Drewniany, nowy dom z wielką, przeszkloną werandą. Bliziutko las. Zwarta, stara część Cisa na wyciągnięcie ręki. A nowa? Wyrasta na oczach - ludzie się tu budują, jakby znaleźli żyłę złota. Nic dziwnego, że Mieczysława i Mirosław Cierpiołowie w takim miejscu, choć nie ma jeziora, urządzili kwaterę agroturystyczną.
Motywy powrotów
- Urodziałam się w Gdańsku, ale mama w Cisie. I całe życie przyjeżdżaliśmy tutaj - opowiada Mieczysława. - W Cisie pierwszy raz pisałam poezję i czytałam "Pana Tadeusza".
Ma duszę romantyczki. Zresztą sama też pisze wiersze. Odważnie czytała je w werandzie, na spotkaniu pomorskich poetów.
- A ja pochodzę w Tarnowskich Górach, ze Śląska - mówi Mirosław.
Poznali się w Gdańsku. Jeszcze po części tam mieszkają. Tam też prowadzą interesy.
- Jako dziecko byłam tu kilkanaście razy w roku - wraca do motywu powrotów ona. - Później, w latach 80, powstał pierwszy dom, bo ten rodzinny stał się już za mały dla mojej rodziny. Od tego czasu przyjeżdżałam tu jeszcze częściej. Męża pewnego razu przywiozłam tutaj na grzyby.
- Spodobało mi się. Nie miałem innego wyjścia, żeby tu się osiedlić. Las, świeże powietrze, cisza. Jestem starym harcerzem. W Cisie przypomniały mi się młode lata. Jest oszczędny w słowach. Tylko to mu się spodobało? Czujemy się nieco rozczarowani. Przecież Cis - tak mówią - to kociewski Raj.
Wyrasta miasteczko
Dom, ten drewniany, postawili w 1998 roku, a więc całkiem niedawno. Dookoła, pomijając starą wieś, było pusto. Kiedy skończyli budowę, w nowych domach mieszkały tylko dwie rodziny z Gdańska. A dzisiaj? W pasie Cisa (do Kazuba) 120 działek, częściwo już zabudowanych. W kilka lat wyrasta miasteczko!
- Ale to my byliśmy pionierami powrotu do Cisa - zauważa Mieczysława.
Jej powrotu, nie jego.
O Kociewiu się nie mówiło
W jej rodzinnym domu, mającym zapewne więcej niż 200 lat, nie mówiło się Kociewie. O tradycji, obyczajach, to owszem. Teraz odpowiedź na pytanie, kim są, staje się coraz ważniejsze.
- Kiedyś to nie było istotne - wyjaśnia Mieczysława.- Pochodziłam z Cisa i to wystarczyło.
- Czuję się tu jak w domu. Na Górnym Śląsku czułem się Ślązakiem - mówi Mirosław. - Ale nigdy nie miałem jakichś dylematów, bo poczucie przynależności do jakiegoś regionu nigdy nie kolidowało ze świadomością, że jestem Polakiem.
Ona podobnie. W jej domu "zawsze był podkreślany element patriotyzmu niezwiązanego z regionem".
- Mama nam to przekazywała. Czuliśmy się Polakami. Nie szukało się regionalizmu.
Konfrontacja wspomnień z historią
Teraz Mieczysława patrzy na tutejszą przeszłość już inaczej. Wraca do tego, co poznała w dzeciństwie. Do legend o duchach, masonerii, do której należał na przykład właściciel z Góry.
- W 1989 roku, po postawieniu domu, rozpoczęłam studia na Wydziale Turystyki i Rekreacji na AWF-ie. To wtedy postanowiłam zrobić konfrontację opowiadań i wspomnień mamy z rzeczywistością historyczną i je udokumentować. Wyniki poszukiwań przeszły moje oczekiwania. Okazało się, że wiele z legend ma źródła historyczne.
Region - sens praktyczny
Te jej dociekania miały też sens praktyczny.
- Budując startegię gospodarstwa agroturystycznego, studiując turystykę, człowiek zaczyna pojmować, że nie "sprzedaje" się pojedynczego gospdodarstwa, obiektu, tylko cały region. Więc mnie te dociekania wciągnęły także pod kątem promocji tursytycznej. Chcąc promować siebie, trzeba wiedzieć wszystko o regionie, bo goście, jak mają zostać, muszą wiedzieć wszystko o Kociewiu.
To zrozumieliśmy i o tym mówiliśmy na spotkaniach ze starostą, z wójtem. Stąd zresztą powstała idea porozumienia gmin w dziedzinie agroturystyki. A pierwszy katalog został wydany przez męża.
Co o nas wiedzą
Z ta wiedzą gości o Kociewiu jest źle. Nic nie słyszeli. "A to my nie jesteśmy na Kaszubach?" - dziwili się.
- Jeździliśmy na targi turystyczne do Warszawy trzy lata pod rząd i cały czas, będąc w komitywie z konferansjerem, z jury, próbowaliśmy tę nazwę nagłaśniać. Promowaliśmy ją zresztą w różny sposób. Na przykład przez wyroby kulinarne.
Dwukrotnie dostałam wyróżnienia w ogólnopolskim konkursie kulinarnym gospodarstw agroturystycznych za "młodą kapustę po kociewsku" i za "spiżarnie kociewską". Na ulotce dodaliśmy nazwę "Kociewie". Warszawiacy najpierw robili "takie oczy", dzisiaj pytają, czy są kwatery na Kociewiu. Czujemy się ambasadorami regionu i zaczyna się w nas rodzić duma. Nie tylko zresztą w nas.
Wielu gości początkowo nie przyznawało się do korzeni, regionu, ale ponieważ my podkreślamy, że jesteśmy Kociewiakami, to oni szukają TO w sobie i zaczynają się z TEGO cieszyć.
W tym roku Cierpiołowie odnotowali napływ gości zza granicy - z Niemiec, Francji, Belgii i Czech. Cieszą się, że ten mały Cis został znaleziony. Między innymi dzięki ich działalności promocyjnej. Co wiedzą ci przyjezdni? Że jest kwatera, że 60 km od Trójmiasta, blisko do Torunia, Pelplina, Malborka. To wszystko. Czasami mają swoje materiały.
- Pewna Niemka zażyczyła sobie ze mną wycieczki. Przywiozła niemieckie wydanie na temat historii Polski. Pełne błędów.
Polska jest za duża
- Każdy musi mieć swoją małą ojczyznę - mówi Mirosław. - Musi wiedzieć, że jest zawsze takie miejsce, do którego może wrócić. Polska jest za duża. Naszym zadaniem jest przekazać tę prawdę naszym dzieciom.
- Ale one są związane z Gdańskiem i z Wyspą Sobieszewską. Próbujemy je przekonać do tego miejsca, jednak to trudne. Właściwie są na takim rozdrożu. Rozumiem ich. Sama urodziłam się w centrum Gdańska. A tu? Ciemno na dworzu, brak oświetlenia. Kochałam wieś w świetle dnia dziennego. Przerażał mnie prymityw. Nie postrzegałam tego jako powrót do natury.
Mirosław jest już zameldowany tutaj. Podczas wyborów samorządowych był na głosowaniu, w Bytoni.
- Chciałbym uczestniczyć w tutejszym życiu społecznym jako radny - zaskakuje. - Chcemy mieć wpływ na to, co się tu dzieje, ale biorąc czynny udział.
Tadeusz Majewski
Na zdjęciach Mieczysława i Mirosław Cierpiołowie, jeden ze starszych domów w Cisie.
Za magazynem Kociewiak - piątkowe wydanie Dziennika Bałtyckiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz