poniedziałek, 14 stycznia 2002

Abrahama powrót do przeszłości

Ludzie uciekają ze wsi do miasta, tymczasem Maria i Jan Abraham uciekli z miasta do Osieka. Wszystko się tutaj opłaca - mówią



W dniu, kiedy kandydat na prezydenta Andrzej Olechowski na spotkaniu w kościele w Osieku mówił o zbędnych w Polsce circa 140 tysiącach małych, archaicznych gospodarstwach rolnych, Jan Abraham z zadowoleniem obserwował, siedząc przy stole pod wiekową chatą, jasną od słońca część chlewu, Abraham (zapisz - jak ten z Biblii) przyjechał tu z żoną z Gdyni, gdzie bez mała 30 lat odpracował w oświacie. Maria Abraham tymczasem szykowała obiad. Zupełnie nie zanosiło się na ulewę, która przyszła około piętnastej.
Domostwo w Osieku Jan Abraham kupił z ogłoszenia, kiedy poczuł się zmęczony Gdynią- nieustannym ruchem, złym powietrzem i ograniczającymi człowieka budynkami, kawiarniami i ulicami. Kupił z ogłoszenia, w ciemno - jak to się mówi. Dopiero potem dowiedział się, że mieszkał tu pewien kapitan Żeglugi Wielkiej, do którego z kolei zaglądał znany aktor Bińczycki.
Od początku zamieszkania tutaj, a mianowicie od 5 kwietnia 1997 roku, Abrahamowi marzyło się gospodarstwo całkowicie ekologiczne, powrót do ekologicznej przeszłości. Zaczął od królików, potem doszły gołębie, kozy, na końcu dwa konie - angloarab i kusak. Do tego oczywiście trzeba dopisać typową dla gospodarstwa drobnicę, a mianowicie kury, kaczki, indyki. I zwierzęta domowe - psy i koty.
Z perspektywy stołu, przy którym siedział Jan Abraham, znaczna część tej zwierzyny była świetnie widoczna, gdyż wszystko co żyło i mogło wyjść na zewnątrz, akurat wyszło łapać rzadkie w tym miesiącu słoneczne promienie. Jest to wspaniały odpoczynek - mówił Abraham - robimy kawkę, siadamy, patrzymy na zwierzęta, psy, koty, jak gołębie się kuśkają. Ty znasz, co znaczy po kaszebsku kuśkają (pan Jan jest Kaszubą). Ty kaszebski nie znasz? - zwrócił się per ty, "bo po to się człowiek chrzcił, żeby po imieniu"...
Podeszła pani Maria i wymieniła pożytki płynące z hodowli. Ano świeże jaja, mięso z kaczek, królików, koźlęce, mleko, śmietana. Wszystko dobre, świeże i niezatrute hormonami. Do tego wiśnie swoje, jabłko się je, włoszczyzna, warzywa swoje - co Pan Bóg da. Jak u Kochanowskiego. Z tego cała zamrażarka zawalona, co dusza zapragnie. Pani Maria kupowała to wszystko w dużym mieście i wie, ile kosztowało. Tu nic nie kosztuje, pieniądz zostaje na stole, a do tego i rodzina z miasta ma zysk.

Abrahamowie obliczali nawet, ile z tego mają na czysto. Mówią na wsi - nic się nie opłaca. Według pani Marii wszystko się tutaj opłaca. Pewnie, że z tego samochodu się nie kupi, ale czy zawsze wszystko trzeba przeliczać na samochód? A ileż to roboty, ileż tu nieużytków do zagospodarowania, tu by uchował nie wiadomo co... - zauważyła pani Maria. Tylko trzeba lubić, trzeba mieć to w genach.

Jan Abraham, po owej wyliczance dóbr, rzekł natomiast, że będą tu oboje przebywać do ostatecznych dni, ile Pan Bóg da. Przerwał, by po chwili ciągnąć: - Na czym to żeśmy stanęli?... - Głowiliśmy się przez chwilę na czym. - Na ziemi - żartobliwie przerwał ciszę pan Jan. W ogóle żartowniś z niego. Taki czarny żart sprzedał; dialog: -A gdzie twoja żona?... - Na raka. - To nie mogła sobie lepszej pozycji wybrać?

Ze wszystkich zajęć Abraham lubi najbardziej stać przy bandzie (obszerne ogrodzenie ma za budynkiem) i obserwować konie. Dla niego tutaj to złote życie. I, co tu dużo gadać, tanie - w Gdyni nie mogli już finansowo podołać.

Na czym to żeśmy stanęli? - Zdzichu cię tu przysłał -rzekł pan Jan (tak tu niektórzy z sympatią mówią o księdzu proboszczu). Przypomniałem, że sprowadził mnie tutaj widok dwóch nowo pokrytych strzechą budynków gospodarczych, w słońcu złotych. No tak, pan Jan wszystkie budynki chce pokryć strzechą, zwalić eternit. Strzecha, bo tak przykrywano dachy kiedyś i tak powinno na wsi być, żeby wieś wyglądała za wsią, a nie Bóg wie za czym. Ba - tylko że takie pokrycie kosztuje...

Może za przykładem Jana Abrahama pójdą inni, chociaż w wielu przypadkach byłoby śmiesznie układać strzechę na nowe domostwa albo na typowe klocki z lat 60. i 70. Przykład w każdym bądź razie jest. Jakby na ironię - od człowieka z miasta.

Tadeusz Majewski
Na podstawie tygodnika Kociewiak 2000 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz