czwartek, 16 marca 2006

Zelgoszcz. Justyna i Sławomir Doeringowie

- U nas przyzwyczajenie do jednej pracy jest we krwi - mówi Sławomir Doering



Mieszkają w przebudowywanym domu w zwartej części wsi. Naprzeciw stoi szkoła i salka gimnastyczna, kiedyś dom ludowy. Na podwórzu w kojcach szarpią się trzy ogromne psy. Straszne. "Straszne? Po to są, żeby straszyć" - powie potem gospodarz. W domu krząta się rodzina. Na dzień dobry wyjmujemy przedwojenne zdjęcie zbiorowe z Zelgoszczy. Może jest na nich ktoś z jego potomków? Jego, bo to Doeringowie mają zelgoskie korzenie. Jedni piszący się przez o z kreskami, inni przez oe, tak jak on.

To prawie niemożliwe

- Jestem rolnikiem od 20 lat - mówi Sławomir - od dziewiętnastego roku życia. Uczyłem się w Technikum Rolniczym w Owidzu, potem w Technikum Rachunkowości Rolnej w Skórczu.

- A ja jestem "piguła" - pielęgniarka ze Starogardu, "miastowa" - śmieje się Justyna jakby wyprzedzając pytanie.

A pytanie jest oczywiste - jakże to dziewczyna z miasta mogła wyjść za rolnika?! Toż to Zgroza! Przecież badania socjologów mówią, że dziewczyny z miasta za Chiny nie chcą mieć mężów rolników.
- No tak, rodzice mówili, że może być ciężko. Często ludziom z miasta wieś kojarzy się z chłopem i furą obornika. Tak to pokazują w telewizji - zauważa Justyna. - A jak to się stało? Najzwyczajniej na świecie. Poznaliśmy się na jakimś weselu.
Najzwyczajniejsza w świecie miłość. I są już ze sobą 14 lat.

Pełna specjalizacja
Uprawiają 42 hektary, w tym 6 dzierżawionych. Areał w Zelgoszczy średni, biorąc pod uwagę, że to wieś dużych rolników. Ziemia - IV klasa, tereny nieco podmokłe. Specjalizują się w tuczu trzody chlewnej. Nie w cyklu zamkniętym. Od innego hodowcy spod Gdańska kupują 15-kilogramowe prosięta, hodują do 110 kilogramów wagi i sprzedają stałemu odbiorcy spod Chojnic. Rocznie od 1500 do 1800 sztuk. To jest ich zasadniczy trzon produkcji i w tym są najlepsi w gminie.

Tak to dzisiaj wygląda - pełna specjalizacja. Jeden hoduje prosiaki, drugi tuczniki, trzeci odbiera i tak dalej. Jedzie samochód z prosiakami, jedzie samochód z tucznikami, jedzie samochód z... półtuszami - monotonne są te podróże. Nie tak, jak to było kiedyś - to kiedyś nawet zapamiętane przez młodego Sławomira.

Jeszcze są tradycje
- ...Kiedyś rodzice mieli trochę bydła, trochę świń, wszystkiego po trochu - mówi. - W 1986 roku, kiedy przekazali mi gospodarkę, dostałem od nich z pięć krów i kilka macior. Oczywiście dalej mi pomagali. Na wsi jeszcze tak jest. W jednym domu mieszkają razem. Razem mieszkali dziadkowie i rodzice, razem mieszkamy z rodzicami. Wieś jeszcze broni pewnego rodzaju tradycji.

Mieszkają - uściślając - rodzice, oni i ich dzieci - Agata (I gimnazjalna), Dawid i Karol (podstawówka).


Jest też inna tradycja.
- Nas było pięciu... - Sławomir zawiesza głos, jakby ta uwaga była zrozumiała dla każdego. - W szkole w Owidzu pani profesor żartowała: "Miała matka pięciu synów, czterech mądrych, a piątego rolnika".
- Z reguły tego najmłodszego. A co robi rodzeństwo?

-

Mieszkają na terenie gminy, tu, w Zelgoszczy też. Ale każdy ma swój zawód. Najstarszy jest stolarzem w Lubichowie, drugi brat - piekarzem cukiernikiem, też w Lubichowie, siostra pracuje w tutejszej bibliotece. Tylko ostatni brat trochę się po świecie tuła.

Nie będziemy biadolić
Przez okno oglądamy chlewnie. Są z wysokim poddaszem. Dzięki temu nie ma silosów, zboże podaje się z góry. Spora musiała to być inwestycja. Kto wie, czy nie większa jak na przykład budowa hali sportowej przez samorząd.
- No tak, gdyby tak policzyć pieniądze wsadzane rok po roku... - kiwa głowa Sławomir.
Pieniądze, które z założenia mają przynosić pieniądze, ale czy będą?
- Był moment stabilizacji cen. Przed wejściem do Unii Europejskiej żywiec był po 2,80, a po wejściu - po 4 złote. Trwało to maksymalnie pół roku.

- Byłem wtedy na skupie w Czarnymlesie. Ile wtedy rolnicy mieli nadziei - świnia po 4 złote, byk ponad 5. I myśleli, że to już tak będzie... Że wreszcie będzie można na wsi coś zaplanować.
- W ubiegłym roku w miarę dobrze było od listopada do grudnia, bo po około 4 złote. A teraz są 3 złote. Ceny na przetrwanie. W innych krajach UE mają ponad euro. Wszyscy coraz głośniej u nas mówią, że się nie opłaca.

- Daje się dokładnie wyliczyć, że się nie opłaca?
- Wyliczenie jest proste. Koszt prosiaka i koszt paszy dają 3 złote. A gdzie są koszty leczenia, utrzymania, upadków? Produkujemy coraz więcej, już teraz stała obsada wynosi 800 sztuk, ale są momenty, że człowiek się zastanawia, czy to zwiększanie produkcji ma ekonomiczny sens.

A koszt ogrzewania?
- To nie wchodzi w rachubę. Hodujemy na głębokiej ściółce. Po sprzedaży świń wyrzuca się obornik, myje się, dezynfekuje i białkuje pomieszczenia.
Eee... nie będziemy biadolić. Wszyscy wiedzą, jak jest.

Może robić coś innego?
- Kobiety według badań nie chcą wychodzić za mąż za rolników, a Justynie się to podoba. Czy żona rolnika ma dużo pracy?
- Robię zastrzyki - śmieje się.
- A maniqure gdzie pani robi?
Justyna się śmieje. W Starogardzie. W Lubichowie na razie jest solarium.

- Wszystko mamy zmechanizowane - tłumaczy jakby Sławomir jej zadbane paznokcie. - Brakuje jeszcze tylko paszociągu, żeby zadawał paszę. I jakiegoś pracownika na stałe. Teraz pracuje, ale z doskoku. Na razie możemy sobie zaplanować dzień czy nawet dwa, gorzej z zaplanowaniem kilku. Jednak zatrudnienie przy tych cenach nie ma szans.

- A nie myśleliście, jak się nie opłaca, robić coś innego? Strusie, ślimaki, boczniaki?
- Kiedy tu wszyscy są ukierunkowani na ten tucz. Tu jest zagłębie. Nie... Jak już, to zwiększyć produkcję. Myślę, że przetrwamy, bo jesteśmy duzi. I mamy nadzieję. Ci, co mieli upaść, już upadli. Inna sprawa, że w UE robią do tego momentu, jak się opłaca, a kiedy się nie opłaca, rzucają. U nas przyzwyczajenie do jednej pracy jest we krwi. Poza tym rolnicy tu, w Zelgoszczy, nie mają największego problemu. Oni sobie jakoś radzą, ale większość mieszkańców i młodzież co ma robić? Może brakuje nam tu usług?

Wolny czas kosztuje
- Jak byłem chłopcem, to tego wolnego czasu zimą mieliśmy więcej. A teraz jest inaczej. Mniej czasu. Jednak ten sprzęt trzeba naprawiać.
- No proszę, pełna mechanizacja, a kradnie czas.
- A w Interencie mąż przegląda giełdy towarowe - dodaje Justyna.
- Cóż, wolny czas to pieniądz albo - odwracając - pieniądz to wolny czas... A o mieście pani już zapomniała?
- W bloku nigdy bym nie mogła mieszkać. Tu jest przestrzeń, atmosfera też inna, inni ludzi.
- Mówią, że na wsi nie ma tylu atrakcji, co w mieście. Nie ma teatru, basenu, kina...
- Jeździmy do aqua parku w Chojnicach...

- Dom też się rozbudowuje.
- Nie chcieliśmy budować nowego, bo przecież ten stary, zbudowany w 1908 roku, to tradycja. Więc rozbudowujemy.
- Otrzymaliście nagrodę wójta gminy. Zaskoczyła was?
- Lekko się człowiek wzruszył, że jednak rolników ktoś zauważył.

Tadeusz Majewski
Na podstawie magazynu Kociewiak - piątkowe wydanie Dzienika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz