niedziela, 21 lipca 2013

EDMUND ZIELIŃSKI. Jeszcze raz o naszej cioci Adze

W dwóch tomach mojej książki "Na ścieżkach wspomnień…" są zamieszczone felietony o Agacie Borkowskiej vel Zielińskiej z Redzimskich. Napisałem jeszcze jeden - ostatni, ponieważ 3 maja 2013 roku Agata z Redzimskich pożegnała ten świat, przeżywszy 103 lata i 59 dni...




Agata Borkowska z Redzimskich urodziła się 5 marca 1910 roku we wsi Janin na Kociewiu, tam gdzie moja mama. Agata była najmłodszą z rodzeństwa. Gdy przyszła na świat, jej ojciec miał 50 lat, a mama 43. Przedtem urodziło się jeszcze dziesięcioro rodzeństwa z Franciszka Redzimskiego i Pauliny z Kosiedowskich.
Franciszek Redzimski urodził się 11 stycznia 1860 roku we wsi Schöndorf koło Czerska, o czym mówią dokumenty w Urzędzie Stanu Cywilnego w Zblewie (metryka zgonu). Nakładając mapę Borów Tucholskich z 1830 roku na dzisiejszą - Schöndorf to miejscowość Gutowiec. Natomiast wujek Anton mówił, że jego ojciec, a mój dziadek Franciszek urodził się we wsi Malachin koło Czerska. Z czego wynika ta niezgodność? Dokumenty raczej nie kłamią.

Babcia Paulina Redzimska z Kosiedowskich urodziła się 26 stycznia 1867 we wsi Jaty pod Tucholą. Gospodarstwo Kosiedowskich liczyło 300 morgów, a Redzimskich 40. Po zaślubinach zamieszkali w Czersku w rodowej posiadłości, bowiem matka Franciszka Redzimskiego Marianna, pochodziła z Borchardtów, którzy podobno byli właścicielami Czerska.

W 1907 roku Redzimscy kupili ziemię w Janinie na Kociewiu i zbudowali gospodarstwo pięknie położone pod samym lasem, przez który biegnie szosa ze Starogardu do Skarszew. Tam na świat przyszła Zofia w 1098 roku i Agata w 1910. Kiedy rozmawialiśmy o starych dziejach, ciocia Aga z rozczuleniem wspominała swoje dzieciństwo. Przymknęła powieki i patrząc w dal, jakby szukając na dalekim horyzoncie swoje rodzinnej wsi, mówiła:

Tam było tak pięknie. Do kościoła jeździliśmy bryczką do Godziszewa i co czwartą niedzielę do Obozina, gdzie był kościółek filialny, a majątek był własnością pani Skurowskiej. Na religię chodziłam do Godziszewa. To było daleko i trzeba było iść przez las do Trzcińska i przez Siwiałkę - trochę się bałam. Jeden rok chodziłam z Zosią, a drugi już sama, bo jestem młodsza. Do szkoły to chodziłam w Jastrzębiu. Nauczycielem był pan Bolesław Brzóskowski. Zaczęłam chodzić, jak miałam osiem lat, bo ojczulek powiadał, że jestem takie chucherko i muszę jeszcze podrosnąć. W szkole było nas około 25 dzieci. Zaczęłam chodzić u progu odzyskania niepodległości i pamiętam, że z tej okazji deklamowałam taki wierszyk - powiem go;

Wiary, wiary ci potrzeba ukochany Polski ludu.

Wiesz, że Polska zmartwychwstała i dożyłeś tego cudu.

Nie trać wiary drogi ludu, choćby piekło się zmówiło.

Choćby jeszcze w krwawszej doli cały naród pogrążyło.

Wierz i pracuj dla tej Ziemi, w której naszych ojców kości

Modlą się prochami swymi za niewoli nie prawości.

Żadna przemoc nas nie złamie, żaden wróg nas nie pokona.

Dopóki ta wiara żywa w własnej piersi nam nie skona.

Ten wierszyk mówiła ciocia Aga mając lat 97 i możliwe, że nastąpiły tu jakieś drobne zmiany, ale trzeba było zobaczyć, z jaką swadą wypowiedziane zostały te zwrotki. Wspaniała dykcja, wzrok zapatrzony w dal, jakby szukał tamtego dnia, gdy mała Agusia stanęła naprzeciw klasy i zgromadzonych rodziców, szczypiąc rąbek sukienki, z wielkim patriotyzmem zaszczepionym przez rodziców i nauczyciela Brzóskowskiego, z wierszem na ustach wkraczała do odrodzonej Polski. Ciocia Aga mówiła dalej:

Myśmy tam różne teatry w tej szkole przedstawiały. Zosia na Boże Narodzenie w jasełkach była Matką Bożą, a ja w jednym przedstawieniu byłam królewną i pamiętam swoją kwestię "taki stary mąż miałby być moim małżonkiem? Wolę rutę siać, aniżeli świat sobie zawiązać. Zresztą twój charakter Kanclerzu jest mściwy, brudny i podstępny. Za twoją to sprawą wydał ojciec mój i król, niesprawiedliwy wyrok na Walentego". Było tego wiele więcej, ale zapomniałam. Potem ciocia Aga zaśpiewała starą pieśń "Jedzie, jedzie pan, przez Litewski łan" i wiele innych piosenek (nagrałem je). Poprosiłem, by przypomniała sobie wierszyk który mówiła księdzu, gdy ten przyszedł na kolędę jeszcze w Janinie. Oto on.

Kolędę mamy, dzień to radości.

Serdecznie witamy tu Jegomości.

Jegomość w swej rewerendzie*

Chodzi tu dziś po kolędzie.

Więc Mu nisko się kłaniamy

I serdecznie go witamy.

Kiedy skończyłam szkołę, wyprowadziliśmy się do Jabłówka. To tam było maleńkie gospodarstwo, a rąk do pracy było u nas wiele, i po roku rodzice kupili gospodarstwo w Zblewie (jadąc autostradą od Zblewa w kierunku Starogardu, po prawej stronie przed wzniesieniem zwanym Połomową Górą, stał mały domek. Za wzniesieniem jest Miradowo. Mieszkał tam po wojnie pan Czerwonka - leśnik przyp. mój EZ ). Tam jednak był mały domek i trafiła się okazja kupić gospodarstwo po Grzelach w Białachowie. Tam sąsiadem był duży gospodarz Franciszek Zieliński z liczną rodziną, bo było ich wszystkich 15. Mieszkała tam trzypokoleniowa rodzina. I tak się stało, że brat Franciszka Zielińskiego - Józef, najmłodszy z rodzeństwa, poprosił moich rodziców o moją rękę. Miałam wtedy 16 lat. Rodzice się zgodzili, ja się ucieszyłam i za rok był ślub. Wyjechaliśmy do Bydgoszczy, gdzie mąż otrzymał pracę na kolei. Zamieszkaliśmy w suterenie przy ulicy Kościuszki. Jednak złe warunki mieszkaniowe zmusiły nas do wyprowadzenia się do Łęgnowa. Po kilku latach kupiliśmy działkę na ul. Rolnej w Bydgoszczy i wybudowaliśmy sobie dom. W międzyczasie urodziły się dzieci. Halinka zmarła po czterech tygodniach, jeszcze przy Kościuszki. Tadeusz i Jurek urodzili się w Łęgnowie, a Waldziu na Rolnej. Kiedy wybuchła wojna, mąż poszedł na front. Nam poradził nasz krewniak, Bernard Strugowski ze Zblewa, byśmy wyjechali pod Łuck. Byliśmy tam u jednego gospodarza, aż wkroczyli Rosjanie 17 września. Szczęśliwie udało nam się wrócić w październiku do Bydgoszczy - ojej, jak byśmy się narodzili. Mąż wrócił w październiku z wojny i dalej pracował na kolei jako stolarz - cieśla. Tak było do 1945 roku. Kiedy przyszli Rosjanie, zaraz 8 marca przyszli do naszego domu enkawudziści* i zabrali męża niby na roboty. Za kilka dni otrzymałam tajemnie wiadomość, że jest w Poznaniu przy ulicy Słonecznej i prosi o jedzenie, bo był tam straszny głód. Szybko pojechałam. Stały tam baraki i tylko raz się widziałam, bo przenieśli męża na drugą stronę, na Dąbie, tam gdzie trzymali Niemców. Słuch o mężu zaginął. Dopiero po 1956 roku Benek Zieliński napisał do Genewy do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z zapytaniem, gdzie może być jego wujek. Odpowiedzieli, że zmarł w Rosji w lutym 1946 roku. Ja jednak ciągle czekałam. Musiałam iść do pracy, by utrzymać dzieciaki. Zatrudniłam się w 1946 roku w Zakładach Przemysłu Gumowego w Łęgnowie i tam doczekałam się emerytury. Było mi bardzo ciężko, a mąż nie wracał i nie wrócił. Ponownie wyszłam za mąż w latach siedemdziesiątych za Franciszka Borkowskiego z Pucka i tam kilka lat mieszkałam. Zmarł mój drugi mąż, a ja żyję dalej.

A to treść listu wysłanego przez wujka Józefa z obozu w Poznaniu do cioci Agi.

Poznań dnia 21.4.1945

Kochana żonusiu i dzieci!

Jestem zdrów którego i od was się to samo spodziewam. Jestem pod kontrolą rus….do pierwszym baraku. Tak że i nasz Piątek Zygmunt z naszej ulicy Rolnej 18. Jest on razem zemną na jednej izbie. Pozdrów ją żeby ona przyjechała i przywiozła coś do jedzenia bo jest głód, także i ty kochana żono pamiętaj także o mnie bo brak żywności, ja żem kilka razy już pisał ale żadnej wiadomości nie otrzymałem i to jak najprędzej, bo my tu długo już nie będziemy. To jest na ulicy Słonecznej, trzeba jakoś z jakimś oficerem rosyjskim pomówić i to wy musicie już sami załatwić bo my nie możemy wyjść na miasto. Bo znów nikt nic nie otrzymał, ani ja ani Piątek. Pozdrawiam was wszystkich. Tadeusz idź tam do stolarni po ten groch, tam gdzie żem ci pokazał. Pozdrowiny dla Jurka i małego synka Waldzia. Dowidzenia (zachowałem oryginalną pisownię - E.Z.).

Swego czasu powiedziała ciocia Aga, że dla matki najtrudniej pogodzić się ze śmiercią swoich dzieci. Przed wojną pochowała córeczkę Halinkę i synka Józia. W 1988 roku umiera syn Jurek, a w 1996 najstarszy syn Tadeusz.

Powyższa treść niech będzie dopełnieniem tego wszystkiego, co napisałem o naszej kochanej cioci Adze. Z pewnością można by napisać jeszcze więcej z bogatego i długiego życia. Ale to co napisałem w moich książkach i ten felieton z pewnością przybliży młodzieży z naszych rodów życie Agaty z Redzimskich.

Jak już napisałem, 3 maja 2013 w piątek o godzinie 18.15 w święto Matki Bożej Królowej Polski ciocia Aga zakończyła swoją ziemską wędrówkę. Zmarła w domu najmłodszego syna Waldemara i synowej Danuty Zielińskich w Bydgoszczy, gdzie przez wiele lat mieszkała. A był w jej dzieciństwie moment, kiedy dowiedziała się, że ma żyć krótko. Na to mała Agusia tupnęła nóżką i powiedziała - ja będę żyła, będę żyła, ja sto lat dożyję! I dożyła z nawiązką.

Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że zmarła jedna z najstarszych Kociewianek. Tu się urodziła, wychowała, była śpiewaczką w Zblewskim chórze pod wezwaniem św. Cecylii. W starszym wieku przez wiele lat mieszkała w Starogardzie u swojej siostrzenicy Haliny Augustyn. Chętnie tu wracała z Bydgoszczy, była w Janinie na szczątkach swego rodzinnego gospodarstwa, gdzie z szacunkiem ucałowała swoją rodzinną ziemię.

Kremacja zwłok odbyła się we wtorek 7 maja, a ceremonia pogrzebowa w czwartek 9 maja o godzinie 11 na cmentarzu przy ulicy Zaświaty w Bydgoszczy. Na tym cmentarzu spoczywa też najstarszy z rodzeństwa cioci Agi - Konrad Redzimski. Na innym bydgoskim cmentarzu spoczywa jej siostra, Klara. Pozostali spoczywają na cmentarzach - Antoni, Wiktor, Bernard, Franek i Zofia w Zblewie, Prakseda w Jabłowie, Marta w Starogardzie, Walter w Lęborku, W pogrzebie uczestniczyła liczna rodzina z licznych rodów Redzimskich i Zielińskich. Niech spoczywa w Pokoju!

Gdańsk 25czerwca 2013 Edmund Zieliński

PS. 9 lipca 2011 sobota, odwiedziłem z Danką Halinę Augustyn z domu Laszko. Tam dowiedziałem się od kuzynki Haliny, że ślub cioci Agi z Franciszkiem Borkowskim odbył się w kościele w Młynarach, a domem weselnym było mieszkanie Haliny i Jana Augustynów, u których dłuższy czas ciocia Aga przebywała (według słów Halinki 20 lat). Mieszkanie Haliny i Janka, było mieszkaniem gościnnym, jak sami gospodarze. Często przebywała tam również po owdowieniu moja mama. Ciocia Aga przebywała też wiele lat u Haliny w Starogardzie. Dzięki Ci Halinko!

Niech to wyjaśnienie posłuży jako errata do drugiego tomu mojej książki "Na ścieżkach wspomnień…"

* NKWD - CCCP, Narodnyj Komissariat Wnutriennich Dieł Sajuza Sowieckich Socjalistyczeskich Respublik - Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich

* Rewerenda - sutanna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz