czwartek, 27 lutego 2014

BYTONIA 20 LAT TEMU. ZAPOMNIANY BOHATER

Mam w notatkach reportażysty ileś tam historii o każdej naszej miejscowości. Sporo ich o Bytoni. Tu garść tych notatek sprzed 20 lat. Włóczyliśmy się wówczas po tej miejscowości oczarowani jej starą architekturą. Po publikacji drugiej części sami dostrzeżecie, że to wieś inna niż te nam dobrze znane, gdzie ludzie żyją z dziada pradziada. Bytonia to wieś jakby przejściowa...





















U Tekli Chrąszczak

Bytonia Górna. Szkoła, fragment kuźni i dwa stare domy. Pukam do drzwi jednego z nich. Ktoś je wewnątrz czym prędzej rygluje. Drogą pośpiesznie nadchodzi mężczyzna i kiwa palcem.

- Dlaczego pan fotografuje? - pyta. Wyjaśniam. Idziemy razem. Drzwi o dziwo - otwarte.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - mówi mężczyzna.

- Na wieki wieków amen - odpowiada Tekla Chrąszczak (74 l.). Mieszka w tym domu 70 lat.

Stefan Murawski, ten kiwający palcem, były kierownik szkoły, pomaga w rozmowie.

Dom Tekli Chrąszczak - stan obecny (2014). Fot. Tadeusz Majewski


Trudno ustalić, kiedy wybudowano dom. W każdym razie ojciec Tekli kupił go przed jej przyjściem na świat. Byłby typowo pomorski, gdyby nie to, że obłożony drewnem. Między deskami a wewnętrzną warstwą tynku są ścianki z pacy, czyli z niewypalonej gliny. W dzisiejszym znaczeniu nie jest podpiwniczony, ale ma pod sobą pomieszczenie na ziemniaki - zwykły dół obudowany cegłami na wapienną zaprawę.

- Piwnica wykopana, cegłą murowana - wyrywa się pani Tekli rymowanka. Słowa piosenki? - Dom nie może mieć stu lat - stwierdza Tekla. Dowód logiczny? - Jan Kowalik jako chłopiec przy nim pracował. Zmarł mniej więcej 10 lat temu w wieku około 80 lat.

Pytam o czasy minione, przedwojenne.

- Tu była biedota - mówi Tekla. - Nasz dom był najwspanialszy i jeszcze jeden, Klamanów na dole. Droga Berlin - Królewiec? Wyjątek, żeby raz na dzień przejeżdżała "taksówka". Ale w konika oczywiście jechali często. Była bieda. Ludzie teraz mówią, że są liche czasy, a to nieprawda.

Czy one, starsze panie we wsi, których jest tu dużo, dzisiaj się spotykają? Tak, spotykają się i wspominają dawne czasy. A zabaw było sporo i jest co wspominać. Tekli wyrywa się nazwisko Ksawery Lempkowskiej - Lali.

- Hm... Lala... Musiała być urodziwa... - pytamy delikatnie z panem Murawskim, wietrząc jakąś romantyczną historię, może obyczajowy skandal.

Tekla gwałtownie zaprzecza.

- Tak ją nazywali w domu. Była jak każda inna.

Tekla nie lubi mówić o ludziach, a już coś złego to w ogóle. O domu Stefana Murawskiego mówi z uznaniem: - Będzie stał 100 - 150 lat, a może i dłużej.


U Murawskich

- Żona, Halina, dobra kobieta, czasem nerwowa - przedstawia bezpośrednio pan Stefan rodzinę (niestety, pani Halina nie daje się wciągnąć w rozmowę). - W domu mieszkają dzieci: Ewa - pracuje w Starogardzie w sklepie, Stanisław - pracuje w Polfie jako konserwator urządzeń, córka Mariola, była dyrektorem szkoły w Radziejewie, Beata mieszka w Bobowie, ukończyła technikum obuwnicze.

Murawski pochodzi z Łęga, uściślając ze Złego Mięsa.

- Tu rozpocząłem pracę i tu przeszedłem na emeryturę. - Zawiesza głos. - Co to znaczy? To znaczy, że niektórzy jeszcze myślą kategoriami - jeżeli długo pracujesz w jednym miejscu, toś dobry pracownik.

Stefan pracował 31 lat w szkole, 20 lat na stanowisku kierownika. Rozpoczynał w 1962 roku pod surowym okiem Edmunda Dywelskiego, który jest, prawdę mówiąc, bardzo dobrym, wyrozumiałym, wymagającym i otwartym człowiekiem.

O pobudowaniu domu pan Stefan mówi z dumą. Był taki okres, że nauczyciele dostawali na budowę pożyczkę na jeden procent. To właśnie Dywelski namówił go na budowę i teraz Murawski ma wszystko spłacone. Dlaczego jest zadowolony?

- Nauczyciele zawsze byli i są biedakami i pobudowanie domu jest dla nich sukcesem. Dom, typowy jak na tamte czasy, oddano do użytku w 1975 roku.

Szkoła w Bytoni? Różnie było. Raz klasy I - II, raz I - VIII i I - VII. Od września tego roku [1994 - przyp. T.M.] zapowiada się I - VIII. Wszystko zależności od polityki rządu. W sumie - było nie było - sporo uczniów ukończyło tę szkołę, potem szkoły średnie, nawet wyższe.

Były kierownik na temat społeczności wiejskiej nie bardzo chce mówić. Zresztą jest "samsonem", samotnikiem. Nigdzie specjalnie nie chodzi.


U Bogumiły Kruszewskiej

Dom sąsiedni, chyba jeszcze starszy niż dom Tekli Chrąszczak. Mieszka tu rodzina Bogumiły Kruszewskiej.

- Ma ponad 100 lat - mówi pani Bogumiła.

Kruszewscy są w tym domu "nadani". Znaczy to, że dom należy do kogoś innego. Obecny właściciel mieszka w Elblągu i niezbyt się nim interesuje. Kiedyś Kruszewska płaciła 600 zł za mieszkanie, teraz nie płaci nic. Wystarczy, że tę ruderę utrzymuje. Pół budynku nie nadaje się już do użytku. Jeszcze do niedawna w opuszczonej części walały się rozmaite narzędzia kowalskie, bo sporo lat temu mieszkał tu kowal. Pozostały resztki kuźni z napisem "1951 i JOK" (Ignacy Kosecki - kowal), którą wybudowano na fundamentach kuźni znacznie starszej. Jak starej - nikt nie wie. Te wszystkie kowalskie narzędzia i meble zabrali, sprzedali bądź oddali do muzeum i nic już nie ma.


U von Czapiewskich

Dom Czapiewskich stoi blisko szkoły. Znów "drewniak" z ornamentami na krzyżakach okien. Zaglądam przez jedno z nich i widzę dostojnie maszerującą przez pokój kurę. Pukam - cisza. Pukam nie tam, gdzie trzeba. Wejście jest za rogiem budynku.

W ciemnym pomieszczeniu na krzesłach siedzą dwaj starsi panowie. Jeden siedząc śpi. Głowę ma uniesioną, a zamknięte oczy skierowane w ekran telewizora, na którym prószy czarno-biały śnieg, podobno promieniowanie po Prawybuchu Wszechświata.

Damian Czapiewski ma 84 lata, Kazimierz - 72. Bracia. Kazimierz budzi Damiana. Przyciszam zbyt głośny szum telewizora. Damian wyraźnie się ożywia.


- Wywodzimy się z Kaszub, ze wsi Czapiewice. Ale tutaj, w Bytoni, już ze 150 lat temu osiadł mój dziadek, Józef von Czapiewski, pochodzący z Karsina. Ojciec ożenił się w Bytoni. Skąd to von? To długa i skomplikowana historia - mówi Damian. - Historia na inny raz.

Ale próbują teraz. Sięgają do korzeni głębiej. Damian mówi o czasach sprzed Sobieskiego, a Kazimierz dociera do króla Jagiellończyka. W tamtych bardzo dawnych czasach Czapiewscy zdobyli sobie przydomek Złosz (od złość). Niemcy, nie mogąc wymówić tego wyrazu, przerobili go na coś w rodzaju Cloz (Sloss w zapisie).

- Kaźmirz, to nie to. To Jasna Góra - mówi Damian, kierując Kazimierzem gmerającym w zdjęciach.

Na stole pojawiają się stare fotki. Rodzice: Aniela (r. 16 czerwca 1885 r.) i Michał (ur. 27 lipca 1877 r.). Matka dożyła stu lat. Dużo - niedużo. Długowieczność to "specjalność" Czapiewskich.

Na małym zdjęciu Anielę i Michała mocno przydymiło, zupełnie jakby wyciągnięto je w ostatniej chwili z ognia (stojące obok domostwo Czapiewskich spłonęło w czasie II wojny, ale zdjęcia poczerniało ze starości i od światła). Po chwili znajduje się takie same zdjęcie, ale większe, wyraźne, podkoloryzowane i zamknięte w ramce. Kaźmirz przynosi je pod dyktando Damiana z drugiego pokoiku. Na tym zdjęciu Aniela i Michał wyglądają jakby dopiero co przyszli z atelier.

Wojenny życiorys Damiana zapisały medale. Kazimierz wysypuje je topka. Spadają dziwnie głucho na blat stołu. Oglądamy je w słabym świetle. Sporo ich. 1939 r. Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie 1945, Krzyż zasługi II klasy, Medal Wojsk Polskich, Polska Swemu Obrońcy, Gwiazda Italii i Gwiazda za Wojnę, Bolonia (za wyzwolenie Bolonii), Odznaka V Kresowej Dywizji Piechoty - ta wiąże się z Monte Cassino.

- Pod klasztorem, jako ranny, musiałem być z tyłu i sortowałem mundury poległych - Damian zdejmuje czapeczkę z angielskim napisem i wiedzie palcami po ranie. - O, tutaj przeszła kula.

Przez łysą głowę idzie długa blizna, właściwie rowek. Równie wyraźny jest inny ślad.

- Pocisk przeszedł tu, w tym stawie - Damian pokazuje rękę.

Damian w czasie wojny widział się ze śmiercią kilka razy. Otrzymał nawet wyrok śmierci za pierwsza ucieczkę z Wehrmachtu. Uciekał z polski dokumentami w masce p-gaz. W ostatniej chwili wyrok zmieniono na front wschodni, ale trafił do Jugosławii. Tam uciekł drugi raz, do titowcow. W końcu trafił do Andersa.

Żegnam się z Czapiewskimi, ostatnimi z rodu (jakoś tak się złożyło). Bez młodych umiera nie tylko dom, ale również historia rodziny, bo jaki jest sens spisywać coś, co nie będzie miało ciągu dalszego? Jedyne co ma jakąś wartość, to stare po takiej rodzinie przedmioty. I jakże łatwe do zdobycia, gdyż nikt nie rości sobie do nich praw. Znają tę prawdę muzealnicy, którzy oborę z XVII w. von Czapiewskich "żywcem" przewieźli do skansenu we Wdzydzach.


Pusty dom po von Czapiewskich. Stan obecny (2014 r.) Fot. Tadeusz Majewski


U Krystyny Pietrzyk

Niżej, po drugiej tronie, w ładnym parterowym budynku mieszka Krystyna Pietrzyk. Rozmawiamy na werandzie.

Kazimierz Pietrzyk, mąż Krystyny, urodził się w Bochni. Był kapitanem marynarki wojennej. Za namową żony wrócili na emeryturę w jej rodzinne strony. Pietrzykowa urodziła się tutaj, w Bytoni, 56 lat temu. Później, przez 15 lat, mieszkała w Małym Bukowcu.

- Wychowywały mnie babcia i mama - opowiada Krystyna. - Do kościoła w Borzechowie chodziło się 4 kilometry. Gdy byłam dzieckiem, wszystko mnie interesowało. Każdy kwiatek, roślina, chmury. Kiedy szliśmy z grupą (12-letnie dziewczynki) do I Komunii, koło Małego Bukowca, w dolinie, w lesie siadłyśmy pod drzewami. Usłyszałyśmy jakieś głosy, znaki. Więc w nogi, pędem do domu. Tam, niedaleko, była karczma, a w niej leżał krzyżem na białym kożuchu Walery Giełdon. Jakby pokutował za straszne grzechy. Szkoda, że moja babcia, Waleria Szarmach, już nie żyje. Ona znała wszystkie legendy o Małym Bukowcu. Tam są piękne okolice

Krystyna mieszkała u babci, gdyż ojciec, kapral Bolesław Kaszubowski, zginął w 1949 roku w Warszawie. Spoczywa w Alei Zasłużonych.

- Jestem wdzięczna matce Helenie, która nie wyszła drugi raz za mąż i poświęciła się mojemu wychowaniu. Ja z nią chodziłam na jagody, grzyby, nauczyła mnie pracowitości, szacunku dla innych.

- Właściwie to wymusiłam na mężu powrót w rodzinne strony. W Gdańsku nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Mnie się tu pod lipą mieszka wspaniale.

Wielkie drzewo rzuca cień na cały dom.


U Jana i Klary Kamińskich

Nieco niżej stare zabudowania. W ogrodzie wysoka trawa, kilka drzew i maki z rozczochranymi kwiatami. Drewnianą, podniszczoną stodołę pokrywa strzecha. Dom też niewielki, zapewne bardzo stary.

- Tę stodołę, dach, trzeba będzie naprawić - mówi Jan Kamiński. - Brak "ściny", trzeba eternit lub blachę kupić.

85-letni staruszek stoi oparty o widły do rozgarniania siana. Mówi powoli, jakby zastanawiając się, czy dobrze pamięta to, o czym mówi. Oczy ma smutne, twarz spracowaną. Widać, że każda chwila ruchu dużo go kosztuje. Siada na kilka minut na ławeczce, żeby odpocząć.

- Żona już nie żyje. Teraz mieszkam z siostrą, Klarą. Ona była przedszkolanką, poszła na rentę. Urodziłem się w powiecie kościerskim. Mieszkam tu od 27 lat... Na górze było duże gospodarstwo, ale Klaman Władysław chyba podatków nie płacił, gmina mu zabrała.

Po drugiej stronie stoi inny, ciekawy, drewniany budynek.

- Ten dom już stał. Przed wojną mieszkało w nim trzech denników, ale jedne, młodsze, są stądy precz, a te stare już nie żyją, Szwochowa, Fojut.

Kamiński zdał gospodarstwo państwu i żyje z niewielkiej emerytury i renty siostry. Mają tylko działkę.

- Żeby to wszystko upamiętać, to już jestem wiele za lichy. Wojna. Niemcy brali nas na roboty. Człowiek cały czas musiał siedzieć w inszych krajach, we Włochach, bo Amerykanie i Angliki zabreli wszystko.

- Gdzie ty jesteś? Myślałam, że usiadłeś na podwórku i odpoczywasz. A buraki trzeba przerywać - zza domu wyszła starsza kobieta, zapewne Klara. - Mamy para buraków dla krówki.

Sam na chwilę przystaje w tym pędzie pracy.

- Osiemdziesiątka przetrampana już dawno - mówi. Jej oczy są również smutne. - 26 lat byłam przedszkolanką, tutaj, na początku, gdzie jest świetlica, naprzeciw Pińskiego, po drugiej stronie Głównej. Niemiłe życie, jedna harówa. A to nie chciało starczyć. Ojciec pracował u wuja, ten dał, co chciał. Niemiłe życie do dziś dnia. Nas było osiem dzieci. Rondelek dla tylu ugotować. Przenosiłam się z posady na posadę za mieszkanie, utrzymanie. Rentę sobie wyrobiłam... Muszę iść za dom. Ty, Jasiu, pośpiesz się.

Jan Kamiński ciężko wstaje z ławki.

Tadeusz Majewski

No koniec ciekawe informacje z książki Józefa Milewskiego "Z dziejów wsi powiatu starogardzkiego". Ileż pod tymi liczbami kryje się nigdy niezapisanych historii, jak te spisane w 1994 roku.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz