wtorek, 15 stycznia 2002

Inny świat

Droga do Kasparusa wiedzie do innego czasu. Jeszcze można zostawić elegancką brykę przy sklepie spożywczym na Kozim Rynku, jeszcze można kupić pepsi ina tym koniec z wrzaskliwą teraźniejszością - nowoczesnością. Dalsza wędrówka samochodem przez pół kilomerta wioski w stronę Osiecznej albo Suchobrzeźnicy byłoby nietaktem. Teraz trzeba spacerkiem w bardzo wolnym tempie tutejszego życia - dalekiego zgiełku, wszelkich nowinek, zwłaszcza budowlnaych, współczesnego świata
.
Kasparus, z niemieckiego dom Kacpra (Kacperhausen) trzeba koniecznie przejść, starnnie obejrzeć stuletnie, a czasami i starsze drewniane chałupy, podziwiać zawiłe abstrakcyjne esy floresy drewnianych słojów, które niczym mapy czasu rysują się na ścianach zbudowanych z niegdyś nasączonych żywicą, a dziś suchcych popilatych od starości i słońca belek. W tych belkach już dawno zamilkły korniki, które wyżerały rdzeń, zostawiając na do widzenia jak mówią tutejsi "ino biel". Może te kołatki domowe wczśniej pozdychały, ale jest też prawdopodobne, że widząc owe budynki, schodzące do lamusa historii, już dawno ewakułowały się w nowsze drewno innej parafii.

W Kasparusie wszystko jakby zastygło w czasie. Stara drewniana remiza już dawno nie pełni przypisanej jej roli, a swoje ciągłe uparte istnienie zawdzięcza podobno (tak mówią miejscowi) wpisowi do rejestru zabytków. To pocieszające, ze ktoś tam "u góry", w Województwie, pamięta o niej, ale inna rzecz, że obiektu nie broni żadna urzędowa tabliczka.
Spacerując po Kasparusie przy niejedenym domostwie można postawić pytanie - czy aby ktoś tutaj mieszka ?
Dwaj tutejsi, napotkani przed sklepem GS-owskim, popijający w skwarze tej soboty w samo południe piwo, zapewniają, że jednak ktoś mieszka, ba, ze powracają - jak synowie marnotrawni - już zmężniałe dzieci Kasparusa z Gdańska, a zwłaszcza Elbląga. Dlaczego przy Elblągu jest słówko "zwłaszcza" ? Ponieważ - jak wyjasniają pod sklepem - związku Kasparusa z Elblągiem są bardzo, ale to bardzo ścisłe. Wynika to z prostego faktu, ze elblążanie (zwłaszcza paracownicy Zamechu) w latach 60 i 70. przyjeżdżali tu masowo na grzyby. Nieraz zdarzało się, że w pogoni za tutejszym borowikiem przybysz pobłądził w lesie i po wielu godzinach leśnej tułaczki trafił akurat tutaj, do Kasparusa, a ponieważ ich kompani dawno już odjechali "ogórkiem" musiał prosić o wikt i nocleg w tej dziwacznej dla niego wioszczynie. Te Kasparuskie noce nieraz kończyły się przed ołtarzem i emigracją do Elbląga. Owi zagubieni elblążanie już w latach 60, jak św. pamięci Edmund Falkowski, który tu chciał urządzić skansen kociewski, z podobnym zauroczeniem, a być może i przestrachem stukali wieczorem do niziutkich, drewnianych drzwi, przy których obowiązkowo wisiała podkowa na szczęście, i byli uważnie lustrowani przez malutkie, zupełnie jak dzisiaj lustrujemy gości przez wizjery. Na pewno tych przybyszów z dużego, zadymionego przemysłowego miasta zdumiewały poukładane w przydrożny sposób, w zalezności od fantazji drwala, kompozycje z narąbanego już wiosną drewna na opał. To drewno, jak 100 lat temu, układa się w Kasparusie w przemyslny sposób i dzisiaj. Można sobie wyobrazić, jak ów głodny i zmęczony elblążanin wychodził wieczorem z lasu i nagle nabierał animuszu na widok bladego światła pierwszych, bo dopiero poznanych przez mieszkańców wsi żarówek, które przesączało się przez małe, na kilka typów ornamentowane okna, obowiązkowo do dzisiaj zasłonięte tradycyjnymi firankami (zresztą gdzie tu w drewnianych domach miejsce na żaluzje czy inne mody ?).

A czasami to ino dostrzegł jakieś kreski światła, gdyż gospodarze, aby uchronić sie przed Złym, a prościej mówiąc przed własnym strachem, który od maleńkości tkwił w ich głowach, starannie zamykali okiennice.
Przybysze wbrew pozorom nie trafiali tu jakieś oazy szczęścia, sielanki, zgody, gdyżnie jedno obejście ogrodzone było od głównej drogi dorosłego człowieka drewnianym parkanem, skobel. Na ogół jednak posesje otoczone były najstarszymi ogrodzeniami ze sztchet, czasami zaostrzonymi na końcu.

W tej prostej architekturze brakowało miejsca na ganki, chociaż czasami zdarzały się chałupy z podcieniem. Na główną wiejską drogę wychodziło się bezpośrednio przez umieszczone w centralnej części frontowej ściany ładnie zdobione drzwi. Dzisiaj prawie wszystkie w Kasprausie są ślepe, nieużywane, zakietowane, a przestrzeń między nimi (jak i całą ścianą frontową) a płotem i drogą, która jest zarośnięta albo chwastami, albo rozmaitym kwieciem. Natomiast do chałup zachodzi się na okrągło od podwórza.
Po wczesnej pobudce i skromnym śniadaniu, zdumiony okolicznościami, a jakich się znalazł, elblążanin ruszał, prowadzony przez miejscowych, na mszę św. do wyjątkowego jak wszystko tutaj, stojącego na najwyższym wzgórzu we wsi kościoła pod wezwaniem św. Józefa. Budynek ten ma podstawę ceglaną, a resztę - wyłącznie z wieżą, wykonaną - jakże by inaczej - z drewna.

Zupęlnie jakby jego budowniczowie, znudzeni w pewnym momencie układaniem cegieł na drewnianym szchulcu, porzucili kielnie, a chwycili młotki i "poszli" w górę z deskami. Ażeby z kolei nie zawracać sobie głowy problamami fizyki, związanymi z asadzaniem ciężkiego dzwonu na szczęście tejże wieży, zwyczajnie powiesili go koło kościoła na stalowej belce. Największa szkoda, że i tu - być może za sprawą owych dzieci, które wędrowały do Elbląga - zerwano w pewnym momencie dziejowym i narzucono na krowie dachówkę lub, co gorsza, eternit (a kto bogatszy, to pokrył blachą, , która dzisiaj robi przykre wrażenie, puszczając niczym zeschłą krew rdzę).

Nie ma powrotu do czasów, kiedy bogato zdobione drzwi frontowe szprosami w szybkach otwierały sie na widok zabłąkanego wędrowca, kiedy podkowy przy drzwiach oznaczały szczęście, a Matka Boska przekornie podstawiona w okienku - judaszu" - pełniła nie tylko rolę dekoracyjną. Dla Kasparusa nie ma już powrotu - chociaż tu i ówdzie powracające ze świata dzieci Kasparusa rekonstruują i rozbudowują domostwa. Przybywają tu też, ale tylko na lato, ludzie zmęczeni miastem, nieraz artyści, którzy niemal, zostawiając jedynie kilka ich charakterystycznych elementów.

A tutejsi ? W upalne popołudnie tej soboty wydawałoby się, ze ich tu w ogóle nie ma. Potem, po krótkim spacerze, okazuje się, że są napotykani pojedynczo, nie spieszący się nigdzie i donikąd. W nich jeszcze jest sporo z dawnych czasów.
Pewna pani, nie tak stara przecież, żeby nazwać ją babcią i by jeszcze mówiła gwarą, kiedy się przedstawiłem, przypominając, ze byłem u niej z osiem lat temu, odpowiedziała: "Ano jo, sobie przypominóm, że skóndyś mi je znany tan cyferblat". Gdzie, jak nie w Ksaparusie nazwą twarz cyferblatem, czyli tarsze twarze nie są ceferblatami ? Ile w tej mataforze mądrości.) Są też w tej mowie akcenty świadczące o coraz większej ingerencji pośpiesznego, zwariowanego świata zewnętrznego w życie Kasparusa, świadczące, że i tu ogniskują się napięcia poliyczne, o których jednak mówi uważając tutejszego słownictwa. "A wie pan, ten K. ma tyle dusz, co jałowiec". Tu wszystko porównuje się do tego, cobliskie, co otacza. Dla jasności - porządny człowiek ma jeden pień (jedne przekonania przez całe życie), a nie jak jałowiec, który ma ich nie wiadomo ile.

A dzisiaj ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz