sobota, 29 listopada 2014

TADEUSZ MAJEWSKI. Starsza pani pilnuje (Brzeźno Wielkie, którego już nie ma)

Brzeźno Wielkie, gmina Starogard, wbrew nazwie wcale nie jest wielkie. Ale - co trzeba powiedzieć - za to z roku na rok ładnieje. W pobliskim Rywałdzie mawiają, że ludzie w Brzeźnie Wielkim potrafią się zorganizować. W efekcie tej organizacji ich wieś wygląda całkiem ciekawie. Mieszkańcy własnym sumptem wybudowali drewnianą tancbudę, obok urządzili stawek z przystanią, a na trawniczku na rozstaju dróg postawili atrapę żurawia. Takiego do studni, żeby nie było nieporozumień. I dbają o porządek. Sporo tu też elementów nawiązujących do tradycji ludowej.
















Nie musi natomiast do tradycji ludowej nawiązywać Agnieszka Kaszubowska (lat 94), córka Piotra i Salomei Kaszubowskich z domu Połom. Ona po prostu tkwi w całości w tradycji. W 2001 roku, po wielkich opadach deszczu, zachodziła nawet obawa, że ta tradycja zawali się na nią i ją pogrzebie. Część dachu pokrytego ciężką dachówką holenderką tak nacisnęła na ściany nośne, że te popękały. Tym samym belki, na których leży sufit, niebezpiecznie się obniżyłył. Liczący bez mała 200 lat przetrącony domek stoi od tamtego czasu w centrum wsi jak wyrzut sumienia.



94 lata ukończyła Agnieszka Kaszubowska w maju tego roku. W 2001, po tym, jak na Polskę przyszedł ulew, miała lat 90. Ponieważ w domu ma wszystko śwante, to Pan Jezusik chętnie jej pomaga - a to przy złamanym obojczyku, a to przy złamanej ręce, a to przy innych dolegliwościach. Zresztą Pan Jezusik zdrowie jej dał jak trzeba, tak że nie była i nie jest zwyczajna po lekarzach chodzić. Ma się rozumieć, że przed wielkim deszczem też ochrania, choć niekoniecznie musi do końca.
W Brzeźnie Wielkim pani Agnieszka zamieszkała w szóstym roku życia, kiedy to jej ojciec (zawzięty Polak był - równak patrzał, żeby do Polski) przeprowadził się tu z Jabłowa. Za tę zawziętość starał się już w wolnej Polsce o rańtę, ale mu nie deli.



To była pierwsza krzywda, jaka spotkała jej rodziców i w konsekwencji również panią Agnieszkę. Druga krzywda ciągnie do dzisiaj. Otóż ktoś tak sprzedał nieruchomości rodzicom Agnieszki Kaszubowskiej (jest akt notarialny sporządzony po niemiecku), że leży ona w różnych kierunkach świata - jedne morgi w stronę Zdun, łąki w drugą stronę, jezioro w trzecią. Toć to utrudnienie, takie rozbicie majątku. Dalsza krzywda przyszła w okresie okupacji, kiedy to pani Agnieszka w wojennym czasie dostała w styczniu ojca do grobu, a matkę w przódzi.

Wszystko w domu, co odziedziczyła pani Agnieszka, do dzisiaj jest jak było. Pierzyna, łóżka, śwante obrazy, kapliczka narożna, krystek stoją sobie tak, jak 80, a może i 100 lat temu. Nawet podwójne łóżko też tak stoi, jak je postawili rodzice. I nie zostało, rzec można, przez panią Agnieszkę skonsumowane. Starsza pani nie wyszła za mąż, ponieważ ojciec z jakiegoś powodu jej nie pozwolił.

Następne krzywdy wynikają z różnych przyczyn. Dajmy na to na prawnie do niej należącej ziemi, na tych jej łąkach, na jej jeziorze siedzą ludzie (tu pani Agnieszka wymienia nazwiska), a ona biedę klepie - rańty ma ze 300 złotych, coś tam pielęgnacyjnego. Niby taka bogata (o czym mówią zapisy notarialne), a dostaje grosze.

Dookoła pani Agnieszki, która jest w bogactwie, a biedę klepie, mieszkają ludzie czasem dobrzy, ale czasem i niepoczciwi. Chcą, żeby się wyprowadziła do domu starców, by przejąć cały majątek. Faja! Ona nie ma absolutnie zamiaru nigdzie pójść, bo to jest po rodzicach i ona tu musi umrzeć. Kwestia tylko taka, że zanim zdąży umrzeć w normalnym, wskazanym przez Pana Jezusika czasie, na głowę może spaść cały ciężki od dachówki i czasu dach, który ledwo, ledwo się jeszcze trzyma. Nie dość, że deski są już zruńcowane, to na dodatek był ten wielki ulew. Dach po prostu zaczyna się obsuwać. Do tego ściany utraciły pion. Generalnie dziw, że chałupa jeszcze stoi.
No to od kogo chce pomocy, czego chce pani Agnieszka, jeżeli wyprowadzić się nie wyprowadzi z szacunku dla rodziców?



Otóż chce - w ramach wynagrodzenia krzywd, jakie ją spotkały (za same podatki to by miała cztery nowe domy, a ponadto ojciec i matka napracowali się dla Polski), żeby gmina pomogła jej boki chałupy zwalić w taki sposób, że najpierw siedziałaby w tym kawaluszku, w którym rozmawiamy, pstrykamy zdjęcia, z zapałem notujemy kociewskie wyrazy i oglądamy różne akty notarialne, a potem żeby jej nowe pobudowali, by za życia choc w nowej izdebce mogła posiedzieć i godnie w ojcowiźnie umrzeć... Aha, i jeszcze żeby na pogrzebie wieźli ją bogato, w honorowym samochodzie - za ta jej krzywda.

Takie ma niewygórowane życzenia pani Agnieszka. Za ich spełnienie odwdzięczy się chociażby śpiewem, bo głos ma wielki. Śpiewem przeniesa wszystkich w kościele - mówi. Odwdzięczy się tym bardziej, że jest w bogactwie, co prawda na które odzyskanie nie ma sposobu.



To wszystko zanotowałem w 2001 roku. Teraz jest jesień 2005 roku. Na szczęście przez cztery lata ulew nie przyszedł. W międzyczasie gmina postawiła obok zrujnowanego domostwa elegancki kontener mieszkalny. Tym razem przy krystku siedzi wnuczka starszej pani i podkłada kawałki boazerii. Krystek coś tam radośnie mamle ogniem. Jakby w podzięce daje mnóstwo ciepła, które - chyba bez te śwante obrazy i Pana Jezusika - nie wyłazi przecież licznymi szparami na zewnątrz, a koncentruje pod obniżoną powałą izby, nad owym podwójnym łożem, w którym leży pani Agnieszka. Pytamy o to i owo. Kontener owszem, przywieźli, ale potem zabrali, bo babcia nie chciała się przeprowadzić - wyjaśnia wnuczka. Pani Agnieszka potakuje. Nawet jedan śwanty z obrazu w tym pudle by się nie zmieścił - mówi. No tak, po co jej taki kontener, jeżeli ona nad łóżkiem ma dwa śwante obrazy w boskiej symetrii? Starsza pani dodaje, jak cztery lata temu, że wszystko pamięta, detalicznie całe swoje życie, wszystkie krzywdy i całą krew, jaką oćce oddali.

Jeszcze tylko zdjęcia. Również z zewnątrz, od wejścia. Już zupełnie zdewastowana w 2001 roku część została rozebrana, przez co domek pani Agnieszki stał się śmiesznie maleńki i nieproporcjonalny. W tym miejscu powstaje nowy dom z pustaków. Buduje rodzina. W ogóle dookoła rudery co i raz powstaje coś nowego.

Przez furtkę na rowerach zajeżdżają dzieci. Śmieją się. Prawnuczki? Nieważne. Otaczający ruinę z pozostałym jednym ciemnym pokojem z krystkiem, śwantymi i Panem Jezusikiem świat jest wielobarwny, roześmiany i pędzący. A pani Agnieszka? Pilnuje jak pilnowała. I w tym uporczywym pilnowaniu, które wystawia na próbę cierpliwość młodych krewnych i bardzo aktywnej tutaj społeczności wiejskiej, widzi sens, którego nikt z nas jakoś nie jest w stanie pojąć.
Tadeusz Majewski

2001 r. część 1
2005 - część 2 i zdjęcia
Reportaż zamieszczony w książce "Przeplotnia" pt. "Jak przyjdzie ulew"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz