sobota, 8 października 2005

Przedwojenny Ocypel

Dalej wspominamy ze Stanisławem Guzem, jak się żyło w borowiackich miejscowościach gminy Lubichowo. Poprzednio pan Stanisław opowiadał nam o przedwojennym Wdeckim Młynie i Smolnikach. Dzisiaj o Ocyplu

.

Przed wojną przeprowadził się pan z rodziną ze Smolników do Ocypla - miejscowości znacznie większej. Dlaczego ta przeprowadzka?
- Przeprowadziliśmy się 15 lipca 1937 roku. Ojciec, Jan Guz, kupił tu w 1937 roku domek, a więc przeprowadzał się na swoje. A w Smolnikach rodzice dzierżawili dom od Grabana. Rodzice w domu w Ocyplu też postanowili prowadzić sklep. Na marginesie - i w Smolnikach, i w Ocyplu były domy pod strzechą, ale by prowadzić sklep, należało zmienić dach na bardziej trwały. Pokrywano papą lub blachą.

Ile w Ocyplu było przed wojną sklepów?
- Cztery kolonialno-spożywcze, gdzie wszystko można było kupić. Należały do Polaków. Sklep, w budynku stojącym naprzeciwko przedszkola, miał Dolewski, ojciec sołtysa Romana Dolewskiego. Drugi sklep miał Piotrzkowski - w budynku należącym do Rombkowskiego, gdzie obecnie znajduje się przedszkole. Trzeci sklep mieścił się w domu przy ul. Kociewskiej, gdzie dzisiaj jest gospoda. Dom należał do akortnika (organizatora pracy na Żuławach i w Wolnym Mięście Gdańsk) Grabana.

Dół dzierżawił pan Kłos. Czwarty sklep prowadził... Jan Guz przy ul. Stolarskiej. Dawniej tę ulicę, właściwie tryftę (piaszczystą uliczkę), nazywali Bosą, a później Albertową. Ta druga nazwa wzięła się stąd, że przy tryfcie mieszkał niejaki Netz, a jego ojciec miał na imię Albert.



Cztery sklepy to niewiele jak na czasy przedwojenne. Czy było coś jeszcze? Rzeźnik, gospoda?
- Na dole, jak się jedzie do harcerzy, mieszkał rzeźnik Landowski. To było jedno z ostatnich zabudowań. Za nim, już w polu, mieszkali Knapik i Berendt. A gospoda? Ludzie, przeważnie mężczyźni, skupiali się u Dolewskiego. Tam była duża sala. Młodzieży, jak teraz, tam nie wpuszczano. Targu, przed wojną nazywaliśmy je kiermaszami, w Ocyplu nie było. Jechało się do Lubichowa, Skórcza i Zblewa.

Pana rodzice musieli się dorobić na handlu w Smolnikach, jeżeli stać ich było na kupno domu w Ocyplu. Mieli talent do biznesu?
- Jan, mój ojciec, miał talent. Poza tym był we Wdeckim Młynie księgowym i rządcą, a więc miał wiedzę. Inna sprawa, że przed wojną każdy, kto miał pieniądze, mógł być kupcem.



Jak dzisiaj... A matka?
- Zawsze mówili, że matka była do handlu. Jednak moim zdaniem większe sukcesy odnosił ojciec. To on sprowadzał towar. Matka prowadziła sklep. Co do domu... Do Ocypla sprowadziliśmy się z całą rodziną: siedmioro dzieci, ojciec, matka, babcia. A dom był dwupokojowy. W jednym pokoju mieścił się sklep, w drugim mieszkaliśmy jako rodzina... Coś w rodzaju dzisiejszego pokoju dziennego. U góry mieścił się pokój sypialny. Taki to był dom.

Było zapewne ciasno. Mieliście szlabany - łóżka z wysuwanymi na noc szufladami do spania?
- Te łóżka to nie były szlabany, a "rozciągane". Szlabany na dzień
służyły jako ławy. Coś w rodzaju wersalek.

Ma pan dwa stare, oryginalne zdjęcia. Na jednym jest tartak, na drugim dworzec kolejowy i wieża ciśnień. Pana poprzednie opowieści świadczą, że był pan dzieciakiem niezwykle ciekawym świata. Bywał pan na terenie tartaku?
- Oczywiście. Na zdjęciu jest tartak, ale wcześniej znajdował się tam też i młyn. Tartak stał przy ul. Lubichowskiej. Dzisiaj nic z tego nie zostało. Młyn i tartak był parowy. Stała wielka maszyna parowa z kotłem równie wielkim, jak kocioł lokomotywy, z długim kominem, obok znajdowała się studnia, z której pompowało się wodę, bo do takiej maszyny trzeba dużo wody. Ta maszyna, od której wychodziły pasy transmisyjne, wszystko poruszała, między innymi dwa traki.



Na placu zawsze leżało dużo drewna i pachniało żywicą. Tam pracowało około 30 ludzi, nieraz na dwie zmiany. Jedni wozili na lorkach pnie do traków, inni przycinali na deski, jeszcze inni wieźli już obrobione drewno na stację kolejową, gdzie było ładowane na wagony. Do tego ktoś musiał pracować przy tej parowej maszynie.

Czy ta maszyna pana - a miał pan wtedy 9 lat - fascynowała najbardziej?
- Najbardziej to mnie zafascynował pociąg. Przecież ja go zobaczyłem pierwszy raz w Ocyplu. Zobaczyłem lokomotywę, kiedy przyprowadziliśmy ze Smolników do Ocypla krowę i spaliśmy na sianie. Wyjechała od strony Osiecznej. Przed skrzyżowaniami z drogami rozlegał się dzwonek. A już cały czas dzwoniono, kiedy zalegała mgła.

Często pociąg przyjeżdżał do Ocypla?
- Rano - o godzinie 6 - z Osiecznej, zabierał pasażerów, jechał do Skórcza, po godzinie wracał. Drugi raz w południe, trzeci - wieczorem. Wieczorem doczepiano do pociągu wagony towarowe z drewnem, które załadowywano przez cały dzień. Zajęcie przy tym miało sporo osób. Jedni wozili furmankami z lasów, inni ładowali. Dodajmy do tego, że w trzech okolicznych leśniczówkach pracowało na stałe ze 30 osób, po 10 w leśniczówce.

Opisuje pan całkiem inny świat. 30 osób w tartaku, 30 w lasach, ze 30 przy zwózce i załadunku drewna, kilka - kilkanaście w handlu, kilka w szkole. Ze sto osób miało pracę. Ile wówczas osób mieszkało w Ocyplu?
- Mniej niż sześćset.

Rodziny były wielodzietne, załóżmy - 6-osobowe. Wynika z tego, że każdy mężczyzna miał pracę. Oczywiście teoretycznie... Ten pociąg... Chciałby pan, żeby taki dzisiaj przejeżdżał przez Ocypel?
- Jak najbardziej! Przynajmniej latem.
Not. Dorota Skolimowska

Foto
1. Tartak w Ocyplu. Nad zabudowaniami wysoki komin maszyny parowej. Tartak został rozebrany po wojnie. Repr. Tadeusz Majewski
2. Widok na dworzec kolejowy i wieżę ciśnień. Dzisiaj wieża jest zniszczona, a dworzec nieczynny. Repr. Tadeusz Majewski

Za magazynem Kociewiak - piątkowy dodatek do Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz