Często ludzie, którzy przyjechali z dużych miast i osiedlili się na Kociewiu, lepiej promują nasz region, niż tak zwani rodowici Kociewiacy. Jedną z takich osób jest Dagmara Mazurek z Mermetu (gmina Lubichowo).
Jest wszędzie - na każdej większej imprezie w powiecie, na imprezach regionalnych w Trójmieście, w Warszawie - w Hotelu Jan III Sobiecki i Pałacu Wilanowskim. Również na dwóch stronach ekskluzywnego magazynu VIP - w artykule o tajemniczym Mermecie na Kociewiu.
Występuje w bardzo bogatym stroju kociewskim, sprzedaje między innymi słynną już Żurawinówkę po mermecku - w płaskich buteleczkach, z czerwonym nadrukiem.
- Urodziłam się w Gdyni - mówi, odpowiadając na pytanie o kociewskie korzenie. - Ale rodzice ze strony dziadka są związani z tym stronami. Dziadek od strony mamy Józef Radtke urodził się w Skórczu, został bestialsko zamordowany 23 września 1944 r. przez Niemców. Był jednym z dwudziestu Polaków, którzy zginęli za zabitego w Ocyplu gestapowca. W miejscowości stoi upamiętniający te osoby pomnik, w lesie, miejscu kaźni - upamiętniający kamień.
W domu pani Dagmary, w którym prowadzi w kwaterę agroturystyczną, urodził się też jej wujek Stanisław Ryż, obecnie mieszkający we Wdeckim Młynie.
Mazurkowie ów dom kupili 16 lat temu. Przyjeżdżali tu co roku na wczasy.
- Czułam się gdynianką, ale zakochałam się w tych terenach. Coś mnie w tych miejscach pociąga... Od tego roku jestem zameldowana już tu. Kwaterę mam niespełna dwa lata - ciągnie dalej Dagmara. - Jak się prowadzi kwaterę, to chcąc nie chcąc trzeba się zainteresować i historią regionu, i jego atrakcjami.
U niej to zainteresowanie ma charakter osobistych dociekań. Tę historię poznała dokładnie. Ma nawet w domu niezwykły dokument - mapę Mermetu z 1867 roku.
- To wspaniale, jak się przynależy do jakiegoś regionu - mówi. - Region można też wykorzystywać marketingowo, stąd w tym roku jeżdżę na rozmaite imprezy w kociewskim stroju ludowym, a na swoich stoiskach prezentuję materiały o Kociewiu, mojej i innych kwaterach i wyrobach kulinarnych.
Wielkim wzięciem na tych stoiskach cieszy się Żurawinówka po Mermecku, która Dagmara produkuję według starych kociewskich receptur. Znana jest z tego i ze stroju w powiecie, Trójmieście, Poznaniu i Warszawie.
- Czy poznają po tym stroju nasz region? Bywa, że mówią: "O, jaka fajna góralka idzie" - śmieje się Dagmara. - Albo w hotelu Jan III Sobieski reporterzy pytali, patrząc na baner Kociewia, czy Kociewie to moje nazwisko. No bo tak po prawdzie, to w Polsce znają tylko kilka regionów: Mazowsze, Kaszuby, Kurpie, Górale... Ale to się zmieni - właśnie dzięki rozmaitym konkursom regionalnym.
I - dodajmy - dzięki takim ambasadorom regionalizmu, jak ona. Pierwszy strój wypożyczyła od Mirki Meller z SCK-u. Teraz już ma swój. Przebogaty, z koronkowym czepcem (złotogłowie - ma tak w metryce etnograficznej).
- Czy tak chodziły ubrane nasze babcie i prababcie? Zapewne tak. Przecież wszystko w tym stroju jest udokumentowane.
Pomysł z promocją Żurawinówki po mermecku zrodził się w zeszłym roku w Maleninie. Nalewka zdobyła tam pierwszą nagrodę w kategorii napojów w konkursie Nasze Narodowe Dziedzictwo, organizowanym przez Modną Gospodynię, Polskie Radio i Agro Smak.
- Takie konkursy odbywały się w każdym województwie - opowiada Kociewianka. - Chodziło o wyłonienie produktu żywnościowego, który był dawniej robiony w danym regionie, potem o nim zapomniano, nie ma go nawet w książkach kulinarnych, a który ktoś ponownie przywrócił do życia. Miałam kilkanaście pomysłów. Zadzwoniłam do Warszawy, odpadały. Wreszcie powiedziałam o produkcie żurawinowym. Pytali, co można zrobić. Wysłałam odpowiedź faxem, w trybie pilnym. I dostałam zaproszenie na konkurs. Potem byłam kilka razy w Warszawie - w stroju ludowym w hotelu Jan III Sobieski, na konkursie nalewek i miodów nasyconych, byłam też w Poznaniu na Międzynarodowych Targach Polagra Farm.
Zainteresowanie wielkie, splendor też (Dagmara ma mnóstwo zdjęć, jak stoi w stroju kociewskim z VIP-ami, na ścianie wisi zdjęcie z Januszem Korwin-Mikke).
- Ja promowałam Kociewie, a tutaj sąsiadka zbierała w kaloszach na bagnach pierwszą żurawinę - śmieje się Dagmara. - Teraz kończą mi się buteleczki. Uff... Sezon był naprawdę pracowity.
Po występie w Sopocie i w Łebie - na IX zjeździe Kaszubów (była tam jako jedyna Kociewianka), szkoły w Gdyni zaprosiły ją na prelekcję o Kociewiu.
Nie ma sobie równych. Na swoich stoiskach nie tylko sprzedaje swoje wyroby: chleb ze smalcem, ogórki po mermecku, drożdżówki, konfitury lecznicze z żurawiny, ale i wyroby innych - na przykład hafty kociewskie pań z Czarnej Wody, bo one nie mają takiej możliwości.
Dlaczego na Kociewiu nie ma jeszcze gospody z kociewskim żarłem? Może ona by takie coś zrobiła? - pytamy.
Na te sugestię odpowiada żartem, że to "żarło ją zżarło..."
- No bo te pokazy sama finansuję - tłumaczy. - A sprzedaż? Wiele z wyrobów biorą jurorzy, goście, dziennikarze i tak dalej. Do tego to długie imprezy.
- Trzydniówka w Gdyni, dwudniówki w Warszawie. Ale jest satysfakcja. W Pałacu Wilanowskim otrzymałam brązową Malwę, prestiżową nagrodę. Za perfekcyjnie - jak powiedział Bogusław Kaczyński - wykonaną zórawinówkę, za wystrój stołu, prezentację Kociewia w całej okazałości, włącznie ze strojem.
A czy może to być sposób na życie?
- Już jest. Jeśli ja kupuję żurawiny, hafty, rzeźby, to już jest...
Tadeusz Majewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz