
Na dzień przed wyborami poszedłem do mojego sklepu, gdzie panie sklepikarki z przyjemnością pracują non stop ca 10 h. Przed sklepem otworzyłem drzwi inwalidzie, który grzecznie mi podziękował. Wychodząc również mu otworzyłem - tak się jakoś zbiegło.Po chwili jednak wyszło, że nie był to wcale zbieg okoliczności, gdyż inwalida nagle chwycił mnie za łokieć i rzekł, a raczej wykrzyknął: "Przecież musi pan startować w wyborach! Tylko pan może uratować to miasto!". Po czym zaczął prawić mi komplementy w jakimś dziwnie pośpiesznym słowotoku, co i raz powtarzając, że radny, a może nawet prezydent. Na nic się zdały moje krótko rzucane wyjaśnienia, że to już nie moja epoka, że nadszedł czas młodych wilków, że ja już swoje zrobiłem, że właściwie nic takiego dramatycznego w mieście się nie dzieje, by je ratować, oprócz może tego, że od czasu do czasu fajczą się jakieś młyny. Słuchałem lekko zażenowany, ale z zadowoleniem, bo to zawsze miłe uchu, gdy ciebie chwalą i widzą w tobie nawet prezydenta. Długi monolog na temat kim mam być zakończyło niespodziewane: "Czy mógłby pan mi dać 5 złotych... Na piwo. Pan jest światowy człowiek, więc nie będę ściemniał, że na chleb"... Następnego dnia stawiając krzyżyki też nie bardzo mogłem się skoncentrować. Otóż dwa krzesła ode mnie jakiś mężczyzna wściekłym głosem tłumaczył brunetce z kształtnymi, pełnymi piersiami i bardzo zawziętą miną, że ma wypełniać tak jak on mówi, a nie jak ona chce, że on się zna na polityce, a ona nie ma o niej zielonego pojęcia. Doszło do wściekłej wymiany zdań, wypowiadanych niby szeptem, ale ten zawzięty szept - co się czuło - w każdej chwili mógł eksplodować z tych bujnych piersi, demolując lokal wyborczy. A cóż ta zawzięta kobieta chciała napisać? Otóż na każdej karcie krótkie zdanie: "Walcie się!". Coś chciała jeszcze o "żłobie", ale nie zrozumiałem. I chyba napisała. Rozstrojony już na dobre tą całą sytuacją wziąłem w palce wypełnione formularze i... nagle niestosownie dla ciszy tego pomieszczenia zadzwoniła moja komórka. Imienia nie dosłyszałem, ale nazwisko bardzo wyraźnie: "Tak, tak, ten Chęciński. Dzwonię z Kalifornii" - od razu wyrwało mnie z letargu. I - trzymając w palcach lewej ręki karty wyborcze w kącie lokalu wyborczego przez pół godziny słuchałem poruszającego lajfu z USA nieślubnego dziecka dra Władysława Rowińskiego z Kocborowa i zakochanej w nim do końca życia pielęgniarki z Pałubinka, c.d. reportażu, który opublikowałem w kwietniu tego roku w "Rejsach". Co jeszcze bardziej niezwykłe, tuż przed wyjściem na wybory obrabiałem zdjęcia przedstawiające pielęgniarki z Kocborowa z lat 50., nadesłane przez Anię Lembicz. Zbieg to okoliczności czy Boży Paluch? W końcu, teraz już zupełnie rozkojarzony, z milczącą komórką w dłoni wrzuciłem karty do biało-czerwonego pudła, rejestrując kątem oka, że nadal trwa szeptana kłótnia przy stoliku. Gdy wychodziłem przez drzwi szkoły, zgodnie z moimi przewidywaniami doszło do eksplozji. Wściekły wrzask: "Walę was!!!" porozwalał nie tylko urnę, drzwi i okna. Był to - jak się później okazało - prapoczątek reakcji łańcuchowej, zakończonej - o czym wszyscy wiemy - potężną awarią serwerów w skali ogólnopolskiej.... Zdjęcia kocborowskich pielęgniarek - tutaj (o ile zadziała link, bo ten krzyk nie oszczędził i naszych łączy): http://kociewiacy.pl/gminy/starogard_gdanski/index.php…:
Komentarze na Facebooku
Zofia Sumczyńska, Kacper Machowski, Miłosz Szachta i 26 innych osób lubią to. 1 udostępnienie












Brak komentarzy:
Prześlij komentarz