czwartek, 27 listopada 2014

TADEUSZ MAJEWSKI. Mopek, nie gryź pana! (zapis)

Brzeźno Wielkie. Droga na Zabagno. Wzgórze, wiekowe lipy, świerki, modrzew, zapadająca się pod ciężarem własnym strzecha na chlewie, dom z czerwonej cegły. Malowniczy latem obraz biedy. Po raz pierwszy zajechaliśmy tu wiosną 1994 roku. Wysiadłem z auta i od razu obskoczyły mnie pieski. W przedsionku wziąłem chruścianą miotłę i zacząłem na nie machać. Wyskoczyły na zewnątrz, wprost na asekurującego mnie Genia. Ten w panice uciekł z powrotem do auta.







Wygląd kuchni mógłby przyprawić o zawał karalucha. Na stole zarośnięte brudem talerze i garnki, wszędzie mnóstwo brudnych łachmanów, na ścianach obrazki za warstwą kurzu, a w rogu, w koszu wymoszczonym słomą, patrzące czujnie pekińskie kaczki na jajkach.




Stuknąłem w drzwi do pokoju - cisza. Otworzyłem, wszedłem w półmrok. Gdy oko przyzwyczaiło się do skąpego światła, zaczęło wyławiać kontury przedmiotów, przede wszystkim mebli. I wyłowiło łoże z górą pierzyny i ledwie widoczną wystająca spod tej góry główkę pani Agnieszki. Starsza pani patrzyła na mnie czujnym wzrokiem. Po chwili zaczęła odgarniać pierzynę, by wstać. Spod pierzyny wyskoczyła pekińska kaczka.

Wycofałem się do kuchni, zażenowany niezręcznością sytuacji.

Pani Agnieszka doprowadziła się do porządku i, wyraźnie zaniepokojona hałasem, jaki ponownie wywołały pekińskie kaczki w kuchni, czym prędzej wyszła za mną. Miała czarną od węgla twarz. "Mopek, nie gryź pana!" - krzyknęła na pieska. Parsknąłem śmiechem. Mopek absolutnie nie miał zamiaru gryźć.

To wszystko nadawało się na film - surrealistyczny, więc poinformowałem Bogdana, żeby wziął kamerę i zrobił. Pojechaliśmy. Bogdan kręcił, a ja notowałem. Pytałem między innymi panią Agnieszkę, dlaczego żyje w takich a nie innych warunkach. Z tego zrodził się zapis, którego fragmenty prezentuję.

O złodziejstwie: Tyle lat mnie nikt nie okrad, a teraz mnie okredli. Nawet psierzyny wziani.

O ewentualnej odbudowie zarwanej stodoły: Za ciaża była (strzecha - przyp. red.). Nie dałóm nikomu remontów.

O sobie: Ja je szandara. Zawdy wołeli, bo jak po brata do wsi szłóm i ciongnełóm go, to mówjióm: "Wy parbki, co wy robjita?" ... Jazdóm do śmierci i banda szandara.

O nierzetelności ludzkiej: I mniałóm kosa do sieczania. Zawdy siekałóm. Tera, jak ta woda cióngneli, to mnie ten wzión kosa. Ja już byłóm na milicji gwoli ty kosy. On mówjił - on przyniesie. Tera szłóm do karczmy, wczoraj i zawczoraj, i mówja: "Kiedy ty mnie ta kosa przyniesiesz?" "Ja przyniesa, ja przyniesa" - odpowiada. "Jida po milicja, tera ciebie zaszparujo. Póda i sama wezna."

O pijaństwie: Te pijaki durch pijó i pijó, i so durch psijane. Ja nie wiam, skóndy one kradnó i pijó, skóndy óne majó psiniandze. Piwa sie napsijó i kradnó.

O mieście: Gdzie ja póda? Do domu starców? (krewniak - red.) Mówji: "Ciotko, przyńda do ciebje robjić, sama nie bandziesz". Ja byłóm w mnieście (w domu opieki). Doktór mówji: "Pani musi na wioska, pani je taka na ruch". Patrza (w Brzeźnie), ludzie stojó na dworcu (przystanku). "Tomaszewska już do dom?" - dziwjó sie. - "No, mnie wygneli. Nie mogó mnie trzymać w mnieście".

O Polsce: Jest bieda w Polsce i jeszcze gorsza bandzie, panie... I lepsi, panie, nie bandzim mnieli na tym śwecie, nie, nie, panie... Może pan eszcze... ale też nie je taki młody.

Wniosek ogólny: Najlepsi, jak sóm je człowiek. Jak ma każdy gadać wiele, to to daj, to to to, to lepsi wcale nie.



Pani Agnieszka Tomaszewska urodziła się 7 czerwca 1908 roku. Mieszka sama w kompletnie zrujnowanym gospodarstwie. We wsi próbują jej pomoc, ale trudno to zrobić. Czasami z Trójmiasta przyjeżdża rodzina, ale nic z tego nie wynika. A obejście? Nieraz coś jest w takie ruinie, że chyba łatwiej zburzyć i pobudować nowe, niż odnawiać.

Zapis 1994 r.

Zdjęcia współczesne. Za krzyżem stojącym na rozstaju dróg biegnie autostrada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz