Wybieram się razem z kolegą Ryszardem Szumałą, który zabierze mnie sprzed bloku. Ma być około godziny 9:30. Zabieram ze sobą broń, amunicję, odznaczenia łowieckie i dwie świece oliwne. Wychodzę pięć minut przed czasem i jestem zdziwiony, że Rysiu już czeka. W samochodzie są koledzy Stefan Filbrandt i Marek Raduński. Rozmowa w samochodzie toczy się na temat panującej pogody. Wszyscy narzekamy na mgłę. Tylko Rysiu jest optymistą i twierdzi, że w lesie nie będzie mgły i będzie można polować. Przejeżdżamy obok pola państwa Serockich w Barłożnie. Spoglądam na nie z ciekawością, gdyż te pole upodobały sobie kuropatwy. Być może dlatego, że jest w tym gospodarstwie prowadzona hodowla bydła mlecznego i jest uprawiana trawa z motylkowymi na siano jak i na pastwisko, a kuropatwa nie lubi monokultury.
Dojeżdżamy na parking przykościelny, na którym są już koledzy myśliwi i inni uczestnicy mszy świętej. Również są rozstawione budy ze słodyczami, bo 11 listopada przypada odpust parafialny św. Marcina. Witamy się ze wszystkimi kolegami i innymi znajomymi. Odnotować należy, że swą obecnością na mszy zaszczyciła nas pani Monika z córeczką Zuzanną, która słysząc głos sygnałówki otwierała oczy. Być może zostanie w przyszłości Dianą w naszym kole.
Przekazuję dwie świece koledze Wojciechowi Furgalskiemu i proszę, aby z Wiesiem je przekazali proboszczowi po moim podziękowaniu. Ja z kolegą Wiesiem Jabłonką udajemy się do zakrystii, aby uzgodnić z proboszczem Skwierawskim, że będę chciał przed błogosławieństwem podziękować oraz że kolega będzie grał na sygnałówce. Nie wiedziałem, czy dotrze na mszę kolega Tadeusz Wentowski, który gra na tym instrumencie.
W zakrystii jest już pan kościelny Robert Groth, szafarz Czarek Laskowski, pani organista i ministranci. Po chwili wchodzi ksiądz kanonik Kamrowski, który słuchał spowiedzi przed mszą, witając się z każdym. Po chwili wchodzi proboszcz, który wyraża zgodę na moje wystąpienie. Co do grania ma uwagę, że nie, bo jest występ dzieci i to będzie kolidować.
Udajemy się do świątyni. Duchowni wyszli szybciej i stało się - Tadeusz zagrał na rogu. Poprosiłem Wiesia, aby przekazał mu decyzję proboszcza, z tym że w zakrystii pani organista wyraziła aprobatę co do grania na sygnałówce. W sumie udaje mi się usiąść, gdyż kolega Pawełek Szreder ustępuje mi miejsca, bo wszystkie ławki są zajęte. Poczet sztandarowy Koła występuje w myśliwskich mundurach w składzie: koledzy Krzysztof Walkowski, Daniel Dworakowski i Sławomir Kukliński.
Proboszcz podaje, że ksiądz kanonik modli się w intencji Koła Łowieckiego. Przy dźwiękach muzyki i sygnałówki przebiega msza święta. Zdjęcia wykonuje kolega Pawełek, którego o to poprosiłem. Ten kościół w Barłożnie ma szczególną atmosferę. Dotyczy to jego wystroju, jak i specyfiki akustycznej. Co prawda nie powinienem wypowiadać się na ten tamtat, gdyż mam słaby słuch.
Dobiega końca msza święta i w imieniu kolegów myśliwych dziękuję księdzu dziekanowi i księdzu kanonikowi za sprawowanie mszy świętej oraz wszystkim ich uczestnikom. Wspominam, że 5 listopada 2011 roku też była msza "Hubetrusoswka". Podczas mszy Koło przekazuję dar kościołowi. W tym roku planowałem podarować stułę. Jednakże Wiesiu przypomniał mi, że stułę proboszcz już od nas otrzymał. W sklepie przy katedrze w Pelplinie, wybierając prezent, pochyliłem się nad lichtarzem, ale cena mnie wyprostowała tak, że zobaczyłem świece olejowe, które oglądał ksiądz, który zakupił jedną. Ja zakupiłem dwie. Pomyślałem, że przecież mamy dwóch nowych świętych, byłych papieży, to jest Jana XXIII i Jana Pawła II, i każda ze świec może być ich symbolem. Bo przecież płonąca świeca w kościele oznacza, że Chrystus jest światłością świata.
W swym wystąpieniu wspomniałem o nich, że zawsze byli uśmiechnięci. Nam też trzeba uśmiechu na twarzy. Kolega Wiesław i Wojciech przekazali świece proboszczowi po mym wystąpieniu. Proboszcz umieścił je na mensie (ołtarzu). Prezentowały się tak pięknie, że świeca z ołtarza dała lepszy płomień. Nie wiem, czy obawiała się, że może dojść do zamiany? :) W ciepłych słowach proboszcz podziękował za dar i życzył nam pomyślności.
Cóż. Po błogosławieństwie opuszczamy kościół i udajemy się do strażnicy OSP Kierwałd, gdzie na placu zaczyna się druga część - zbiórka myśliwych. W czasie jazdy kolega Stefan częstuje cukierkami odpustowymi. Smakują. Cóż, odpustowe!
W pierwszej kolejności odbywa się dekoracja kolegów myśliwych medalami. I tak kolega Krzysztof Walkowski - Srebrnym Medalem Zasługi Łowieckiej, koledzy Janusz Roliński, Jan Kulczyński i Wojciech Furgalski - Brązowym Medalem Zasługi Łowieckiej. Dekoracji dokonał prezes Antoni Chyła z sekretarzem Marianem Kuźmą. Sygnalista na sygnałówce oznajmił kniei, że mamy odznaczonych. Kolega Jan Kulczyński nie odebrał odznaczenia z uwagi na nieobecność z przyczyn rodzinnych.
Po dekoracji następuje losowanie stanowisk, z tym że narada prowadzących polowanie - łowczego kolegi Henryka Muchowskiego i gospodarza łowiska kolegi Waldemara Kuklińskiego - trwała bardzo długo, coś w rodzaju decyzji na start statków powietrznych w złych warunkach atmosferycznych. Wszyscy myśliwi bardzo się cieszyli z obecności najstarszego myśliwego - kolegi Kazimierza Maleckiego, którego przywiozła wnuczka i go woziła na polowaniu. Kazimierz i ja nie mieliśmy na polowaniu broni z sobą. Ja towarzyszyłem koledze gościowi Ryszardowi Szumale.
W polowaniu brali udział stażyści Andrzej Dąbrowski, Przemysław Lewicki i Paweł Manuszewski. Kolega Dąbrowski zaprezentował swojego posokowca. W nagance brały udział również inne osoby, lecz z uwagi na niepodanie nawet imion przez prowadzących, nie mogę napisać kto. W sumie były dwa mioty. Pierwszy przy "młynie" do "gruszy", a drugi od "gruszy" do "Ordona", z tym że po jednej i drugiej stronie rzeczki Jonki. Będąc na stanowisku z niecierpliwością czekaliśmy na strzały, ale dopiero w drugim pędzeniu, dokładnie o godzinie 12:55 padł pierwszy strzał. Na sercu zrobiło się lżej. Pomiędzy 13:02 a 14:04 padły trzy strzały, w tym dwa sztucerowe. Honor, który uratował myśliwych, to pozyskanie lisa przez kolegę Pawełka Szredera.
Dobiega końca polowanie. Okazuje się, że jednak zdarzają się pudła. I dobrze. Zwierzyna ma szansę ucieczki. Udajemy się na miejsce zbiórki. Jest pokot. Sygnalista gra sygnały. Ten ostatni najbardziej wszystkim mile wchodzi do ucha - to na posiłek.
W świetlicy rozpoczyna się biesiada. Każdy może porozmawiać o łowach i przyczynach braku zwierzyny w miotach. Na biesiadzie zaszczycili swą obecnością nasi darczyńcy - państwo Dorota i Janusz Pierniccy z Barłożna, którzy przekazali na ręce prezesa upominek. Tradycyjnie serwowane były flaki, pieczony dzik, łosoś wędzony, ciasta pieczone, napoje, w tym herbata i kawa. Jednym z mankamentów był fakt, że podawano napoje gorące w kupkach do napoi zimnych. Początkowo myślałem, że to ze względu na ogrzanie rąk, ale kaloryfery były ciepłe.
PS.
Porównując do roku 2011 - w tym roku była nas taka sama liczba myśliwych. Cieszyć należy się, że na mszy było więcej osób. Ciekawostka. Wracając z Rysiem do domu jechaliśmy z Kierwałdu polną drogą do Wielbrandowa. Spotkaliśmy świeże tropy dzików i jeleni. Napotkany rolnik, przy którym żeśmy się zatrzymali, na pytanie Rysia, czy jest zwierzyna, odpowiedział: "A śladów nie widzieliście?". Potwierdziliśmy, że tak. Rolnik stwierdził, że dzików jest mniej, a jeleni jest więcej i robią szkody. Rysiu wskazał na mnie i powiedział: "Ma pan tu prezesa". Ja odpowiedziałem, że jako Koło zawsze się dogadamy z rolnikiem odnośnie szkód łowieckich, nie jest tak źle. Rolnik potwierdził, że faktycznie dzików jest mniej, bo nie weszły w szkodę w ziemniaki w tym roku. Pożegnaliśmy i dalej jadąc ponownie napotkaliśmy tropy zwierzyny. Tak to już jest w życiu. Tam, gdzie ma być pewna zwierzyna, to nie ma, a tam gdzie nie powinna być - jest . Takie to uroki łowiectwa.
Skórcz dnia 10.11.2014 rok Antoni
ANTONI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz