sobota, 14 lipca 2012

ALICJA MAKIŁA. Co to jest parzybroda...

Sporo tych wywiadów robiliśmy. Część powstawała w zawsze gościnnym domu państwa Makiłów, a część w urzędzie gminy. Na początku, zanim zadałem pierwsze pytanie, pytał Erwin. Bardzo interesowało go, co się dzieje w sąsiednich gminach - to znaczy doskonale orientował się, co tam w tych gminach, ale był ciekawy dziennikarskiego spojrzenia i mojej oceny. Zawsze też pytał, co tam u mnie, na reporterskim szlaku. Natomiast pani Alicja, jego żona, przynosiła kucha albo jakiś bogatsze ciasto, kawę lub herbatę i dyskretnie znikała. Tym, razem role się odwróciły. Erwin zniknął, a wypytywana była pani Alicja, która w czerwcu reprezentowała gminę Skórcz na konkursie kulinarnym w Zblewie...














- Często towarzyszyła pani mężowi, gdy był wójtem, na różnego rodzaju imprezach. Z czasem już chyba była pani z nim na każdej. Od kiedy to się zaczęło?
- Pilnowałam męża (śmiech). Ma pan w swoim portalu tekst o mnie. Przed wyjazdem do Zblewa szukałam czegoś o haftach kociewskich w internecie i znalazłam wywiad z wójtem, gdzie o mnie opowiada, że jeżdżę, by go pilnować... Towarzyszyłam mężowi od pierwszej kadencji, ale sporadycznie. Jeździłam z nim jako osoba towarzysząca na większe imprezy, na przykład do Lubania. Później zaczęliśmy jeździć na wszystkie dożynki do Bolesławowa oraz na dożynki gminne, żeby zobaczyć jak mają u siebie.

- Czyli jeździła pani jako szpieg. Czy potem mąż słuchał, co pani zaobserwowała?
- No tak, jeździłam podpatrywać. Potem dyskutowaliśmy - a może u nas zrobić tak, jak widzieliśmy gdzie indziej, a może inaczej, może by to lub tamto u nas ulepszyć. Mąż słuchał, gdyż na te imprezy patrzyłam inaczej niż on.
- Z kobiecego punktu widzenia?
- Trochę tak, ale przede wszystkim z boku. Z boku inaczej się patrzy. Imprezę inaczej się widzi, gdy jest się gościem, a inaczej, gdy jest się osobą zaproszoną, a inaczej zapewne jak jest się dziennikarzem. Ja patrzyłam z boku, gdyż zaproszenie przeważnie przychodziło tylko dla wójta. Było tak pierwszy rok. Mało kto mnie znał. Później byłam już oficjalnym gościem. I w końcu tu w okolicach byłam z mężem prawie na każdej imprezie.



Panie z Wielkiego Bukowca na imprezie zw Zblewie.. Fot. Tadeusz Majewski

- Na jakie imprezy pani jeździła i jaka, pani zdaniem, była w powiecie największa?
- Największe były powiatowe dożynki połączone z pokazem zwierząt hodowlanych w Bolesławowie. Impreza ciekawa, barwna, rozgrywała się na sporym terenie. Takie imprezy muszą się odbywać na dużym terenie, gdyż jeżeli wszystko jest zbite, nie ma odpowiedniego efektu. Jeździłam do Szlachty na Mistrzostwa Świata w kapele, do Osieka - Na Jagody, do Osiecznej - na Święto Grzyba, do Zblewa na Festyn Kociewski i Przegląd Orkiestr Dętych. Jeździłam zwłaszcza na dożynki. Jak już wspomniałam - na te powiatowe, ale i na wszystkie w gminach sąsiednich: do Lubichowa, Bobowa, Smętowa. Jeździłam sobie pooglądać. Nigdy się nie nudziłam.

- Jak pani powiedziała, inaczej imprezę ogląda tak zwany zwykły obywatel, inaczej osoba zaproszona, inaczej dziennikarz. Kto, pani zdaniem, najwięcej z tych osób dostrzega?
- Na pewno nie te osoby zaproszone. Na ogół po oficjalnej części na jakiś czas znikają. Idą na poczęstunek, a impreza trwa dalej. Nawet i u nas, gdy były dożynki, mąż z żalem mówił, że nie widział tego czy tamtego występu, gdyż musiał iść z gośćmi. Cóż, taka rola gospodarza. A ja mogłam sobie chodzić, gdzie chciałam, oglądałem występy w kilku miejscach. Albo mogłam na dwie godziny usiąść i czegoś słychać.

- W Zblewie mnie pani zaskoczyła. W stroju kociewskim, pod namiotem, w zespole Koła Gospodyń Wiejskich z Wielkiego Bukowca na konkursie regionalnych potraw. Z widza stałą się pani uczestnikiem imprezy. Od kiedy jest pani w KGW?
- Do KGW zapisałam się, gdy tylko to koło zostało reaktywowane w Wielkim Bukowcu przez sołtys Jadwigę Raszeję. Byłam od początku. Udzielałam się, ale nie występowałam.
- A to dlaczego?!
- By nikt nie mówił, że nasze koło jest faworyzowane, bo uczestniczy w nim żona wójta. Z tego powodu zawsze byłam zwolniona z jakiejś funkcji. Pełniłam na imprezach rolę obserwatora z boku. Jako ten obserwator wiedziałam na przykład, kto jest kto, a kogo nie ma. Chodzi mi o to, że podczas imprez są listy gości i potem często czytają wszystkie nazwiska z tych list, tymczasem kogoś wyczytanego nie ma i dochodzi do niezręcznej sytuacji. Albo zdarza się, że ktoś dojeżdża po czasie i trzeba zrobić przerywnik i przywitać. Tak się zdarza na imprezach otwartych. Co innego w pomieszczeniach. Są drzwi i widać, kto przechodzi. Oczywiście dbają o to organizatorzy, ale nie zawsze udaje im się wszystko wyłapać.

- Czyli nie występowała pani ze względu na to, że pani mąż był wójtem! To zaskakujące.
- Tak, z tego względu. Zawsze mówiłam dziewczynom, że w dniu imprezy z nimi nie wystąpię. Teraz ludzie się dziwią, gdy występuję, nie wiedząc, że byłam początku w KGW. Teraz mogę oficjalnie.
- To, że nie chciała pani występować, pokazuje, jak ostra jest podczas tych imprez rywalizacja. Zapewne bała się pani posądzeń o stronniczość jurorów, gdyby na przykład na przeglądzie gminnym wygrało KGW Wielki Bukowiec.
- A tak, rywalizacja jest ostra. Często padały uwagi: po co mamy się przygotowywać, jeżeli i tak wygra Pączewo? I to jest prawda, Pączewo było najlepsze, choć nie zawsze trzymało się programu... Padały takie uwagi, ale dziewczyny brały się do pracy i walczyły.



Panie z Pączewa na tej samej imprezie. Fot. Tadeusz Majewski

- A jak było w zeszłym roku?
- W zeszłym roku 8 marca w Pączewie odbył się nasz gminny turniej kół gospodyń. Były KGW z Wielkiego Bukowca, Czarnegolasu, Pączewa, Mirotek i Barłożna. Występowałam tam pierwszy raz, to znaczy oficjalnie. Wygrało Pączewo.
- A następne miejsca?
- Było jedno pierwsze miejsce, a później jednakowo.
- Pani Alicjo, a gdzie teraz jest mąż? Dlaczego nam nie towarzyszy?
- Coś pewnie robi przy pszczołach.
- Pszczołach?
- Tak, ma 7 pni. On, zanim był wójtem, zawsze je hodował. Gdy budowaliśmy się w Wielkim Bukowcu w 1988 roku, waroza wszystkie mu zabiła. Zawsze sobie obiecywał, że gdy przejdzie na emeryturę, z powrotem wróci do hodowli pszczół.

- Kiedy zapadła decyzja, że pojedziecie panie na konkurs do Zblewa?
- Na zebraniu nasza przewodnicząca Honorata Woźniak, zresztą nasza sąsiadka, poinformowała, że jest taka impreza i zdecydowałyśmy, że pojedziemy razem z Pączewem. Były trzy dziewczyny z Pączewa i trzy z Wielkiego Bukowca. Trzeba było zrobić coś kociewskiego, ale związanego z wiosną. Miała być zupa, główne danie i deser, ale do wyboru. Myśmy wybrały parzybrodę, a panie z Pączewa zupę szczawiową.
- A co to jest parzybroda?
- To zupa regionalna. Znajduje się w wykazach zup kociewskich.
- W wykazach? W książce o kuchni kociewskiej Andrzeja Grzyba?
- Nie, z internetu. W internecie jest wszystko. Wpisuje się w Google "kociewskie dania regionalne" i wszystko się pokazuje, zupy też... Co to parzybroda? Zupa ze świeżej kapusty. Zrobiłyśmy cały kociołek. Najpierw sporządziłyśmy wywar z żeberek, z warzywami, potem dodałyśmy ziemniaki i świeżą kapustę. Na koniec świeży koperek, dzięki któremu jest specyficzny smak. Zawiozłyśmy w kociołku i 10-litrowym termosie.

- Wróćmy jeszcze na moment do tych przepisów... Może są takie, których nie ma w internecie?
- Nie ma. Niektóre nasze członkinie mają ponad 70 lat i by wiedziały. Teraz to już wszystko się szuka w internecie, chociaż...
- Chociaż??
- ...Chociaż nasza pani sołtys Jadwiga Raszeja upiekła nam na ten konkurs kwiaty akacji w cieście naleśnikowym. Ludziom bardzo to smakowało, ale podpowiadali, że do tego powinno być chudsze ciasto, to znaczy mniej nasączone tłuszczem.
- Czyli jednak coś się znalazło spoza internetu...
- Znalazło się, ale to było poza konkursem, gdyż nie kociewskie.

- Czy impreza się pani podobała?
- Podobała się. Zwłaszcza to, że wszystkie koła miały miejsce pod jednym namiotem.
- A miejsca?
- Wygrała zupa szczawiowa, ale nie pań z Pączewa. My dostałyśmy za nasza zupę wyróżnienie.
- Liczyły panie na wygraną?
- Absolutnie nie sądziliśmy, że wygramy. Wyróżnienie było dla nas bardzo miłym zaskoczeniem.
- Jednym z jurorów był Artur Michna. Pisał kiedyś teksty do "Gazety Kociewskiej", kiedy ją prowadziłem...
- Budzi respekt. Ojejku - mówiły panie - jak on będzie chodził, to przegramy, bo to za duży znawca.
- A jakie pani ma ulubione potrawy?
- Nie mam ulubionych.
Rozmawiał Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz