środa, 2 grudnia 2009

Młodzi-STG. "Chodzące Słońce"

Pani mgr Sylwia Pawłowska... Czytając tytuł można by pomyśleć, że to jakaś gwiazda albo osoba, którą zna co najmniej pół miasta. Muszę jednak oznajmić, a może i początkowo co niektórych zawieść, że jest to normalna, a raczej wyjątkowa nauczycielka historii i WOS-u...




Tylko właściwie po co pisać o nauczycielce?? ...Mianowicie po to, żeby pokazać ludziom, a głównie uczniom, że nauczyciel też może być wspaniałą i interesującą osobą.

Gdy tylko ktoś wejdzie do budynku Autonomicznego Gimnazjum i Liceum w Starogardzie, od razu zauważy maszerującą przez hol nie za wysoką, wiecznie uśmiechniętą osobę z dziennikiem lekcyjnym. To właśnie jest pani Sylwia. Gdy tylko jakiś uczeń ją wypatrzy, słychać ostrzeżenie "Uwaga, Syla idzie!". Słowo "uwaga" pojawia się nie dlatego, że jest ona strasznie surowa albo nieprzyjemna. Głównie chodzi o to, że jest bardzo stanowcza i pełna humoru oraz radości, a przy takiej osobie nie zawsze da się upilnować swój język. Co byłoby, gdyby przypadkiem "wymcknęło" się, że któryś z kolegów chowa się gdzieś w okolicy i wdycha swój afrodyzjak zwany nikotyną? To byłaby oczywiście niezła wpadka, na pewno nie uszłoby mu to na sucho.

Pani Pawłowska jest przez niektórych uczniów, a dokładnie przez tych, którzy jeszcze jej nie podpadli, bardzo podziwiana. Nie jest typem nauczyciela "straszaka", który strzela pustymi słowami. Kiedy na lekcji ktoś bez pozwolenia wyjmie sobie picie i zacznie "bezczelnie pociągać łyczki z puszki", tak zwana pani Syla podejdzie, zabierze puszkę i bez słowa wyleje jej zawartość do zlewu. To tylko jeden przykład, ale pokazuje on, że na jej lekcji lepiej najpierw pomyśleć, czy warto się wygłupić.

Dobrze, na razie dosyć gadania o tym, jaka jest pani Sylwia. Czas powrócić do przeszłości... Nauczycielka zaczęła uczyć w 1999 roku. Jej pierwszą i nadal aktualną, jak już wspominałam, jest praca w Autonomicznym Liceum i Gimnazjum. W międzyczasie zaczęła też uczyć WOS-u w Publicznym Gimnazjum nr 3 oraz ma dwuletnie doświadczenie w pracy w zaocznej szkole w Gdańsku, ale to przeszłość.

Pani Sylwia wybierając studia wahała się pomiędzy polskim, biologią a historią. Na szczęście wybrała historię. "W historii podobało mi się to, że przez tę naukę przewijają się ludzie. Historia to jest życie po prostu."

Na lekcjach nie da się nie zauważyć, że przedmiot ten fascynuje panią Sylwię. Została nawet ogłoszona nagroda za to, jak ktoś zauważy i nagra panią Pawłowską, która prowadzi lekcje ze znudzeniem. Wszyscy, którzy mieli z nią do czynienia, wiedzą, że prędzej kula ziemska stanie się płaska jak naleśnik niż to się stanie. Są też uczniowie, którzy mówią, że ten głos pełen pasji i to, że dla "Syli" historia jest tak fascynująca, to przerażające i nie do opanowania.

Czytając o takiej osobie można wywnioskować, że osoba ta kocha swoją pracę. Gdy postawi się przed tą panią tego typu pytanie, usłyszy się satysfakcjonującą odpowiedź: "Tak, zdecydowanie tak. Nie twierdzę, że zawsze, ale nie wyobrażam sobie, żebym mogła robić coś innego. Zawsze sobie mówię, że lubię to co robię i że dobrze się bawię robiąc to, co lubię. Cieszę się, że pracuję z młodzieżą, bo nie wyobrażam sobie siedzieć godzinami w biurze z osobą, za którą nawet nie przepadam. Coś takiego byłoby dla mnie nie do przyjęcia. Praca z młodzieżą to raz, historia to dwa, no i trzy - moje wrodzone gadulstwo. Chyba nie ma drugiej takiej pracy, gdzie można by to połączyć."

Myślę, że ta wypowiedź daje odpowiedź na wszystko. Między innymi na to, skąd bierze się ten wieczny uśmiech. Przecież oczywiste jest to, że jak człowiek czuje się spełniony, to aż promienieje radością. Tego powinien pozazdrościć "Syli" niejeden człowiek.

Największym sukcesem dla tej nauczycielki, jak pewnie dla niejednego nauczyciela, jest sukces, czyli pozytywnie zdany egzamin dojrzałości jej wychowanka.

Muszę powiedzieć też: Uwaga!, jeżeli zbliżysz się na odległość mniejszą niż kilometr, możesz się zarazić i polubić historię! I co wtedy?! Jeszcze zdasz dobrze maturę i też zaczniesz robić to co lubisz… przerażające.

Oczywiście byłoby dziwne, gdybym nie napisała o tym, że pani Pawłowska jest świadoma minusów swojej pracy. Główną problemem jest "zdzieranie" sobie gardła. Przecież wszystkich trzeba przekrzyczeć i sprawić, żeby słyszeli nawet na końcu klasy. Następną wadą jest też stres: "No i też na pewno jest to w jakiś sposób stresujące, ponieważ przez te 45 minut trzeba być na pełnych obrotach. Z jednej strony trzeba się skupić na tym, czy się mówi, na przekazaniu treści, na tym, co się dzieje gdzieś tam w sali. Gdy miałam praktyki w bibliotece i w szkole, to ja po ośmiu godzinach w bibliotece nigdy nie byłam tak wyczerpana, jak po kilku godzinach lekcji".

Smutne jest też to, że z biegiem czasu zauważa się coraz mniejszą wiedzę uczniów. Pani Sylwia po obserwacji bez dłuższego zastanawiania się nad tą sprawą stwierdza, że aktualny poziom wychowanków jest niższy niż dziesięć lat temu czy za jej czasów. Dobrze, że zdaje sobie sprawę dlaczego. Jak sama stwierdza, gdyby miała do wyboru komputer, filmy, kino, puby i wszelkie inne rozrywki, to też byłoby jej trudno wybrać. Kiedyś po prostu gdy ktoś miał do wyboru brzydką pogodę i stanie pod blokiem albo pójście do domu i poczytanie jakiejś książki i naukę, to wybierał to drugie. Starsze pokolenia uczyło się po prostu z braku innych rozrywek, których w dzisiejszych czasach nie brakuje.

"Współczuję dzisiejszej młodzieży, ponieważ to nie jest tylko ich wina, ale też kwestia czasu, w którym żyjemy."

Praca nauczyciela przynosi też wiele zabawy. Często zdarzają się na lekcji jakieś zabawne wypowiedzi, na przykład, że Wałęsa wielkim filozofem był lub coś innego, co poprawia humor.

Na koniec warto przedstawić opinię pani magister na temat SALO.

"Jeżeli chodzi o samą szkołę, to ogromnym plusem jest jej kameralny charakter. Mało liczne klasy - to pozytywnie wpływa na atmosferę. Natomiast mówiąc tylko o uczniach to ja sobie najbardziej cenie indywidualizm. Wolę pracować z małą grupą, nawet jeżeli jest w jakiś sposób hałaśliwa, jeżeli ma coś do powiedzenia, każdy sobą coś reprezentuje w taki czy inny sposób. Natomiast jeżeli miałabym pracować z 40-osobową klasą, tak jak jest w wielkich szkołach, to nawet nie dałoby się spamiętać wszystkich uczniów. Pojedynczego osobnika po prostu w tak licznym otoczeniu się nie dostrzega. Jest to po prostu jakaś szara masa. U nas tego nie ma i można wyłapać ten indywidualizm i charakter. W dużej klasie, kiedy rozmawia się z uczniami o jakiejś poważnej sprawie, na przykład o maturach, to się spojrzy na jakiegoś ucznia i myśli się "o nie przejął się". Tutaj już na tyle każdego znam, że wiem, że to tylko taka poza, że tak naprawdę to się bardzo przejął. Następny plus pracy z uczniami - to, że ja z niektórymi uczniami pracuję tutaj nawet przez 6 lat, ponieważ zaczynają chodzić tutaj od I klasy gimnazjum, a kończą na III klasie LO."

Myślę, że już wszyscy wiedzą i nikt nie ma wątpliwości na temat tego, dlaczego ta pani nazywa się akurat "chodzące słońce." Nie każdy nauczyciel to bezlitosny, bezuczuciowy tyran.

Agatka Borowiak














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz