poniedziałek, 28 stycznia 2002

Andrzej Cejrowski. Wspomnienia

Kiedy rozpoczynamy rozmowę, na podwórzu Andrzeja Cejrowskiego hałasuje ubijarka. To

fachowcy układają bruk. Gdy kończymy rozmowę, na dworze jest już ciemno. - A teraz, panie redaktorze, czas na dobre cygaro - mówi gospodarz. - Panie mecenasie, czy mogę papierosa? - pytam nieśmiało. W obu przypadkach paskudne to nawyki. Potem w świetle księżyca i słabych lamp Kanałowej oglądamy basztę i mury. Z bliska widać ogrom już wykonanej pracy. Widać też ogrom pracy, jaki jeszcze czeka .
Andrzej Cejrowski ma 57 lat. Podkreśla, ze urodził się w rodzinie rodowitych Kociewiaków. Przed wojną ojciec pana Andrzeja, Antoni, był kupcem w Skórczu. Matka, Łucja, pochodziła z Osieka. W Skórczu Cejrowscy mieli duży piętrowy dom naprzeciw Zgody - kupca. U tegoż Zgody Antoni uczył się kupiectwa, by później zostać właścicielem, "bławatów i galanterii". Cejrowscy mieli też sklep w Gdyni. Byli bogaci i bogacili się. Przyszła wojna. Antoni Cejrowski był przed wojną prezesem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży i działał w Straży Pożarnej w Skórczu. Za "strażacką" działalność dostał krzyż od biskupa Okoniewskiego.

Niemcy - jak wiadomo - mieli gotowe listy, według których miał być likwidowany polski "żywioł", a przede wszystkim osoby społecznie uznane, wyróżniające się. Antoni dowiedział się, że jest na liście. Internowano go w tartaku Litewskich (dziś przy drodze Skórcz -Lubichowo - przyp. T.M.).

Miał szczęście, że w te pierwsze wrześniowe dni Skórcz zajął Wahrmacht -wojsko. Zbrodniarze przyszli nieco później. W tartaku rozmyślał jak uciec. Pomógł mu zbieg okoliczności. Otóż niemiecki oficer chciał sobie zapolować i ktoś mu podpowiedział, że Antoni - jako że miał koło Skórcza tereny łowieckie - zna się na tym najlepiej.

Niemiec kazał go przyprowadzić. Po polowaniu Cejrowski zdążył jeszcze wziąć pieniądze z domu i dał nogę. Zatrzymał się w Kielcach, a potem ruszył pod Łowicz, dokąd uciekło wielu Kociewiaków. Po wojnie Antoni wrócił na Pomorze. W Gdyni zastał sklep zbombardowany, w Skórczu - sklep zajęty. Ruszył do Osieka, do dziadków.

Tam długo nie zagrzał miejsca. Po krótkim przesłuchaniu Rosjanie ustalili, że był żołnierzem Armii Krajowej.

- Pisaliśmy o Osieku sporo artykułów. Pan , Panie Andrzeju, zna tamtejsze realia. Dlaczego aż tyle osób z Osieka wywieźli do Rosji?

- Bo tam podczas okupacji była partyzantka, a więc element niepewny. I było zintegrowane społeczeństwo, więc trzeba było Skłócać.

- Czy pana ojciec rzeczywiście, był w Armii Krajowej?

- Był, ale nigdy nie chciał tego publicznie ujawniać. Uważał, że to był obowiązek i koniec. Nie zależało mu na orderach. W Rosji Antoni Cejrowski był dziewięć miesięcy. Widział śmierć milionów ludzi. Karmieni przemrożonymi burakami umierali na biegunkę lub z głodu. Są jeszcze ludzie z Osieka, którzy to pamiętają, na przykład
Stefan Egert. Inny, Śliwiński (już nie żyje) leżał wtedy w Rosji w trupiarni. Wyszedł na czworakach.
-???-
Tu u mnie o tym opowiadał - Andrzej Cejrowski wskazuje na gabinet, w którym siedzimy. - Opowiadał, jak ciężko pracowali. W tamtym klimacie i mrozie ciała szybko się nie psuły i można było popełnić pomyłkę co do żyjącego.
Kolega ojca zachorował, a współwięźniowie myśleli, że umarł. Rozebrali go do naga (po co było marnować ubranie) i na wózku zawieźli do trupialni. W nocy do-czołgał się do baraku. Musieli ubranie mu zwrócić...
Po powrocie z Rosji w 1946 roku Antoni Cejrowski otworzył sklep "bławatów i galanterii" w Pelplinie.

Odbudował dom przy rynku. Na dole miał sklep, u góry zamieszkała rodzina. Jednak dla kupców nastały złe czasy.
- Sklep mu zabrali w 1949 roku za domiary. Płacił podatek po podatku, aż do skutku. A potem była krótka rozmowa.

W końcu wezwali na UB (Urząd Bezpieczeństwa - przyp. T.M.) i mówią: "Panie Cejrowski, nastał ustrój sprawiedliwości społecznej, czyli nie ma prywatnych sklepów. Albo pana sklep zamknie, albo my zamkniemy pana".

- Wyjaśnijmy, Panie Andrzeju, co to były wtedy domiary.

- Co to znaczy domiar? Ojciec płacił podatki. Nagle kazali mu płacić pięć razy więcej i koniec.

- Tak bez uzasadnienia?

- Kto tam uzasadniał! Kwitek przyszedł i od razu, za kwitkiem, komornik. Wzięli meble (wiano matki - dostała trzy pokoje z kuchnią, dywany...)... Urodziłem się w 1943 roku, a
-więc w 1949 miałem 6 lat. Pamiętam rewizję w domu. Ciągle szukali broni. Oni byli bardzo słowni.. "Pyta pan, za co? Znajdziemy panu" - mówili. I znaleźli. Przyszli o 5 rano. "Tu listonosz z Osieka". Matka otworzyła, a to oni, nie listonosz. Wywalili wszystko z szafy i odeszli. Wiedzieli, że porządkowanie trochę potrwa.

Po dwóch godzinach przyszli znowu. Druga rewizja i broń "się znalazła". Zrobili go wrogiem ludu. Bez wyroku miał pracować trzy powiaty dalej, w Elblągu, Musiał u nich meldować o 4 rano, że wyjeżdża, a o 21, że wrócił. Potem, w drodze łaski, pozwolili mu pracować w Malborku.
Dlaczego przyczepiali się do tej broni? Może dlatego, że w Łowiczu Antoni Cejrowski miał restaurację, gdzie kupował dla AK mnóstwo broni od Niemców? Po "wpadce" z bronią chciał jeszcze obronić pozycję społecznika. "Całe życie" był strażakiem w randze porucznika.
W Pelplinie przez pewien czas był prezesem straży.

- Ktoś uczciwie opisał -mówi pan Andrzej. - Przywiózł do Pelplina pierwszy strażacki wóz bojowy. Kupił go za swoje pieniądze. Wóz został poświęcony w katedrze. Potem, kiedy wszystko zaczęło się upolityczniać, go odsunęli. Tylko mu honorowe medale dawali.

Bo tak było najłatwiej, weź medale i sobie idź -chciałoby się dopowiedzieć.

- Pierwszy raz ojca okradli Niemcy, drugi raz komuna. Przed wojną był człowiekiem majętnym - uogólnia pan Andrzej - ale zawsze twierdził, że największym majątkiem, jaki może dać dzieciom, jest wykształcenie. Może dlatego w rodzinie było wielu wykształconych ludzi.

Pelplin, wyklęte miasteczko

- Dorastał Pan w Pelplinie. To było i jest specyficzne miasteczko.

- Miasteczko wyklęte przez komunę. Pamięcią sięgam w 1948 i 1949 rok. Siostry Wincentego a Paulo prowadziły ochronkę - coś w rodzaju przedszkola. Przynosiło się własny chlebek, dostawialiśmy tran, dawano też żywność z UNNRY. Ochronka była znakomitą szkołą patriotyzmu. We wszystkie święta narodowe siostry nakazywały nam przychodzić w odświętnych ubrankach. Dziewczęta z biało-czerwonymi chorągiewkami. Śpiewaliśmy na przykład:

Nasz małe żołnierzyki na placówkach stoją i śpiewają bolszewikom, że się ich nie boją. Nic, a nic.
Śpiewaliśmy też Morze, nasze morze, Przybyli ułani...

Kiedy poszedłem do podstawówki, zaczynała się indoktrynacja ze strony władz świeckich. To nami rozgrywali walkę z Kościołem. Za Stalina była OH zamiast ZHP. Nie było "Czuwaj", tylko "Czuj".
Pan Andrzej przykłada całą dłoń do czoła nad brwią. Tak pozdrawiano -nie dwa palce do czapki.

- Zamiast drużyn były ogniwa. Czerwony materiał dostawaliśmy za darmo. Tyle tego dostawaliśmy, że czerwone chusty sięgały nam aż do pośladków, a z przodu do kolan. Śpiewaliśmy harcerskie pieśni po rosyjsku. Z tym śpiewem nieraz kazali nam iść na ulicę Kanonicką.

"Sołnyszko jaśniej świeci" - tak śpiewali. Albo o przyszłości, o ZSRR, o sprawiedliwym ładzie, o świecie, który będzie lepszy. Bo polska -pieśni o traktorach, o przodownikach pracy i o postępie:

Dużo było roboty, mało było zysku,
gdy młócili snop złoty cepem na klepisku.

W ostatniej zwrotce kołchoźnicy się zebrali i kupili młocarnię.
- Chodziliście na ulicę Kanonicką, a więc tam

gdzie mieszkają księża, śpiewać po rosyjsku?

- Byliśmy narzędziem, nic nie wiedzieliśmy. To były lata pięćdziesiąte. Zbierano wtedy pieniądze na odbudowę stolicy. My w tych czerwonych chustach zbieraliśmy złom i butelki. Wysyłali nas nad Kanonicką. Pukaliśmy i pytaliśmy, czy są butelki po koniaku i po wódce. Gosposia - przygotowana - mówiła, że owszem, są butelki, ale po oleju.
Albo pierwsze maje. Wielu z nas było ministrantami. Raz poszliśmy wprost z pochodu w tych czerwonych chustach na nabożeństwo majowe. Weszliśmy do kościoła - zrobiło się czerwono. Ksiądz proboszcz Sychta był zdegustowany. Dopiero po latach dowiedzieliśmy się, dlaczego ksiądz proboszcz się irytował.

Lata pięćdziesiąte - czasy największej indoktrynacji. Do Pelplina wysyłali odpowiednich nauczycieli. Dzięki temu Andrzej Cejrowski zna dziś doskonale język rosyjski, którego w szkole było wówczas więcej niż polskiego. Pelplin nazywali "wybrzeżowym Watykanem" i nic w miasteczku nie budowali.
Rozpoczęły się szykany wobec księży. Szykanowali na przykład biskupa Kazimierza Józefa Kowalskiego. Andrzej Cejrowski pamięta, że kiedy internowali kardynała Wyszyńskiego, biskup miał zakaz kontaktowania się z osobami przebywającymi na zewnątrz. W parku biskupim stało uzbrojone wojsko, a kilka plutonów KBW (Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego) w lasku pod Rożentalem. W tym czasie zaczęli też brać kleryków do wojska. Księża wyraźnie nie pasowali do "ludowego państwa". Mówili rzeczy niewygodne.

- W szkole średniej miałem wspaniałych katechetów -wspomina pan Andrzej. -Poza religią nauczyli nas patriotyzmu. Uczył obecny ksiądz biskup warmiński Piszcz, prof. Kwiatkowski (już nieżyjący), ksiądz prof. Edward Zawiszewski. Ci nas naprostowywali. Szczerze mówili. Kościół spełniał wielką rolę patriotyczną.

Istniało znakomite Collegium Marianum. W Pelplinie był ogromny potencjał intelektualny. W miasteczku zawsze mieszkało około dwudziestu profesorów, a liczyło wówczas 4,5 tysiąca mieszkańców... Czy w jakimkolwiek innym mieście w Europie było tylu profesorów w stosunku do liczby mieszkańców? I jeszcze jedno - my, pelpliniacy, wiemy, jak księża byli prześladowani. Peplin również. Dlatego ma takie ogromne zaległości. Za Gierka było to miasto wprost zakazane. Cdn.

Tadeusz Majewski

Na podstawie Tygodnika Kociewiak 2000 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz