środa, 14 kwietnia 2010

Mieczysław Kośnik: Koalicje – kwintesencja samorządności

Oni tak to pamiętają. O I, II, III kadencji mówi Mieczysław Kośnik

Mieczysław Kośnik urodził się 19 grudnia 1951 r. w Czerwinie (pow. Ostrów Mazowiecka, dawniej województwo warszawskie). Rodzice - Bronisław i Jadwiga Kośnik byli rolnikami. Rodzina była duża - liczyła piętnaścioro dzieci. W 1958 roku Bronisław Kośnik kupił w Borzechowie 16-hektarowe gospodarstwo. Przeprowadził się z rodziną z uwagi na to, że w Ostrowie daleko było do szkoły i kościoła. Bronisław Kośnik uważał, że kościół i szkoła to są dwie najważniejsze instytucje w życiu człowieka.


Koalicje - kwintesencja samorządności



Dziś z rodziny Kośników w Borzechowie mieszka czworo rodzeństwa: Mieczysław i Stanisław, oraz Genowefa i Zofia. Mieczysław Kośnik ma wykształcenie średnie rolnicze. Hobby - polityka i najnowsza historia Polski. Od małego ma prawicowe poglądy - "ojciec zawsze słuchał Radia Wolna Europa".





- Czy czuje się Pan już Kociewiakiem?

- Czuję się Polakiem, bez szczególnego podkreślania, czy jestem Kociewiakiem, czy tak zwanym bosym Antkiem. Mieszkam tu już ponad 50 lat, wżyłem się w to środowisko.

- Od kiedy prowadzi Pan własne gospodarstwo rolne?

- W 1978 roku przejęliśmy z żoną Zofią gospodarstwo i jeszcze prowadzimy. Mamy pięcioro dzieci: Joannę, Marka, Lucynę, Marię i Alicję.

- Czy był Pan w jakiejś partii?

- W żadnych politycznych partiach nigdy nie byłem, a w związkach dwóch - Solidarności i małżeńskim, już 36 lat (śmiech).

- Pamięta Pan okoliczności, w jakich wstąpił Pan do NSZZ "Solidarność" Rolników Indywidualnych?

- Kiedy powstała "Solidarność" robotnicza, wspólnie z bratem zorganizowaliśmy NSZZ "Solidarność" Rolników Indywidualnych. Pierwszy kontakt dała nam Zdzisława Wróblewska, a potem myśmy organizowali członków. Ze Zblewa byli między innymi: Bogusław Mazurowski, Kazimierz Belczewski, Bracia Wacław i Jan Adrych, Władysław Kamysz, Czajka, Świtała. Z Miradowa: Cyryl Osowski - przed Damaszkiem przewodniczący Gromadzkiej Rady Narodowej i Wałaszewski. Z Jezierc Pukała, bracia Stanisław i Bronisław Wieczorek. Z Borzechowa Antoni Chołociński. Z Pinczyna Kazimierz Kajut i Podwojski. Na nich przede wszystkim opierała się "Solidarność" chłopska.

- Jakie realizowaliście zadania?

- Ogólnie rzecz biorąc miała to być siła wspomagająca NSZZ "Solidarność" ogólnopolską. Lokalnie chcieliśmy doprowadzić do bardziej demokratycznego zarządzania gminą. Uczestniczyliśmy w komisjach przy Gminnej Radzie Narodowej w Zblewie zajmujących się rozdziałem maszyn rolniczych, środków do produkcji oraz materiałów budowlanych. Później były jeszcze komisje do spraw rozdziału towarów w sklepach spożywczych. Poza tym wskazywaliśmy błędy w zarządzaniu. Mówiliśmy o tym rozmowach z naczelnikiem gminy Bernardem Damaszkiem, z którym spotykaliśmy się regularnie.

- W dramatycznym Pana przemówieniu w 1994 r. pod koniec I kadencji jest fragment o tym, że w czasach PRL-u niektórzy wychodzili z Urzędu Gminy Zblewo z płaczem. O co chodzi?

- Bo tak było. Nieraz wychodzili z płaczem, skarżąc się, że nie tak zostali potraktowani sprawiedliwie. Różne były problemy.

- Nie ma z tych czasów postania NSZZ "Solidarność" RI żadnych dokumentów, zdjęć?

- To była organizacja, która powstała bardzo spontanicznie i nikt nie robił protokołów. Zdjęć też nie ma… Przewodniczącym "Solidarności" był mój brat Stanisław, ja byłem sekretarzem, Kajut - skarbnikiem, Belczewski - zastępcą przewodniczącego. To był zarząd, a później powstało prezydium. Przedstawiciele byli z każdej wsi.

- A potem nastał stan wojenny i gorycz - cała praca na nic...

- Niezupełnie. Po tym okresie pierwszej "Solidarności" mieliśmy rozeznanie, kto jest kim i łatwiej przez to było nam się organizować po dziesięciu latach w Komitecie Obywatelskim. Przecież większość z "Solidarności" znalazła się w KO.

- Czy pamięta Pan dokładnie, w jakich okolicznościach powstał w Zblewie Komitet Obywatelski?

- Po powstaniu KO w Starogardzie KO w Zblewie założyła grupa: Joanna Lubińska, Rajmund Mokwa, Zdzisława Wróblewska i Hubert Modrzejewski. Myśmy się włączyli. Mokwa i Lubińska przyjechali po tym spotkaniu do mnie do domu. Tu się też umówiliśmy, że przyjedzie Krzysztof Trawicki i Edwin Fierka, obaj weterynarze. I tutaj zaproponowaliśmy im obu - jako grupa inicjatywna KO - wstąpienie do KO. Poglądami się zgadzaliśmy. Fierka wstąpił, Trawicki dostał warunek - wejdzie do KO, jeżeli zrezygnuje z ZSL-u. Nie zgodził. Później założył Komitet Ludowy i z niego startował w wyborach do Rady Gminy I kadencji. Przewodniczącym jego komitetu został Zagajewski. Wysunęli swoich kandydatów. To była jak gdyby przeciwwaga dla KO... Po wyborach w Komitecie Obywatelskim przewodniczącym zostałem ja. Po wyborach do Rady Gminy I kadencji wśród 21 radnych było trzech z ZSL-u Trawickiego: Fojut, Suchorzebski i Trawicki, Wildman był człowiekiem Damaszka, Knuta i Gołuński z Cisa też. O tym, że od Damaszka, mówiło się w kuluarach. To oni zaproponowali po wyborach Damaszka na wójta.

- Pan był przed wyborami do Rady Gminy I kadencji przewodniczącym KO. Gdzie zapadały konkretne decyzje? Chodzi mi o tak zwane kuluary.

- Tu, w tym domu (Kośników - przyp. red.), były rozdzielane stanowiska w Radzie Gminy. Z tym że działacze KO i "Solidarności" nie szli po władzę i tej władzy nie chcieli. To stwierdzenie tutaj musi paść. Chcieliśmy ogólnie zmienić ustrój i dopomóc siłom demokratycznym.

- Pomówmy i I kadencji... Mam dokument, skierowany między innymi na Pana ręce jako członka zarządu, o planowanym referendum w sprawie odłączenia dawnej gminy Semlin od gminy Zblewo. Ludzie stamtąd byli szczególnie niezadowoleni?

- Ten dokument nie był podpisany, tak więc nie wiadomo, jakie siły to próbowały zrobić. Najprawdopodobniej chodziło o skłócenie sił odnowy.

- Mam też Pana końcowe przemówienie z 1994 roku, wygłoszone na sesji. Jest bardzo dramatyczne w tonie. Przestroga, że wraca stare. Wygląda na to, że czuł Pan przegraną w przyszłych wyborach. Skąd takie przeświadczenie?

- Wiedziałem, że przegramy. Po pierwsze nastroje społeczne w Polsce się pogorszyły, bo ludzie oczekiwali czegoś innego. Czułem to na dole. Przecież nas utożsamiali z władzą warszawską, reprezentowaną przez Wałęsę i Mazowieckiego. Ludzie myśleli, że przyjdzie nowa władza i będzie lepiej materialnie. Po drugie widziałem siły dawnego PZPR-u, które poukrywały się pod nowymi szyldami i stały się silne. Chodzi tu przed wszystkim o Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. ZK-P akurat wtedy gromadziło ludzi o poglądach lewicowych, sprzyjających dawnemu systemowi. Po trzecie - nie chciałbym tu krytykować, ale muszę - wójt i jego otoczenie mieli zbyt małe kontakty ze środowiskiem. Głównie zawinił Wiesław Ossowski. Raz mu powiedziałem: "Pan Damaszk kolędował od domu do domu, a gdybyś ty wpadł do rolników, przedstawił się jako dawny weterynarz i obecny wójt, to byłoby inaczej."

- Z ramienia KO radnym był Andrzej Gajewski. Czy był wtedy widoczny w działaniu?

- Nie był. Wówczas z Gajewskim nikt się specjalnie nie liczył.

- Jak się studiuje materiały na temat spraw gospodarczych, to jednak za tej I kadencji całkiem sporo zrobiono. Jakie, Pana zdanie, były największe sukcesy tamtej władzy?

- Wybudowanie szkoły w Borzechowie. Była święcona 12 czerwca 1994 roku, a uroczyste rozpoczęcie pracy nastąpiło 1 września.

- Przewodnicząca Rady Gminy I kadencji Teresa Danecka mówi, że szkoła była dwukrotnie otwarta i dwukrotnie święcona.

- To nieprawda. Raz była święcona i później już nikt tego nie święcił. Byłem przewodniczącym Rady Rodziców szkoły, więc wiem najlepiej. Nienieprawdą też jest to, o czym mówi Bernard Damszk, że kierowaliśmy się w polityce gospodarczej tym, co określono w czasach PRL-u, zwłaszcza jeżeli chodzi o inwestycje. Bardzo prędko w czasie I kadencji określiliśmy, że będziemy budować lub rozbudowywać szkoły. Przyjęliśmy, że najpierw będzie to szkoła w Borzechowie, potem w Kleszczewie i w Bytoni. Myśmy nie wracali do PRL-u, tylko musieliśmy niektóre rozpoczęte wcześniej inwestycje skończyć, na przykład dokończyć drogę do Małego Bukowca. Ale niektóre inwestycje zlikwidowaliśmy, jak na przykład rozpoczętą budowę remizy w Borzechowie. Podobnie jest z oczyszczalnią ścieków. W czasie I kadencji projekt z Sierakowic został wyrzucony do kosza. Zastosowano technologię szwedzką.

- Teresa Danecka mówi też, że nikt z księży proboszczów nie był na inauguracyjnej sesji Rady Gminy I kadencji, a zaproszenie dostali.

- To prawda. Natomiast na inaugurację Rady Gminy II kadencji, gdzie postkomuniści przejęli władzę, stawili się w komplecie...


- Druga kadencja. Nie był Pan radnym, ale jako polityk z pewnością uważanie obserwował Pan to, co się dzieje.

- Nie byłem radnym, ale kontakty zawsze miałem z różnymi opcjami.

- Wójtem został Jan Jasiński i od razu chcieliście odwołać. Chodzi mi o referendum.

- I, jak się później okazało, słusznie. Jan Jasiński mocno się zbłaźnił tym całym procesem...

- Jakim procesem?!

- Po ogłoszeniu, że będzie referendum, w gdańskiej i ogólnopolskiej telewizji ukazał się reportaż Lucyny Bujnickiej. W materiale wypowiadały się różne osoby, między innymi Zdzisława Wróblewska (najpierw ci z telewizji pojechali do niej) i moja żona, przypadkowo zaczepiona na ulicy. On te wszystkie osoby, które wypowiadały się na jego temat, dotyczące spraw łóżkowych, podał do sądu... To wszystko wówczas było szokujące. Trzeba wczuć się w atmosferę, jaka wtedy panowała. Była bardzo gorąca. To nie jest tak, jak dzisiaj, że sfera prywatna nie powinna nikogo obchodzić.

- Ale to był też pretekst. Powiedzmy sobie szczerze - Jasiński wam nie odpowiadał politycznie. Dlaczego konkretnie? Przecież był z PSL-u, a mówił Pan, że poglądy szefa PSL-u Trawickiego były Panu bliskie.

- Jasiński był z PSL-u, Trawicki też. Ale ten pierwszy był z opcji czerwonych, a Trawicki z tradycyjnej - zielonej... Warto też dodać, że była to kadencja dwóch ludzi o wielkich ambicjach: Jasińskiego i Damaszka. Jeden siedział jako wójt na piętrze, drugi jako przewodniczący na parterze i prowadzili ze sobą listowną korespondencję.

- Czas II kadencji, jeżeli chodzi o dokonania, jest dobrze opisany. Jakie były Pana zdaniem najważniejsze dokonania III kadencji?

- Zrobili przebudowę szkoły w Kleszczewie i powstał projekt budowy szkoły w Bytoni... Co za paradoks. Pod tym projektem jest podpis wójta II i IV kadencji Andrzej Gajewskiego, który potem chodził i krytykował tę inwestycję.

- W 1998 roku został Pan ponownie radnym - III kadencji. Z jakiego ugrupowania Pan startował?

- W wyborach do III kadencji startowałem z Komitetu Gajewskiego. Przeszło nas czterech. Weszli kandydaci z trzech ugrupowań: PSL-u, ZK-P i Komitetu Gajewskiego. Z tym że najpierw Trawicki chciał stworzyć koalicję razem z nami. Rozmowy były prowadzone w Zblewie. Ustalono, że Gajewski będzie przewodniczącym, a Trawicki wójtem. Ale Gajewski zdenerwował Trawickiego. Kontrowersje powstały, gdy Gajewski zaproponował, żeby wybór wójta nastąpił po wyborze na przewodniczącego Rady Gminy na następnej sesji. Mógł być taki scenariusz: Gajewski "wziąłby" stanowisko przewodniczącego i zgłosiłby swoją kandydaturę na stanowisko wójta. Trudno się dziwić Trawickiemu, że zrezygnował. I z tego właśnie powodu powstałą koalicja PSL - ZK-P.

- Cały czas był Pan jako radny w opozycji w stosunku do koalicji PSL - ZK-P w grupie Gajewskiego?

- Byłem członkiem zarządu, ale faktycznie jako z opozycji.

- Pomimo że była to kadencja sukcesów?

- To prawda, była to kadencja sukcesów. Postawiono halę sportową w Kleszczewie i zbudowano szkołę w Bytoni. Rozpoczęto też kanalizację Pinczyna i miało być skanalizowane Kleszczewo. Jak żeśmy odchodzili, firma do realizacji tego zadania na pewno już była. Ale ta kadencja wcale nie przebiegała taka spokojnie, a zwłaszcza pod koniec. Powstał konflikt w Polmedzie, wyłoniła się spółka Medyk. Polmed kojarzono z Trawickim, natomiast Medyk "namaścił" Gajewski. No i na tym konflikcie Gajewski praktycznie wygrał wybory na wójta IV kadencji.

- Ale był Pan jednak w grupie Gajewskiego, czyli w opozycji do Trawickiego. Na czym polegała ta opozycyjność?

- W poglądach politycznych z Trawickim, o czym już mówiłem, byliśmy sobie bardzo bliscy. Dość powiedzieć, że Trawicki dostał na zebraniu w Pinczynie w 1989 roku propozycję wstąpienia do "Solidarności" chłopskiej. Co do sposobu zarządzania gminą zgadzaliśmy się trochę mniej. Może byłem ostrożniejszy, jeżeli chodzi o zaciąganie wysokich kredytów. Ale po przeanalizowaniu jakieś sprawy na ogół dochodziliśmy do porozumienia. W opozycji byłem, ale to głównie z powodu poglądów prawicowych. Kwintesencją samorządności jest to, że przed wyborami powstają koalicje zbliżone poglądami między innymi politycznymi i gospodarczymi. Ale ja mam taki pogląd, że dyscyplina klubu - partii nie powinna obowiązywać, jeżeli chodzi o te sprawy gospodarcze. Każdy jest radnym w swoim środowisku, miejscowości i reprezentuje te problemy na zewnątrz, i tu nie ma polityki. Oczywiście radny o gminie też musi myśleć jako o całości. Co do tej opozycji... Ta grupa Gajewskiego praktycznie istniała do wyborów, a później każdy chodził swoimi ścieżkami. Dużo w takiej sytuacji zresztą zależy od lidera. W naszym przypadku nie podobał mi się sposób zachowania Gajewskiego, bo on tylko mówił "ja". To jest jego życiowa maksyma. Moim zdaniem opozycja powinna istnieć, ale w sensie realnym, a nie, żeby negować wszystkiego dlatego tylko, że jest się z opozycji. Opozycja owszem, ma patrzeć na ręce formacji rządzącej.

- Na scenie politycznej dwudziestolecia gminy Zblewo cały czas jest aktywny Tadeusz Pepliński. Co Pan o nim sądzi?

- Tadeusz Pepliński pojawił się po raz pierwszy na zebraniu KO. Nie pamiętam, czy to była jesień 1989 roku, czy początek 1990. Zgłosił swój akces wstąpienia do KO. Ja stwierdziłem, że partyjnych nie przyjmujemy, a on na to, że PZPR rozwiązano i jest bezpartyjny. Rajmund Mokwa rzekł, żeby go wziąć. To było spotkanie w kinie, w sali GOK-u wypełnionej po brzegi. Takie samo spotkanie pod względem frekwencji było 10 lat wcześniej, gdy powstała "Solidarność" chłopska. Po tym Tadeusz Pepliński zaczął przychodzić na cotygodniowe posiedzenia KO, próbował oddziaływać. Tu ważna uwaga. Już w czasie I kadencji, po wygranych wyborach, uznaliśmy, że radni z ramienia KO nie będą się angażować w prace KO. I on to wykorzystał. Po mnie w KO przewodniczącą została Irena Piotrzkowska i Pepliński zaczął z nią ściśle współdziałać. Próbował wpływać na niektóre nasze decyzje - radnych, a my jako radni, nie mieliśmy wpływu na KO. A potem zaczął biegać do Ossowskiego i próbował dawać mu dyrektywy z KO, z pominięciem nas - radnych z KO. W ten sposób dochodziło do nieporozumień między radnymi z KO a wójtem. W końcu postawiliśmy weto wójtowi. Mówiliśmy, że nas jest 15, a w zarządzie są Mokwa i Kośnik, i zarząd jest od tego, a nie Pepliński z Piotrzkowską, żeby mu pomagać. Wówczas powstał konflikt między Ossowskim a Peplińskim. W wyniku tego wszystkiego prawie wszyscy radni z KO stali się wobec niego wrogami. Pepliński przychodził też na sesje z magnetofonem. Zdarzyło się nawet, że raz go z sesji wyrzucił Męczykowski z Bytoni. Fizycznie. Pepliński politycznie zniszczył KO. Szkoda, bo tę organizację można było wykorzystywać dalej, tak jak Damaszk wykorzystał ZK-P. Potem rzeczywiście - Tadeusz Pepliński jest obecny we wszystkich kadencjach. Ma swoje i dobre, i złe strony w tej naszej historii. W moim odczuciu w niektórych sprawach przeszkadza, niepotrzebnie się angażuje, wywołuje sztuczne konflikty, ale jest też i pewność, że zawsze jego kontrola będzie lepsza od kontroli NIK-u. On wszystko skontroluje. Nie ma wójta, z którym nie byłby skonfliktowany. Wojował z każdym.

Rozmawiał Tadeusz Majewski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz