poniedziałek, 28 listopada 2005

Olchowe cudeńka

Dariusz Spychalski mieszkaniec Kopytkowa swoje zdolności manualne, po części, jak powiada, odziedziczył po matce, która w wolnych chwilach rysowała, najpierw swoim dzieciom, teraz wnukom. poza tym pięknie szyje według własnych projektów.

Winne ceny

Darka od najmłodszych lat ciągnęło niczym Antka Prusa do rzeźby. Tamten nad Wisłą strugał patyczki i wyrabiał naprzerózniejsze wiatraczki, ten podbierał mamie mydło, siadał w kąciku kuchni i rzeźbił przeróżne twarze - znajomych, kobiet, mężczyzn, dzieci... Były też twarzyczki całkowicie wymyślone i brzydkie, aniołki i diabołki. Wybór zależał od humoru dziecka. Kiedy był szczęśliwy, jego postacie były śliczne, uśmiechnięte, w przeciwnym wypadku - straszne. Pierwsze jego prace powstały, kiedy Darek nie chodził jeszcze do szkoły.

Po pewnym czasie młody artysta mydło jako materiał rzeźbiarski wymieniał na gałązki lipy.

Strugał dla siebie i dla swoich kolegów fujarki, na których naprawdę chlopcy wygrywali melodie.

Jak budowali bloki PGR-owskie, to Darek biegał po osiedlu, zbierał gipsowe pustaki i w chlewiku dziadka dłubał przecinakiem także różne twarze. W czwartej klasie szkoły podstawowej Dariusz definitywnie zamienił mydło, gałązki lipy i gipsowe pustaki na drewno - lipę. Rzeźbił w nim cztery lata: - Mama mi nigdy nie zabraniała rzeźbić, ale się denerwowała - na mnie, bo ja struygałem, a mama zbierała wióry.

Pomoc mistrza

- Kiedy juz byłem w trzeciej klasie, odważyłem się pokazać swoje prace nauczycielowi, Maicejowi Boryłło. Podobały mu się. To on odkrył mój talent. Pewnego dnia zabrał całą klasę na wycieczkę do znanego już w całej Polsce rzeźbiarza, mieszkańca Smętowa Alfonsa Paschilke, który zasłynął między innymi z miniatury ołtarza Wita Stwosza. Jego rzeźby zrobiły na mnie wielkie wrażenie. Miałem szczęście. Moje prace były tez coś warte. Mistrz pozwolił mi przez całe wakacje przychodzić do niego i rzeźbić. Udzielał mi wilu cennych wskazówek. Przede wszystkim utwierdzał mnie w przekonaniu, że sam talent nie wystarcza, musi być poparty solidną pracą - mówi Dariusz Spychalski. - Dlatego może bez względu na sytuację, w jakiej się w swoim życiu znalazłem, nie przestawałem rzeźbić.

Umiejętność tę Darek wykorzystał też w wojsku.. Otrzymywał, ku zazdrości kolegów, częściej przepustki, bo przecież musiał jeździć po drewno. Zrobil do świetlicy, lampy oraz różne twarze. Najbardziej i autorowi, i dowódcy podobał się średniowieczny woj.

- Rzeźbiłem też świątki, ale w tamtym czasie nie bardzo były widzine -wspomina.

Teraz Dariusz Spychalski rzeźbi wszędzie. Ponieważ często wyjeżdża w delegacje, rzeźbił też w motelach. Wykorzystuje każdą wolną chwilę. Zabiera ze sobą w każdą podróż kawał olchy lub osiki, bo tylko to drewno jest dla niego wlaściwym materiałem i wykonuje podczas postoju najprzeróżniejsze arcydzieła. Troche kłopotu nastręcza mu sprzątanie wiórów, ale radzi sobie doskonale.

Losy rzeźb

Rok temu Dariusz Spychalski wystawił swoje rzeźby w Smetowskim GOKSi R-ze. Stał się tym samym sławny na terenie powiatu.

Większość swoich prac, jak powiad, oddaje rodzinie bliższej i dalszej oraz znajomym.

- Ostatnio część moich prac znalazła się w Anglii. Dwa lata temu brat mojej babci, który od wojny tam przebywał, przez PCK odnalazł sowją swoją siostrę, przyjechał, poznał całą rodzinę, nawiązał kontakt, który trwa. Na razie są tam moje rzeźby, marzę, że kiedyś tam pojadę z żoną i synkami. Może tam będę rzeźbił ?

Dariusz bardzo lubi rzeźbic świątki i ptaszki. Obecnie jest w trakcie wykonywania wielkiej płaskorzeźby przestawiającej święta rodzinę.

Gdyby ktoś zamówił jakąś konkretną rzeźbę i wielkość, podjąby się z wielkim zaangażowaniem tego wyzwania.

Teresa Wódkowska

Na podstawie Tygodnika Kociewiak Nr.43 z dnia 24.10.2001 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz