poniedziałek, 31 października 2005

Potrzebny ktoś z charyzmą

Frąca, gmina Smętowo. Przed pierwszą turą wyborów prezydenckich.
- Głosowałem po kolei na wszystkich, i tych z prawa, i z lewa, i co wyszło? Nikt nam nie pomógł. Dlatego teraz nie głosuję - mówi jeden z mieszkańców.


Tylko las

- Jak słyszę o polityce, to cała się trzęsę. Zawiodłam się na Wałęsie i już nikomu nie wierzę - wyznaje Danuta Kuczyńska. Po chwili z niedowierzaniem: - Może Lepper, ale pewnie by było jak z Wałęsą, który też obiecywał..
Ludzie tu są zdesperowani. Żyje im się coraz gorzej i co tam wybory...
- Jeżeli ktoś ma emeryta wokół siebie, to jeszcze nie zabraknie na chleb, ale gdzie trzeba liczyć tylko na siebie, to już gorzej. Nawet jeśli dwoje pracuje (jak u nas), to przy najniższych krajowych trzeba się nagimnastykować, by przeżyć miesiąc - żali się Teresa Melka. - Są przecież jeszcze dzieci w szkołach ponadpodstawowych. To też kosztuje. Dobrze, że mam wokół rodzinę.



Tylko bardzo nieliczni mają nadzieję na lepsze jutro. Natomiast wszyscy walczą, by tylko przeżyć. Lepsze jutro to praca. Tutaj albo blisko.
- Tak trudno dać pracę? To wygórowane żądania? - pyta nas pani Teresa. - Człowiek chce tylko schylać grzbiet.
Pyta retoryczne, bo co tu wymyśleć? We wsi nie ma możliwości dorobku. Dojazd autobusem do Starogardu czy Nowego utrudniony. Zresztą i tam nie łatwo coś znaleźć. Co pozostaje?
- W lecie tylko las, las i las. Chodziłam razem z dziećmi. Nic innego nie widzieliśmy - mówi Teresa.

Ile można sprzątać mieszkanie?

Władysław Ziółek ma 500 zł renty, ale też szuka źródeł dochodu. Generalnie jeździ na grzyby, ale w tym roku ich nie ma. Obecnie sprzedaje ziemniaki, które uprawiał na działce.
- Gdyby nie żona, nie wiem, co by było - mówi. - Moja renta idzie na studiującą córkę. Oby jej było lepiej.
Za sprzedane kartofle Danuta Kuczyńska kupiła prosiaka, żeby choć przez jakiś czas rodzina miała co jeść. Dzisiaj z córką Martą myją okna. Przerywają na chwilę pracę.
- 500 zł renty męża i troje dzieci. Na co to ma wystarczyć?

Praca... Pani Danka sama chętnie by do niej poszła, ale przecież nie może znaleźć jej syn (19 l.), absolwent liceum, ani Marta (18 l.), a co dopiero ona.
- Przykro mi, że jestem na garnuszku rodziców. Im samym jest ciężko - mówi Marta. - W domu? Trochę telewizor, trochę radio, trochę gazeta i nauka. Tak leci dzień za dniem. Ile można sprzątać mieszkanie? A przecież mogłabym się uczyć i pracować, ale gdzie?

Starsza córka pani Danki dojeżdża z Jaszczerza, gdzie mieszka u teściów, aż do Gdańska (90 km - autobusem do Smętowa, dalej pociągiem).
- Najbardziej to się boję, że rozsypie się nasz jedyny zakład pracy - RSP (Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna). Mąż ma prawie 50 lat i gdzie go przyjmą? Też do Gdańska będzie dojeżdżał?

Prawie zwinięty "Rozwój"

Bogdan Staszewski, prezes tutejszej RSP " Rozwój" od 1986 r., a związany z nią od 1977 r., wspomina, że w latach 80. było około 180 członków. Teraz jest ich zaledwie dwudziestu.
- Na pewno wiąże się to ze wzrostem mechanizacji - wyjaśnia Słyszewski - ale przede wszystkim z zaprzestaniem działalności pozarolniczej. Zajmowaliśmy się wszelkimi remontami i naprawą dachów, co przynosiło konkretny dochód. Teraz nie ma takich potrzeb, więc została nam tylko produkcja rolna - roślinna i hodowla trzody chlewnej w cyklu zamkniętym. Roczna sprzedaż tuczników - w granicach 1200. A na 180 ha pszenica na sprzedaż i na 90 ha rzepak.

Za dużo szumu z dopłatami

Pytamy o dopłaty unijne.
- Nie pokrywają wzrostu kosztów produkcji. Musimy liczyć tylko na siebie.
Nie pokrywają, bo wszystkie środki produkcji podrożały o ponad 100 procent, a produkty rolne przez rok mocno staniały. Przykłady? W zeszłym roku tona pszenicy kosztowała 400 zł, w tym - 318, żyto z 320 spadło na 270. Za trzodę chlewną w 2004 r. płacono 4,20 zł za kilogram, obecnie, po 9 miesiącach - 3,72.

- Więcej szumu z tymi dopłatami niż warto. Obecna polityka rolna nie sprzyja absolutnie zwiększaniu produkcji ani roślinnej, ani zwierzęcej - stwierdza prezes.
Ubolewa, jak większość mieszkańców, że znikają polskie wsie rolnicze, zamieniając się w daczowiska, że ziemie leżą odłogiem bądź są fikcyjnie obsiewane, by wyłudzić dopłaty unijne. No tak, ten poroces przepowiadano, ale rolnikom przykro. Poza tym nie dano wyjścia, zamknięto ich na tych dogorywających wsiach jak w pułapce.
- Jeżeli ktoś nie wyjedzie za pracą za granicę albo do dużego miasta w Polsce (w sąsiednich miasteczkach z roku na rok z tym coraz gorzej), to skazany jest na rosnącą biedę.

Trudno się dziwić tęsknocie

Prawie wszyscy tęsknią za PRL-em. Trudno się temu dziwić. Danuta Kuczyńska zamieszkała we Frący 25 lat temu, zaraz po ślubie.
- Żyło się bez porównania lepiej - mówi teraz z ożywieniem. - Choć wszystko dawali na kartki, to i tak było bardzo dobrze. Mąż w spółdzielni miał duże zarobki.

Uprawialiśmy na działce buraczki i marchew. Sprzedawaliśmy to do spółdzielni w Zdunach i w Tczewie. Był konkretny dochód. Wszyscy chowali tu po dziesięc świń. Miałam czworo małych dzieci i mórg buraczków i wszystkiemu zaradziłam. Mąż kupił paszę dla zwierząt i na życie wystarczało. A dziś albo pasza, albo życie.
Teresa Melka, członek RSP od 1979 r. przyznaje, że w latach 70. i 80. spółdzielcy byli rozpieszczani.
- Wysokie pobory i inne profity, na przykład mleko i pasze po preferencyjnych cenach, wyrównania do dniówek i bilanse. Teraz mamy tylko pensję i to najniższą krajową. A z profitów zostały przydomowe ogródki.

Ktoś z charyzmą

Obchodzimy Frącę. Przechodzimy przez park. Stosunkowo niedawno stał tu pałac, po którym dziś nie ma śladu.
- Pałac w Rynkówce był bardziej zniszczony i został odbudowany, a nasz? Przyjeżdżali jacyś ludzie i go rozebrali. Cegła po cegle. I wszystko wywieźli - opowiada pani Basia.
Prezes RSP zauważa, że park wymaga zagospodarowania, ale nie ma na to środków.
I gdzie tu miejsce na nadzieję?

Teresa Melka ją ma. Jest przekonana, że gdyby znalazł się ktoś z charyzmą, pociągnąłby całą wieś - młodzież, na którą można tu liczyć i starszych.
- Przecież potrzebny byłby tylko sprzęt i ludzka praca, żeby coś zrobić - mówi.
COŚ zrobić. Pomysł na biznes, utworzenie miejsc pracy, rozwój... Coś - niby nic, a tak wiele.
Teresa Wódkowska

Fot
1. Prezes pracuje jak przed laty, ale wszystko na rynku się pomieszało. Fot. Teresa Wódkowska
2. Teresa Melka mimo wszystko pięknie się uśmiecha. Fot. Teresa Wódkowska
3. Jak sprzedam kartofle, łatwiej przeżyję zimę - mówi Władysław Ziółek. Fot. Teresa Wódkowska
4. Przykro mi, że muszę być na garnuszku rodziców - wyznaje Marta Kuczycka.Na zdjęciu ze swoją mamą Danutą. Fot. Teresa Wódkowska

Za magazynem Kociewiak - piątkowy dodatek do Dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz