piątek, 31 marca 2006

Kazimierz Szmagliński. Księga cudów

Szmaglińscy mają tajemniczą księgę, które jest przekazywana z pokolenia na pokolenie od około 1780 roku




Klaniny w marcu. Zimno nie zimno, a przed sklepem jak zwykle gromadka. Robimy zdjęcia, badamy, ile prawdy jest w legendach nieżyjącego już Władysława Szmaglińskiego - świetnego gawędziarza i znawcy tutejszej historii.



Panowie - zwracamy się do obecnych - miał tu być kiedyś, jeszcze za czasów pruskich, wykopany kanał, łączący zbyt podmokłe łąki z rzeką Wdą. Do jego przekopania namówił miejscowych przejeżdżający tędy redaktor naczelny "Gazety Grudziądzkiej" i poseł do Reichstagu Wiktor Kulerski. Gdzie ciągnie ten kanał?
- Tych czasów to my nie pamiętamy... Coś w domu mówili o jakimś rowie...

Rzucamy okiem na górę o dwóch nazwach - Chojną, bo porastały na niej choinki, i Hojną Górę, bo dawała "bursztyn i inne żywice". Stoi sobie w centrum wsi, blisko domu z napisem na ganku 1796 rok. Łąki też są - rozległe, zarośnięte badylami. Za nimi płynie Wda.

O Troycy Przenajswietszey

Kazimierz Szmagliński, syn Władysława, mieszka w Starogardzie. Przynosi ową tajemniczą książkę, w której rzekomo są opowieści o przyszłości tego marnego świata. Okładka jest sfatygowana, po otwarciu na pierwszej stronie widać blade napisy, z których daje się wyczytać tytuł: "O Troycy Przenayswiętszey prośba oddająca tę książkę".
- Po co przepisywać, jak można zrobić zdjęcie - zauważa pan Władysław. Faktycznie, faktycznie.

Mówią, że to jakaś kabała...
- Nie, tu są spisane cuda, jakie zdarzały się za przyczyną świętego Józefa w Kaliszu - wyjaśnia Szmagliński. - Wierni zwracali się do niego z różnymi prośbami. I zdarzały się cudowne uzdrowienia chorych, potwierdzone przez ówczesnych lekarzy. Jakaś matka zwraca się tu o wyzdrowienie ciężko chorej córki, ktoś inny o zdrowie dla kobiety, która już leży i wszyscy myślą, że zmarła, a ona nagle wstaje. Na te stronie jest historia jakiegoś dowódcy. Miał głęboko poranione nogi i nikt nie wierzył, że z tego wyjdzie. Cudownie się wyleczył. I tak dalej, i tak dalej.






Przekazywano najmłodszemu

To zaskakujące, że ta książka, napisana staropolszczyzną, mocno odbita czcionką na czerpanym papierze, leżała sobie od gdzieś 1780 roku w maleńkich, położonych w lesie Klaninach.
- Niezupełnie w Klaninach. Ja się tam urodziłem, ojciec Władysław też, ale dziadek Marcin już nie. Dziadek sprowadził się z Klaskawy koło Czerska. Był stolarzem. Leży w Łęgu. Urodził się w 1866 roku, zmarł w 1955. Mój ojciec Władysław urodził się w 1913 roku jako najmłodszy syn rodziny Marcina. Miał trzy siostry i brata Jana, który służył w 18 pułku ułanów w Grudziądzu i tam się osiedlił...

Kiedy dziadek Marcin Szmagliński sprowadził się do Klanin?
- Ojciec urodził się w Klaninach, więc dziadek musiał być przed 1900 rokiem albo zaraz po tej dacie.
Czyli Marcin przyjechał do Klanin z tą książką. Dlaczego otrzymał ją Władysław, nie Jan?
- Otrzymał jako najmłodszy. W rodzinie Szmaglińskich była tradycja, że zawsze przekazywano ją najmłodszemu synowi. I ta tradycja jest nadal kontynuowana. Mój ojciec umierał z przykazaniem, że książkę trzeba dać mojemu najmłodszemu synowi Piotrowi.

Ponad 20 lat cudów

Wertujemy kartki. Jest ponad 550 stron, im bliżej końca, tym mniejsza czcionka. W dużej części data po dacie, dzień po dniu, a nawet "w tem samym dniu", są opisane przypadki uzdrowień. Pierwsze - w 1751, ostatnie w 1778. Ponad dwadzieścia lat cudów. I mnóstwo nazwisk rozmaitych jaśnie urodzonych.
Pana dziadek musiał być człowiekiem wykształconym, jeżeli miał taką książkę. Umiał czytać. Myślałem, że był jakimś szlachcicem.
- Był stolarzem, jak już powiedziałem. Uczył się stolarstwa w Osiecznej. Miał dar opowiadania. Kiedyś opowiadał, jak po zbyt długiej pracy nie chciało im się jechać do domu. Położyli się spać w trumnach. Nazajutrz przyszła majstrowa, a oni wstali z tych trumien. Ale się kobieta przeraziła... Wtedy wszyscy umieli czytać, bo szkoła była obowiązkowa.

Ale niemiecka, a to książka polska.
- No tak, musieli chodzić do szkoły niemieckiej. Ale w domach i tak mówili po polsku. I uczyli się czytać po polsku.

Miał też przepowiednie

A pan kiedy się urodził?
- Czwartego stycznia 1938 roku.
No to nie pamięta pan przedwojennych czy wojennych czasów.
- Coś pamiętam. Na przykład jak w 1944 roku przez drzwi naszego domu przeszedł pocisk. Z domu została tylko jedna ściana nośna. Uciekliśmy do chlewa. Tam przybiegła też Miloszka z dziećmi. Czekaliśmy. I wreszcie przyszedł pocisk w ten chlew. Zabiło dziecko MiIoszki.

Te historie mamy spisane. A książka? Że też przetrwała ostre działania wojenne w Klaninach...
- Była cały czas w domu. Ojciec Władysław miał małą biblioteczkę i tam ona była przechowywana. Ojciec dużo czytał. On miał wielki dar opowiadania. Znał mnóstwo przysłów, historii, legend. Przyjeżdżali do niego naukowcy i spisywali.

Też byłem, w 1992 roku... A książkę rodzinie czytał?
- Czytał, ale nie tak często. Nawet dokładnie nie pamiętam, o czym ona opowiada. Wiem, że jest w niej o świętym Józefie i o tych cudach w Kaliszu, jakie zaszły przed obrazem świętego Józefa... Nie słyszałem, żeby jakaś rodzina tutaj miała tak starą książkę w domu.

Ojciec miał biblioteczkę... Co jeszcze w niej było?
- Na przykład przepowiednie Wernychory. Przed wojną prenumerował też "Gazetę Grudziądzką". Ale więcej opowiadał. Na przykład o Niemcu Froście - czarowniku. Jak Frost dmuchał na liście i zaczęło biegać pełno myszy. Albo o tym, jak jakiś chłop opowiadał, że jego krowa daje półtora wiadra mleka na raz, a Frost na to: "Co tu opowiadasz? To jest byk, a nie krowa". Wszyscy poszli zobaczyć. Rzeczywiście, byk. Tę opowieść usłyszał od dziadka Marcina.

Z tym kanałem to prawda

Mówili kilka dni temu mieszkańcy Klanin, że o żadnym kanale, o którym w 1992 roku opowiadał nam pana ojciec, nie słyszeli. Miał podobno odwadniać łąki zalewane przez Wdę, a powstał na początku wieku, kiedy wieś odwiedził Kulerski.
- Mówił o kanale? Być może powstał. Jest tam rów półpodstawowy...

Półpodstawowy?
- To fachowa nazwa. Rów średniej wielkości. Rowy są: podstawowe - zbierające wody z większych rozlewisk, szerokie od 1,5 do 2,5 metra, półpodstawowe - mają do 1,5 metra szerokości, szczegółowe - od 50 do 70 centymetrów. Tam był rów. Szeroki. Trudno nam, dzieciom, było go przeskoczyć. I faktycznie odprowadzał z łąk, z rowów szczegółowych, jako główny rów wodę do rzeki... Rzeczywiście, coś się mówiło, że ten rów został wykopany w 1903 roku. Odprowadza wodę do dzisiaj, ale kiepsko, gdyż jest zarośnięty.

Dawniej, za demokracji ludowej, wszyscy mieli obowiązek konserwacji takich rowów. Musiały być czyszczone, odmulane. Robiono to w ramach szarwarku, obowiązkowej pracy. Każdy odrabiał ileś tam obowiązkowych dniówek. Pilnował tego zarząd z siedzibą w Osiecznej. Szarwark dotyczył głównych rowów. Swoje rowy każdy czyścił sam. Przez to ta łąka w Klaninach była sucha i można było jeździć maszynami i kosić. Dzisiaj wszystkie są podtopione i leżą ugorem, dziczeją. A dałoby się na nich uchować ze dwadzieścia krów.

Panie Kazimierzu, a po co komu dwadzieścia krów?! Pana ojciec opowiadał, że przed budową kanału, znaczy się półpodstawowego rowu, trzeba było skosić łąki do Świętego Jana, bo później wylewała rzeka. Coś w tym jest?
- Do Świętego Jana, do 24 czerwca... Tak, do tego dnia siana były już w domu. Pierwszy pokos zawsze był już zebrany. I faktycznie, pamiętam, że jak się skosiło, to później przychodziły deszcze.

Książka pozostała

Opuścił pan Klaniny, ale zamiłowanie do wsi zostało. Kiedy pan wyjechał?
- Chodziłem do czwartej klasy do szkoły w Klaninach, potem do Huty Kalnej. Po szkole dwa lata pracowałem na wsi. Trzeba było pomóc, gdyż mama Pelagia chorowała na nogi. Opuściłem Klaniny w 1954 roku. Do 1959 roku uczyłem się w Liceum Rolniczym w Owidzu (było wtedy liceum, nie technikum), mieszkałem pięć lat w internacie.

Uczyli się ze mną Poćwiardowski z Zelgoszczy, Szczepański z Franka, Jan Reszczyński z Najmusów, Janusz Szczepański - sportowiec z al. Wojska Polskiego w Starogardzie. Potem poszedłem na roczny staż do Czarnegolasu, stamtąd do Gdańska. Kolega Potrykus, pracownik Wojewódzkiej Stacji Chemiczno-Rolniczej, przyjechał badać próbki ziemi i mnie namówił. Pracowałem w tej stacji dwa lata... W 1961 r. przeszedłem do Nowego Dworu w ramach akcji decentralizacji. Skusiła mnie perspektywa dwupokojowego mieszkania. W tym czasie ożeniłem się z Adelą... Joanna Adelą...

Adela - ładne imię.
Niepospolite.
Skąd pochodzi Adela?
Z Huty Kalnej.
Z sąsiedztwa Klanin!
- Tak. Po 6 latach przeprowadziliśmy się do Starogardu. Podjąłem pracę jako inspektor rolny w Inspektoracie PGR Starogard (mieścił się w baraku przy Tczewskiej). Podlegały mu wszystkie PGR-y z powiatów kościerskiego i starogardzkiego... Mówimy o latach1967 - 1971. Potem zawiązał się Kombinat Kociewie. Przejmowaliśmy kółko rolnicze w Linowcu. Byłem w powstałym tam PGR-ze kierownikiem. Od 1971 do 1975. W maju 1975 r. przeniesiono mnie na kierownika PGR Nowa Wieś. Tam też byłem trzy i pół roku, do 1978. I wtedy poszedłem do szkoły. Pracę zaproponował mi Stanisław Szczepański.

Niesprawiedliwy był podział

Rozmawiamy tu o rodzinnej książce, o PGR-ach umówimy się na inną rozmowę (to fascynujący i nieopisany dotąd temat). Dlaczego został pan nauczycielem?
- Bo w PGR-ach niesprawiedliwie dzielono fundusz. Jak przyszedłem do Nowej Wsi, było 3 mln zł długu, jak odchodziłem, było do przodu. A PGR w Kleszczewie miał ponad 18 milionów strat. Ale Kombinat dawał z funduszu premiowego po równo... W Owidzu uczyłem ogólnej uprawy, szczegółowej uprawy, ochrony roślin, a później hodowli zwierząt. Zrobiłem zaocznie studia. Na emeryturę przeszedłem w 1999 roku.

Ale działa pan dalej.
- Tak. Od 16 grudnia 2003 roku jestem przewodniczącym Prezydium Zarządu Oddziału Rejonowego Polskiego Związku Emerytów i Rencistów w Starogardzie.
Pracowite życie... A ta książka, która leży między z nami, czym jest dla pana?
- Symbolem, przekazem polskości, literatury polskiej.
Nie korciło pana, by ją wziąć do torby i zawieźć do antykwariatu?
- Ależ skąd! Nigdy tak nie myślałem. Teraz należy do syna. Co z nią zrobi, nie będę wnikał... Ona ma wartość rodzinną. Czy ma wartość bibliofilską? Na pewno. Niby jest świecka, ale mówi o religijnych sprawach. Z pewnością ma też wartość historyczną. Jest tu wymienionych wiele znanych rodów... Ale nigdy tak o niej nie myślałem.
Tadeusz Majewski

Fot.
1.Kazimierz Szmagliński pokazuje księgę cudów. Fot. Kamila Sowińska
2.Strona tytułowa księgi. Fot. Kamila Sowińska
3. Pogoda - niepogoda, przed sklepem w Klaninach stoi gromadka. Fot. Kamila Sowińska
4. Najstarszy dom w Klaninach ma na ganku datę. "Rodowa" książka Szmaglińskich jest od niego starsza.Fot. Kamila Sowińska

Za magazynem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz