- Jaką funkcję pełnił Pan w schyłkowych latach PRL-u w gminie?
- Byłem dwa lata - w latach 1988 - 2000 - przewodniczącym Gminnej Rady Narodowej. Funkcję tę pełniłem dzięki bardzo dobrym wynikom w wyborach do GRN w ZSL-u. Trzeba tu powiedzieć, że w naszej gminie było bardzo aktywne koło Zarządu Gminnego ZSL. W tym czasie przełamaliśmy dominację PZPR.
- Czy do "Solidarności" i KO było Panu daleko?
- Wręcz przeciwnie. Bardzo angażowałem się w powstające nowe ruchy na terenie naszej gminy. Mam tu na myśli NSZZ "Solidarność" Rolników Indywidualnych. Miałem nawet w naszej gminie wykład na temat "Solidarności" wzorujący się na encyklice pod tą samą nazwą papieża Pawła VI. Było to w roku 1998. Znaczna część ludzi "Solidarności" uznawała za rzecz naturalną, że przystąpię do nich. Nie przystąpiłem. Uważałem, że na scenie politycznej również trzeba poprawić te organizacje, które funkcjonowały. ZSL, a od 1990 r. PSL, to jedyna partia, do której należałem i należę. W tamtym czasie było nas w ZSL-u ponad 200 członków w całej gminie. Istniały koła nawet w poszczególnych sołectwach. Zawsze byłem i jestem wierny barwom politycznym. Nawet wtedy, gdy mam przeczucie, że popularniejsza staje się jakaś inna partia. Tak było w 1989 roku. Miałem przeczucie, że gminną scenę polityczną zdominuje Komitet Obywatelski. I to moje przeczucie się potwierdziło. Zostałem radnym jako jeden z trzech spoza KO. Postanowiłem robić wszystko, aby się nie powtórzyła historia z "przewodnią siłą partii".
- Mamy dwudziestolecie samorządności lokalnej. Wielu uważa, że ten temat dotyczy osiągnięć w dziedzinie gospodarczej. A mnie się wydaje, że nie o to tutaj chodzi. Czy nie sądzi pan, że temat przede wszystkim wiąże się z polityką?
- Ależ oczywiście. Samorządność to jest rzecz jasna "samorządzenie" się pewnej lokalnej społeczności. I od cech mieszkańców, na przykład gminy, lokalnej społeczności zależy też, jaki jest obraz tego "samorządzenia". A to jest przecież polityka sprowadzona do najniższego szczebla, demokracja. Zdecydowanie samorządność to polityka. Niestety, często u nas jest ona opacznie rozumiana. Jeżeli dzisiaj ktoś do mnie mówi, że on nie uprawia polityki, to ja zawsze zadaję pytanie: A żonaty pan jest? Bo polityka istnieje już w tej najmniejszej komórce społecznej. Od 1989 roku mamy możliwość prowadzić ją w sposób otwarty, demokratyczny. Dzięki temu ta polityka rozgrywa się na oczach społeczeństwa i może w niej brać udział każdy. Polityka w rozumieniu dążenia do celu przy pomocy swoich zdolności, pomysłów, również układów.
- Układów?
- Jak najbardziej. Podobnie jak polityka układy to też nielubiane słowo. Ale polityki bez niej nie ma. Popatrzmy na dwudziestolecie samorządu w gminie Zblewo. Mówiąc jednym zdaniem - tu, w naszej gminie, polityka była zawsze wyraźnie zarysowana. Mieliśmy przez dwadzieścia lat wyraźną polaryzację sceny politycznej i przez to cały czas widać było różne napięcia. Ale - i to jest ciekawe - o żadnej kadencji, biorąc pod uwagę jej rozwój ekonomiczny i społeczny, nie można powiedzieć, że gmina się cofnęła. Każda kadencja miała swoje sukcesy.
- Pan w tej polityce zadebiutował u schyłku PRL-u jako przewodniczący Gminnej Rady Narodowej. Często najnowszą historię traktuje się tak, jakby PRL-u nie było. Zupełnie jak gdyby wszystko w Polsce zaczęło się od 1990 roku.
- I to jest błąd. Nic się nie zaczęło od zera. Ba, uważam, że jedną z ważniejszych kadencji dla gminy była ta ostatnia w PRL-u, kiedy byłem przewodniczącym. Wówczas udało się nakreślić plan rozwoju gminy, który jest realizowany do dnia dzisiejszego. Weźmy na przekład to, co przez te wszystkie lata stało się w oświacie. Przecież plan budowy szkół w Borzechowie, Kleszczewie i Bytoni powstał za ostatniej kadencji PRL-owskiej i jest kontynuowany do dzisiaj. Wtedy właśnie założyliśmy sobie, że budujemy trzy szkoły po kolei i w takiej kolejności, w jakiej wymieniłem, i że po skończeniu budowy tych szkół będziemy modernizować nasze stare 50-latki - Zblewo, Pinczyn. Tak więc pomysł budowy szkoły w Bytoni nie jest wcale jakimś moim autorskim pomysłem. Natomiast miałem przyjemność realizować tę budowę. A warto sobie przypomnieć, jakie były próby torpedowania tej budowy. Zupełnie jakby to była moja fanaberia. Szczególnie mam tu na myśli działania Tadeusza Peplińskiego i jego różnych organizacji, jakie on powoływał oraz stowarzyszeń jednoosobowych (już nie przypominam sobie wszystkich nazw), które miały na celu uzasadnienie, że jest to budowa zbędna. Pojawiły się nawet opracowania z uzasadnieniami demograficznymi - że w Bytoni nie będzie odpowiedniej liczby dzieci i młodzieży. Wielu przekonał. ale zwyciężyła zbiorowa mądrość Rady Gminy i ten cel, jak zresztą wiele innych, został osiągnięty. Dziś z tej szkoły jesteśmy dumni.
- Bernard Damaszk, Andrzej Gajewski i Pan to trzy osoby, które w historii dwudziestolecia samorządności w gminie Zblewo pojawiają się najczęściej, pełniąc główne role. Pan z tych trzech osób od początku do końca. Nawet kiedy Pan był gdzie indziej, na przykład w Sejmie, to wydaje się - śledząc materiały - że jednak Pan tu zawsze tą polityką sterował. Czy to tylko wrażenie?
- To nie wrażenie. Można powiedzieć, że przewijałem się przez wszystkie kadencje. Byłem radnym Rady Gminy I kadencji. Formalnie w opozycji, ale nie w takiej, która zawsze mówiła nie. Natomiast znaczną część pomysłów popierałem. Starłem się też z ludźmi, którzy mieli poglądy, że należy niszczyć i negować wszystko, co było związane z tamtym systemem i niszczyć ludzi tamtego systemu. Zawsze wychodzę i wychodziłem z założenia, że w każdym systemie są ludzie dobrzy i źli. A jeżeli mówić tak na wprost, to o wiele trudniej było rządzić w tamtych czasach, bo wówczas człowiek nie mógł być sobą, musiał czasami akceptować to, co ktoś mu narzucał wbrew sobie, musiał czasami, jeżeli chciał robić karierę, łamać swój charakter, swoje poglądy.
- Jaka była różnica między zarządzaniem gminą wówczas a dzisiaj?
- W tamtych czasach decydowanie było ograniczone, bo budżet był centralny i środki, które przychodziły do gminy, były dokładnie oznakowane, to znaczy z góry wskazywanio, na jaki cel mają być przeznaczone. Dzisiaj to gmina w stu procentach podejmuje decyzje, jakie cele chce realizować i poszukuje pod te zadania środki. Widać to wyraźnie, gdy się przejdzie przez wszystkie szczeble samorządu. Ja miałem taką możliwość patrzenia z różnych perspektyw.
- Dokończmy temat I kadencji w gminie Zblewo. Z tego co Pan powiedział, próbował Pan - mówiąc metaforycznie - zbudować most między starymi a nowymi czasami. Czyli starał się Pan być człowiekiem pojednania. A Pana ocena spraw gospodarczych?
- Pierwsza kadencja była jedną z trudniejszych, bo nie miała zakreślonych ram funkcjonowania. Wprawdzie była duża swoboda w podejmowaniu decyzji, ale one wymagałaby bardzo wielu dyskusji, nawet starć, aby co do podjęcia tej decyzji osiągnąć konsensus. Z drugiej strony, o czym wspomniałem, toczyła się walka na noże między starym systemem i ludźmi z poprzedniego układu a tymi, którzy chcieli tworzyć to nowe. Wielu z tych radnych nie umiało sprecyzować, jakie są cele nadrzędne. Stąd była to kadencja pełna nerwowości. Nie wynikało to tylko z tego, że była opozycja i ci, co rządzili, ale również i z tego, że w samym KO toczyła się także wewnętrzna walka związana z tematem, jak kierować gminą. To był problem, gdyż była to kadencja ludzi absolutnie nieprzygotowanych pod względem wykształcenia i doświadczenia do roli, którą im historia zadała. Warto tu dodać, że w tamtej kadencji następował cały ogromny i trudny proces komunalizacji majątku.
- Ale sobie z tym całkiem dobrze poradzono. Tak mówią dokumenty.
- W sumie tak. Z perspektywy czasu jednak widzę, że tę komunalizację można było przeprowadzić szerzej. Dziś uważam, że ziemie po PGR-ach nie powinna otrzymać Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa, a gminy, przejmując cały majątek we władanie. Przez ten błąd sprawa się ciągnie do dzisiaj. Z tym że oczywiście to nie zależało od gmin, a od rządu.
- Czy wójt Wiesław Ossowski - na scenie politycznej nowa twarz - był obdarzony charyzmą przywódcy?
- Powiem tak. W tej pierwszej kadencji rządziły kobiety z KO: Teresa Danecka, Lubińska, Irena Piotrzkowska i Zdzisława Wróblewska. I jedyny facet, który podejmował decyzje, Rajmund Mokwa. To było to zaplecze polityczne KO, które podejmowało decyzje w tamtym czasie.
- W wyborach do Rady Gminy II kadencji wahadło się obróciło. Czy musiało?
- Drugą kadencję rozegraliśmy perfekcyjnie, jeżeli chodzi o wybory (PSP, ZK-P). Wtedy chciałem realizować ideę, o której wspomniałem - żeby zachować ciągłość historyczną, jeżeli chodzi o gminę. I doszliśmy w PSL-u do wniosku, żeby połączyć doświadczenie i siłę ludzi, którzy byli związani z tamtym systemem, z tym nowym. I to się udało. Tu uzyskałem akceptację społeczną. Natomiast gorzej było już wewnątrz zwycięskiego obozu. Rozgorzała dyskusja, kto ma być wójtem, a kto przewodniczącym Rady Gminy. I tu były bardzo duże ambicje ze strony Bernarda Damaszka i Jana Jasińskiego.
- Był Pan wówczas posłem, ale - z tego, co Pan mówi - miał Pan dużo do powiedzenia. A może to Pan, jak to się mówi, rozdawał karty?
- ...Nie zapomnę spotkania w moim mieszkaniu, jak obaj panowie nie mogli dojść do porozumienia, kto ma być wójtem, a kto przewodniczącym. Wówczas powiedziałem: "Jeżeli panowie nie możecie się dogadać, to wójtem tej gminy zostanie Krzysztof Trawicki". A w tamtym czasie poseł mógł być wójtem. I nie minęło pięć minut, a panowie się dogadali. Byłem szefem PSL-u w województwie, Jan Jasiński był w PSL-u. Tu trzeba powiedzieć, że Jasiński zostając wójtem był bardzo dobrze przygotowany w sensie merytorycznym do pełnienia tej funkcji. Później, już jako wójt, był dobrym gospodarzem. Nie dokończył tej kadencji z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze - oderwał się od opinii i zdań swojego politycznego zaplecza. Po drugie - był bardzo uparty. Kiedy otrzymał sygnał, że aby utrzymać się na stanowisku wójta, musi wymienić sekretarkę, to się uparł i powiedział, że tego nie zrobi. Był przekonany, że większość w Radzie Gminy ma za sobą i że Rada nie zdecyduje się na jego odwołanie. Stało się inaczej. I wtedy, w II kadencji, gmina zasłynęła ze skandalu obyczajowego. Do tego jeszcze z Marzeny Domaros vel Potockiej oraz "Skorpiona". Skandalu obyczajowego, które - nawiasem mówiąc - dzisiaj są na porządku dziennym..
- Ale z tego wynika, że w pewnym sensie winien był Pan, po pociągał Pan za sznurki...
- I dlatego w tej drugiej kadencji głównym atakowanym byłem ja, postrzegany jako ten, który nie tylko decydował, ale i ogarniał wszystkie sprawy samorządu od gminy do Warszawy. Po czasie myślę, analizując tamte wydarzenia, że popełniłem polityczny błąd. Nigdy nie powinno być w tej kadencji takiej sytuacji, że przewodniczącym Rady Gminy był Bernard Damaszk, a wójtem Jan Jasiński, bo jeden i drugi unosili się swoją ambicją i pierwszy chciał być ważniejszy od drugiego. Stąd też były ciągłe konflikty.
- Po odwołaniu Jana Jasińskiego ze stanowiska wójta zaczyna się kariera Andrzeja Gajewskiego...
- To było jakieś nieporozumienie. Do dziś nie bardzo rozumiem pomysłu Bernarda Damaszka, aby na wójta tej kadencji zaproponować Andrzeja Gajewskiego jako kontrkandydata dla Marka Mische. Co też ciekawe, sam się nie podjął być przez ten rok wójtem. Liczył chyba na to, że przez ten rok Gajewski z opozycji skompromituje się swoimi działaniami, a po tej kadencji jedyną gwiazdą zostanie on sam. Liczył też chyba na to, że ja dalej będę posłem. To z kolei by mu pozwoliło, mając ze mną dobre relacje, realizować dużo zadań. Czyli on byłby wójtem III kadencji, a moim zadaniem byłoby otwierać drzwi poszczególnych gabinetów, aby uzyskiwać środki wsparcia. Tymczasem - jak to się mówi - Andrzej Gajewski wyrwał się spod kontroli.
- Czyli Andrzej Gajewski, według Pana, zaistniał jako poważny polityk na scenie gminnej dzięki Bernardowi Damaszkowi. Ale stał się też silny dzięki temu, co przez ten rok zrobił i dzięki swojej popularności. Tego nie można mu odmawiać.
- Nie można było go nie doceniać. Dlatego po tym roku doszedłem do wniosku, że jedyną osobą, która może się przeciwstawić Andrzejowi Gajewskiemu w wyborach do Rady Gminy III kadencji i na stanowisko wójta będę ja osobiście. Podjąłem tę decyzję tym bardziej, że absolutnie nie zgadzałem się ze sposobem zarządzania gminą przez Gajewskiego. W dużej mierze ten jego sposób polegał na zajmowaniu się rozgrywkami personalnymi, plotkami i wynajdowaniem rzekomych afer.
- Ale to też polityka… Został Pan łatwo wójtem III kadencji. Po czterech latach, w 2002 r. składał Pan sprawozdanie. W kolorowym folderze czytamy, że odmienił Pan wizerunek gminy. Czy to nie przesada?
- Pierwszym moim zadaniem, kiedy zostałem radnym Rady Gminy III kadencji i wójtem, było całkowicie zmienić i wizerunek gminy. Przypomnijmy, że media przedstawiały ją jako bardzo skłóconą. Dlatego powołałem komórkę promocji oraz zrealizowałem dwa pomysły, które miały promować mocno gminę na zewnątrz. Chodzi mi od dwie sztandarowe imprezy wojewódzkie: Przegląd Orkiestr Dętych i Festyn Kociewski. W 2009 roku było już dziesięciolecie tych imprez. W tamtym czasie nie bardzo wiedzieliśmy, jak to zorganizować i jak szukać sponsorów. W związku z tym na czele komitetu organizacyjnego stanąłem sam. Dużo serca w te imprezy włożył Michał Spankowski, który mi robił kampanię do Sejmu.
- Z podsumowania wynika, że gmina ruszyła też w inwestycjach.
- Wtedy, w czasie trzeciej kadencji, pojawiły się pierwsze środki unijne. Powołałem zespół, który przygotowywał projekty i to od razu odmieniło wizerunek gminy. Udało mi się też pokazać inny styl prowadzenia załogi. Zacząłem doceniać ludzi poprzez zadania, które wykonywali. I kiedy wydawało się, że wszystko idzie pięknie, kiedy gmina została w sensie inwestycyjnym rozkręcona i przez otoczenie zewnętrzne oceniona jako jedna z najbardziej wyróżniających się w województwie, to 29 września 2001 roku uległem wypadkowi samochodowemu. Rok później, poprzez różne rozsiewane plotki, że to rzekomo ja prowadziłem samochód, że byłem nietrzeźwy, zostało to wykorzystane w kampanii wyborczej. Zresztą tych pomówień był cały katalog. W tej brutalnej polityce specjalizował się zwłaszcza Tadeusz Pepliński.
Wracając jednak do tej trzeciej kadencji i sukcesów w inwestycjach... Moją zasada jest: brać kredyty na te cele, które każdą złotówkę z kredytu pomnożą. Poza tym często jest niezrozumienie tematu, w jaki sposób pozyskuje się środki unijne. Wielu nie rozumiało, że najpierw trzeba inwestycję wykonać, sfinansować, a dopiero po tym można z tych unijnych środków otrzymać zwrot. Dzisiaj widać gołym okiem, że gminy, które czują opór co do brania kredytów lub cierpią na brak zdolności kredytowej, mają problemy z rozwojem. Ja wychodzę z założenia, że lepiej szkołę czy salę gimnastyczną wybudować w ciągu roku i z niej korzystać, niż budować, jak to często bywa, 15 lat, bo po pierwsze - wychodzi drożej, a po drugie - często, zanim się inwestycję skończy, trzeba remontować to, co się wybudowało w ciagu pierwszego roku.
Mój poprzednik, Andrzej Gajewski, wielokrotnie mówił, że pieniądze trzeba trzymać na procencie na książeczce. A ja uważam, że w dzisiejszych czasach, gdy mamy do dyspozycji środki unijne, trzeba maksymalnie wykorzystywać własne środki i maksymalnie się zadłużać, pomnażając przez to te środki, bo to źródełko pod nazwą środki unijne w którymś momencie wyschnie. I dzięki takiej właśnie filozofii powstają poważne inwestycje infrastrukturalne, które świadczą o stopniu cywilizacyjnym naszej gminy. W tamtej, III kadencji, były to: kanalizacja Zblewo - Kleszczewo - Jezierce, Semlin - Pinczyn, asfaltowa droga Pinczyn - Semlin, zbudowana w ciągu niecałych dwóch lat szkoła w Bytoni oraz sala sportowa w Kleszczewie.
- Jak Pan dziś patrzy na debaty w 2002 roku?
- Te debaty to było zderzenie się dwóch filozofii rządzenia. Tego zachowawczego w wykonaniu Andrzeja Gajewskiego oraz mojego. Głównym argumentem Gajewskiego było to, że rujnuję gminę poprzez zadłużanie. Jeżeli w dyskusji używa się jednego wskaźnika o zadłużeniu, to o niczym nie powinno świadczyć. Bo trzeba, po pierwsze, powiedzieć, na co zostały te środki wydane, po drugie, ile ten kredyt przyniósł dodatkowych dochodów...
- Niemniej była to całkiem skuteczna metoda. Z uporem powtarzać, że Pan zadłuża...
- Ale to nie zadecydowało o mojej porażce. Byłem przecież świadomy, że oprócz tej części merytorycznej debat idzie w społeczeństwie szeptana informacja o tych wszystkich dotyczących mnie przypadkach. Wypadek, krowy chore na białaczkę itp.
- Poparcie Polmedu w sporze z załogą, która założyła przychodnię Medyk...
- Byłem świadomy, że te sprawy merytoryczne będą miały mniejsze znaczenie, niż te pomówienia i spodziewałem się porażki, wbrew poczuciu, że dobrze coś zrobiłem. A Polmed - Medyk? Nie usłyszałem czegoś dobrego na ten temat podczas tych debat. Dziś zarzut dotyczący prywatyzacji służby zdrowia i stworzenia konkurencji byłby dziwny. Ja do dzisiaj jestem przekonany, że to była słuszna decyzja, mimo że Gajewski doniósł na mnie do prokuratury jakobym przekroczył swoje uprawnienia. W procesie dotyczącym tej sprawy i fałszerstwa zostałem dwukrotnie uniewinniony... W ogóle nieszczęściem tej naszej polityki lokalnej, gminnej, było i jest działanie Tadeusza Peplińskiego. Jego ciągłe donoszenie o jakichś nieprawidłowościach, co zmusza do bardzo częstych kontaktów z prokuratorami czy sądami. A to zabiera mnóstwo czasu i energii. Ale to też dotyczyło Gajewskiego.
- Jak Pan ocenia IV kadencję, podczas której wójtem był Andrzej Gajewski?
- Była to kadencja zachowawcza pod względem inwestycyjnym oraz pełna konfliktów. Jedno, co mnie cieszyło, że wójtowi Gajewskiemu nie wyszedł pomysł likwidacji naszych sztandarowych imprez. Gajewski zwalniał też ludzi. Siłą rozpędu dokończył inwestycje, które zostały zaczęte w III kadencji. Plac 700-lecia, który jest jego dziełem, mógł wyglądać inaczej. Za jego czasów rozbudowano o część biologiczną oczyszczalnię ścieków. I to właściwie wszystko. Ja w tym czasie byłem członkiem Zarządu Powiatu. Przyglądałem się, co było tu realizowane. Patrzyłem z niepokojem, bo było mi żal, że tak ładna gmina zatrzymuje się w rozwoju.
- Mówi Pan krytycznie o Placu 700-lecia. Ale razem biorąc - ulicę Główną, otoczenie Urzędu Gminy i ten plac - to zaczęło jakoś wyglądać.
- Przebudowa centrum Zblewa - ulica Główna, położenie kanalizacji, budowa chodników, przebudowa drogi, postawienie lamp "retro" to moja koncepcja i realizacja w czasie III kadencji. Pozostawiłem bruk, który wiąże się przecież z historią. Andrzej Gajewski chciał go zalać asfaltem. Zrobiłem też w III kadencji modernizację oświetlenia w całej gminie. Tymczasem Andrzej Gajewski zgłosił do NIK, że niektórych chodników i lamp brakuje. Po kontroli NIK nie doszukał się żadnych nieprawidłowości, a co do lamp - znalazł jedną za dużo.
- Czy można było zrobić więcej?
- Można było pozyskiwać środki unijne przedakcesyjne, łatwiejsze do zdobycia niż teraz.
- Porażka z Andrzejem Gajewskim w wyborach bezpośrednich w 2002 roku i to po debatach musiała być dla Pana bardzo bolesna. Nie bał się Pan wziąć udziału w wyborach na wójta V kadencji?
- Patrzyłem na gminę z perspektywy powiatu. Decyzja wzięcia udziału w wyborach na wójta V kadencji wynikała z pobudek patriotycznych. Nie mogłem zdzierżyć, będąc w różnych środowiskach, jak zaczynają się ludzie naśmiewać z naszej gminy. Powiedziałem sobie, że spróbuję tę moją gminę poprowadzić jeszcze raz. Oczywiście inaczej niż mój poprzednik. Czy się nie bałem? Wiedziałem od początku, że wygranie wyborów nie będzie łatwe. Wiedziałem, że odżyją stare trupy, pomówienia i plotki. Trudno się w takich realiach walczy na argumenty. Tym razem obyło się bez debat. Nie było zgody z tamtej strony. Od początku też było wiadomo, że pojawi się sporo kandydatów. Oprócz mnie zgłosili się: Wiesław Ossowski, Tadeusz Pepliński, Krystyna Wilanowska, Andrzej Gajewski, Sławomir Bieliński. Wiadomo też było, że walka rozegra się między Gajewskim a mną. Mam kolegę - wykładowcę na Uniwersytecie Gdańskim, który przeanalizował wszystkie dotychczasowe wybory, jakie odbyły się w gminie Zblewo i przekazał mi wskazówki, jak prowadzić kampanię. Pomylił się o 2 głosy. Wygrałem mając około 160 głosów więcej od Gajewskiego.
- Piąta kadencja jest dla gminy Zblewo przełomowa pod względem inwestycyjnym. Realizowane są cele, jakich nie ma w strategii określonej przez Bernarda Damaszka i przez Gminną Radę Narodową jeszcze w czasie PRL-u. Trzeba z podziwem przyznać, że w PRL-u opracowano całkiem sensowny program, jeżeli go realizowano 16 lat dwudziestolecia.
- To prawda. Piąta kadencja jest pod względem inwestycji przełomowa. Oczywiście jestem świadomy, że mam inne możliwości kierowania gminą. Przeszedłem przez wszystkie szczeble samorządu - od radnego gminy, dwukrotnie radnego Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku, w kolejności byłem posłem na Sejm RP w latach 1993 - 1997, byłem dwukrotnie radnym Rady Powiatu, w tym przewodniczącym komisji finansów oraz członkiem Zarządu Powiatu, dwukrotnie wójtem gminy oraz dwukrotnie wiceprezesem Stowarzyszenia Gmin Wiejskich. Czyli mam spojrzenie jakby na całość świata samorządowego. Dlatego może ta ocena mojej osoby pod tym względem - nie przeczę, że pozytywna - bierze się stąd, że wiem, jak postawione cele realizować, gdzie do jakich drzwi pukać, z jakich programów korzystać. To moja droga pozwala mi korzystać ze ścieżek pozyskiwania środków, które dla innych były czy są nieznane.
- Dwa Orliki 2012, trzeci w budowie, przebudowa Urzędu Gminy - to inwestycje sztandarowe.
- Orliki... Nieraz słyszę, że młodzież jest zła. Ja wszystko robię, żeby mogła się w gminie realizować w sposób, który lubi. Mamy dwa Orliki, trzeci budujemy w Kleszczewie, została zrobiona płyta boiska w Pinczynie. Przebudowany budynek Urzędu Gminy to nowy wizerunek... Dużo zadań jest w trakcie realizacji. Wszystko zostanie pokazane w raporcie końcowym przed wyborami. Myślę, że ta kadencja ma pewne cechy charakterystyczne. To się przejawiło już pierwszego dnia, gdy zostałem wójtem. Od razu wzięliśmy się do roboty, postawiliśmy sobie cele, nie marnowaliśmy czasu na rozliczenia poprzedników. I tak będzie do ostatniego dnia mojej kadencji.
Rozmawiał Tadeusz Majewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz