokazać jak ten czas leci. I ile lat buduje się solidny klub od podstaw. Lecz początek lat 90. jeszcze nie zapowiadał tego, co mamy dzisiaj. Zespół był coraz silniejszy, grał w nim chociażby Jacek Miecznikowski, który później był pierwszym trenerem, by przez wiele następnych lat być asystentem pierwszych szkoleniowców, najpierw Pakmetu Starogard, następnie Polpharmy - Pakmetu, a na końcu samej Polpharmy.

To Jacek Miecznikowski wprowadził najpierw drużynę do III ligi. Wspomina te czasy z rozrzewnieniem. Jeszcze amatorstwo, lecz już coś tam w powietrzu wisiało.


Czas na zawodostwo

Kolejny przełom nastąpił w 1996 roku. Klub nie miał znaczących sponsorów, a drużyna była silna i miała realną szansę powalczyć o… II ligę. Ówczesny prezes klubu Adam Kozłowski i wiceprezes Jarosław Sarzało postanowili stworzył radę sponsorów. W połowie września zorganizowali duże spotkanie w nieistniejącej już restauracji "Strzelnica". Przyszło na nie zaskakująco dużo osób, w tym właścicieli firm. Ową radę udało się stworzyć. Sponsorzy płacili po kilkaset złotych miesięcznie. Ziarnko do ziarnka… Zespół grał świetnie i po roku awansował do II ligi. To było historyczne dla miasta wydarzenie, gdyż zespołowy sport męski w Starogardzie nigdy nie był zbyt mocy. Góra, taki na trzecią ligę piłkarską.

To były niesamowite czasy, bowiem równolegle tworzyła się potęga Prokomu Sopot. Oba kluby nawet z sobą współpracowały. Działacze się lubili, do czasu… rywalizacji. Niesamowite było także obserwowanie, jak rosną wymagania wobec klubu. Amatorzy z klasy A jeździli na mecze swoimi "maluchami", nawet dostawczym mercedesem śp. Ryszarda Laskowskiego, który świetnie grał w koszykówkę. Zginął w wypadku samochodowym. Właśnie poniekąd jego miejsce zajął Jarosław Sarzało. W trzeciej lidze konieczny był porządny transport, sprzęt i już jakieś drobne za wysiłek. II liga wymagała profesjonalizacji. Łączenie pracy i gry było nierealne, choć Jarosław Sarzało, już dyrektor Ośrodka Sportu i Rekreacji, zdążył rozegrać cały sezon. Takim rozpędem, lecz dalszego postępu to nie zapewniało.


W tamtym czasie w klubie pojawiła się druga ikona - Janusz Paturalski. Jego firma Pakmet dynamicznie się rozwijała. On postawił na promocję przez koszykówkę. SKS Pakmet Starogard miał budżet przekraczający 500 tysięcy złotych. To wcale nie tak mało, lecz w tamtych latach w koszykówce było wielu bogatszych sponsorów. Budżety klubów pierwszoligowych były często wyższe niż niektórych drużyn ekstraklasy w ostatnim sezonie. W dodatku w koszykówce wcale nie było do końca uczciwiej niż w piłce nożnej… Jakoś to się wszystko tak ślizgało - od układów do układów, albo padało. Przy wyrównanych drużynach w koszykówce łatwiej ustawić mecz niż w kopanej. Czasami wystarczyło być drużyną nielubianą, by przegrywać ważne mecze w końcówkach. Żal tylko jednego - z klubem rozstali się ci drobni sponsorzy. Jakoś nie znaleziono pomysłu na ich zagospodarowanie.


Jak pech to pech

SKS Pakmet Starogard Gd. radził sobie nieźle, ale zawsze mu czegoś tam brakowało do kolejnego awansu. Wreszcie, na przełomie wieków, zdecydowano się na zatrudnienie trenera Tadeusza Hucińskiego, znanego dotąd z pracy z kobietami. Miał z paniami wielkie osiągnięcia, lecz panowie to inna bajka. Jego przyjście zmieniło starogardzki klub. Zmieniło starogardzką koszykówkę. Przedtem i później nie było już trenera i menedżera, który budziłby takie emocje. Był kochany i nienawidzony. Wielu by go najlepiej wysłało w kosmos.

- Ja też miałem w tamtym czasie do niego zastrzeżenia - wspomina Jacek Miecznikowski. - Potrafił zadzwonić o jedenastej w nocy i postawić cię na nogi w błahej sprawie, ale dla niego bardzo ważnej.

Tadeusz Huciński był nieprawdopodobnie zaangażowany w to, co robił. Sprzedawał nawet swoje umiejętności instruktorom koszykówki, opiekunom grup młodzieżowych. Chciał, by w Starogardzie powstała piramida szkoleniowa z prawdziwego zdarzenia. Budował ją przez cztery lata swojej pracy. Budował też zespół, który miał walczyć o awans do ekstraklasy. Tym bardziej, że pojawił się kolejny sponsor - Januszowi Paturalskiemu i grupie jego ludzi udało się przyciągnąć Polpharmę. W sezonie 2002/2003 SKS Polpharma Pakmet Starogard dysponowała budżetem w wysokości trzech milionów złotych, a i tak Tadeuszowi Hucińskiemu nie udało się z zespołem wywalczyć awansu do ekstraklasy. Jeszcze raz się okazało, że pieniądze to nie wszystko, chociaż wtedy wydawało się, że wszystko do awansu zostało przygotowane, wręcz modelowo, w tym organizacyjnie. Tu także ogromne zasługi obecnego rektora Akademii Wychowania Fizycznego. To Tadeusz Huciński uczynił ze starogardzkiego klubu profesjonalną organizację. Nawet zbudowano halę sportową z prawdziwego zdarzenia, a tu klapa.

Wtedy miałem okazję kilkakrotnie rozmawiać półprywatnie w trenerem. On niezwykle przeżywał mecze. "Wprowadzał się" - przez to napięcie - w kłopoty zdrowotne. No i przegrał, choć kombinował na wszystkie sposoby. Nawet prasą manipulował. Z meczów wyjazdowych opowiadał dziennikarzom czasami niesamowite historie, a ci dawali się nabierać. Zdarzyło im się z drugiej strony napisać o minimalnej porażce starogardzian na wyjeździe, choć mecz rozgrywano akurat w Starogardzie.



Upragniony awans

Tadeusz Huciński odszedł ze Starogardu, nie dał tego, czego oczekiwano - awansu do ekstraligi. Jego wizja przegrała jednym punktem na kilka sekund przed końcem. Pech, dramat. Tyle dzieli zwycięzców od przegranych. W tej pierwszej lidze grało się fajnie, ale po kilku latach liczył się już tylko awans. Pierwszym trenerem ponownie został Jacek Miecznikowski, tylko że w styczniu 2004 roku dołączył do niego Dariusz Szczubiał i to on został pierwszym trenerem. Stało się to w momencie, kiedy awans ponownie wydawał się wielce realny. Jemu już się udało. Dariuszowi Szczubiałowi. Siedem lat trwało w SKS Starogard przejście z całkowitego amatorstwa na zawodowstwo. Siedem kolejnych lat trzeba było czekać na awans do ekstraligi.


Dariusz Szczubiał był drugim ze znanych trenerów, którzy pracowali w Starogardzie. On był niezwykle blisko odniesienia nieprawdopodobnego sukcesu - w drugim roku drużyna przez niego prowadzona mogła wywalczyć medal. Z pewnych względów nie wypada napisać, co się stało pod koniec sezonu. Byli ludzie, którzy nie życzyli zespołowi sukcesu. Uczynili nawet kroki, by go uniemożliwić. Na złość i przeciwko także Szczubiałowi. Doszło do sytuacji, że na uroczystą kolację na zakończenie sezonu zaproszono wszystkich tylko nie trenera. Nie najmądrzejsze były wtedy tłumaczenia klubowych działaczy. Dopiero w ubiegłym roku szkoleniowcowi podziękowano za pracę w Starogardzie, bo zrobił tu kawał dobrej roboty. Właśnie ta nieumiejętność dziękowania za to, co się dla klubu robiło, jest smutna. Po Szczubiale był trener Tomasz Jankowski i po sezonie nikt z nim nie rozmawiał. Odszedł. Podobnie było z Adamem Prabuckim czy teraz z Mariuszem Karolem. Ostatni mecz i dziwna cisza. Nie ma gry w otwarte karty. Jacek Miecznikowski także od kogoś z boku dowiedział się, że odchodzi. Nie od prezesa klubu. Nie ma racjonalnego wyjaśnienia tej sytuacji albo jest bardzo proste - taki jest styl. Na strusia, na przeczekanie. Niestety, nie przynosi on chwały, a w Polskę idą zły sygnały. Szły i dobre, że klub jest solidny, wywiązuje się z umów i tak dalej, ale pożegnać się nie potrafi. I z trenerami, i zawodnikami.


Najlepszy sezon

Polpharma ostatni sezon zakończyła na najwyższym miejscu w historii - szóstym, choć była nawet liderem. Na końcu zespół trenera Mariusza Karola nie sprostał rywalom, nieco się zresztą rozsypał. Z różnych względów. Informacje mediów na ten temat były zaskakująco nietrafione lub wróciły czasy Tadeusza Hucińskiego. Dziennikarzom należy wciskać wygodną dla siebie prawdę. Tak jak to czynią gwiazdy rozrywki. Muzyki pop. Przed ukazaniem się na rynku nowej płyty gotowe są stanąć na głowie, by zaistnieć, by błysnąć. I w trasę koncertową. Gdy nagle koncerty zaczynają być coraz gorsze, winne bywa przede wszystkim nagłośnienie albo pogoda. A tu po prostu akumulatory się wyczerpały, głos piosenkarza zaczął nawalać. Nie tylko z przemęczenia.

Jaki będzie kolejny sezon, tego nikt nie wie. Zapewniam, że nawet w klubie tego nie wiedzą. Znowu mamy nowego trenera i to młodego obcokrajowca. Tu Starogard idzie w ślady Słupska. Znowu będziemy mieli nowych graczy. Starogardzkim kibicom zupełnie nieznanych. Powstaje nowy zespół. Czy będzie grał muzykę przyjemną dla ucha, czy raczej będzie fałszował jak na początku 2007 roku - za czasów trenera Jerzego Chudeusza. On to miał dopiero pecha. Chłop otwarty, szczery, pragnął zwycięstw, a jego zespół ciągle przegrywał, często w samych końcówkach. Odszedł w niesławie i w smutku. Został potraktowany jak wróg, niszczyciel, a budował z przekonaniem, tylko mu nie wyszło.


Teraz też może nie wyjść, choć może być i cudownie. To przecież czyste wróżenie z fusów. Prokom przez lata był kojarzony z Tomasem Pacesasem i Adamem Wójcikiem. Ich obecność w zespole gwarantowała pewien przewidywalny poziom. Z kim jest kojarzona Polpharma? Kto pamięta choćby kilku graczy z poprzednich sezonów, z pierwszego roku gry w ekstraklasie? Który z nich mógłby być wzorem dla młodzików, kadetów, juniorów, biegających po boiskach w "jedynce" czy w drugim gimnazjum? Z kim mają się oni utożsamiać? Polpharma ma swojego Wójcika? Z kim mają się utożsamiać kibice? Z trenerami też nie mogą, gdyż co roku jest inny. Oni od razu "zatapiają się" w swojej robocie. Żaden z nich wręcz nie spróbuje podobnej działalności, jaką prowadził Tadeusz Huciński, któremu i tak długo pozwolono pracować jak na starogardzkie warunki. Co oni po sobie pozostawiają, co pozostawiają ich gracze?

A może tak musi być? Nowości przyciągają ludzi do kina. Tylko że tych nowych filmów pojawiają się rocznie setki, a ledwie pojedyncze pozycje są wybitne. Zamiast niepewnej premiery w kinie wielu z nas woli obejrzeć starszy film, choćby po raz trzeci. Budżet Polpharmy, ciągle w okolicach trzech milionów na sezon, nie wystarcza na superprodukcję z udziałem gwiazd. Może "styknęłoby" na serial telewizyjny. Lecz wyobraźmy sobie sytuację, że w takim "Ranczu" co roku zmienia się sołtys i proboszcz, i żony, i gosposie…

Jacek Legawski

Kociewiacy.pl - nr 1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz