środa, 9 stycznia 2002

Spokój nade wszystko

Bruk ma swój urok. Nawet na bocznej, wiejskiej drodze, przynajmniej w czasie i po deszczu można przejechać. Tak — przez kilometr - jedzie się do jednej z najmniejszych miejscowości w powiecie starogardzkim - do Bud, chociaż mieszkańcy mówią - do Budów. Im łatwiej to wymawiać.
Mieszkają na uboczu, w tak niewielkiej miejscowości, że wszystkie domy można by objąć jednym zdjęciem. Cenią sobie przede wszystkim spokój. Może dlatego nawet rolnicy nie za bardzo narzekają. Co mieliby innego w Budach robić? A wyjechać nie chcą - to ich miejsce
W PRAWO
Budy. By tam dojechać, trzeba kilka kilometrów przed Lubichowem, w Zielonej Górze, skręcić w prawo. Musieliśmy na bruku trafić na coś ostrego. Gdy się zatrzymaliśmy przed pierwszym domem w Budach, zauważyliśmy "kapcia". Na szczęście, jakiś mądry człek musiał wymyślić koło zapasowe — inaczej byłoby ciężko. Dosyć o naszych problemach, nie po to trafiliśmy do tej położonej na uboczu niewielkiej miejscowości. Na wielu mapach jej nie ma, nawet tych wydanych przez powiat, ale w rzeczywistości jest -ludzie tam swoje adresy od l do 7, mieszkają, żyją i jest im z tym dobrze. Jedni by stąd nie wyjechali, jak Zalewscy, inni tu po latach wrócili, jak Jankowski.
powroty
Henryk Jankowski wrócił na swoją ojcowiznę (tu mieszkali jego rodzice) 15 lat temu. Przedtem, gdzieś na Mazurach, był zawodowym żołnierzem, chorążym. Przez okno garnizonu co dzień widziało się krowy — takie, to miejsce było. Podobne. Z gdańskim księdzem prałatem, poza wiarą nic go nie łączy. Z uśmiechem wspomina szkołę chorążych. W tym samym roku trafiło do wojska czterech Henryków Jankowskich! By się dowódcom nie myliło, każdego z nich przydzielono do innego plutonu.
Z Zieloną Górą Budy tworzą jedno sołectwo. - To taki przysiółek - mówi pan Henryk, który obecnie pracuje w Urzędzie Gminy w Lubichowie. Skąd nazwa miejscowości? Można się tylko domyślać. Kiedyś wracający z targowiska chłopi zatrzymywali się przy stojącej na poboczu drogi starej "budzie", czegoś w rodzaju wyszynku. "Na postoju dali sobie w gardło i ruszali dalej"...

Jeszcze przed I wojną światową teren wioski należał do Niemca. Wieść gminna niesie, że tenże przehulał włości, majątek częściowo wykupili Polacy, resztę rozparcelowano. Został pałacyk, już go nie ma. "Zabił go czas i ludzie" — nikt o niego nie dbał, w końcu go rozebrano. Pan Henryk wspomina, że gdy jako dziecko odwiedzał dworek, były w nim jeszcze nawet posadzki. Teraz po wszystkim została namiastka parku.
PĘD GOSPODARCZY
Na siedem gospodarstw w Budach, tylko cztery są w "pędzie gospodarczym" — rolniczym, choćby Lewandowskich czy Jakubowskich. Nie należy do nich gospodarstwo Henryka Jankowskiego. On ma trzy hektary ziemi i raczej nie uprawia roli, lecz na siedlisku nie nudzi się. "Zawsze jest coś do zrobienia". Trzeba skosić trawę, coś poprawić, naprawić.
Inaczej u Zalewskich. To typowe gospodarstwo rolnicze. Ojcowiznę dzisiaj uprawia Roman Zalewski, chociaż ojciec nie pochodzi stąd. Jest ze Zblewa, "wżenił się" w Budy. 15-hektarowe gospodarstwo pozwala jakoś żyć, na pewno bez luksusów. Roman Zalewski nie chce narzekać. Jest na swoim i pracuje dla siebie, rodziny. Pewnie, że mogłoby być znacznie lepiej, lecz co on innego mógłby robić? Od dziecka lubił rolnictwo i wieś. Nigdy nie zamieszkałby w mieście, w bloku. Jego żona Anna mówi podobnie. Ona pochodzi Borzechowa. Śmiejemy się, że Budy w gminie Lubichowo zostały opanowane przez ludzi z gminy Zblewo. Ale to nic, im tu też dobrze. Roman Zalewski, mimo że ma 15 hektarów, nie sprzedaje płodów ziemi. Całość zbóż zatrzymuje dla siebie - na pasze dla krów i świń.
ZMYŚIĄ O LUDZIACH
Na wsi nie ma czasu na nudzenie się, zawsze jest coś do roboty. To nie znaczy, że Zalewscy zamykają się w Budach. Mają samochód, pojadą do Gdańska, wyskoczą do miasta, pojadą gdzieś, choćby nad jezioro, ale na dłuższym urlopie nigdy nie byli. Inwentarza trzeba dopilnować, krowy się same nie wydoją, a świnie nie nakarmią — taka prawda, ktoś musi ciągle przy tym być.
-A jeszcze jak ciężko cokolwiek zarobić — stwierdza Roman Zalewski. — Na rolnika wszystko działa: i rząd, i niebo.
Dlatego tak go denerwują te kłótnie polityków. Kłócą się o stołki i nie mają czasu dla rolnictwa. Co prawda pana Romana polityka najmniej interesuje, lewica, prawica - obojętne, nie może tylko zrozumieć, że w tak dużym kraju nie ma grupy mądrych ludzi, którzy potrafiliby rządzić rozsądnie - najpierw z myślą o ludziach, rolnikach też, na końcu z myślą o sobie. A tu wszystko na opak. To się na wsi odbija.
NIESPOKREWNIENI
W ogóle Budy to ciekawa wieś. Na Kociewiu przyzwyczailiśmy się do tego, że na wsi rodziny się "mieszają", w co drugim domu mieszka ktoś z rodziny. W Budach jest zupełnie inaczej. Tu żadna rodzina nie jest z sobą spokrewniona, nie było żadnego "sąsiedzkiego ślubu". Obcemu, który trafiłby tu pierwszy raz, trudno byłoby to zrozumieć, "zostałby wpuszczony w maliny", bowiem dzieciaki i tak mówią do sąsiadów: ciociu, wujku. Nie wiadomo, dlaczego tak się stało, a okazji do "łączenia rodzin" było sporo. W Budach bowiem jest "pokoleniowe". Dziadkowie są w podobnym wieku, ich dzieci, i dzieci ich dzieci też! W tej niewielkiej miejscowości jest teraz na przykład dziesięcioro dzieci w podobnym wieku. Dlatego się nie nudzą, mają się z kim bawić. Dorosłym to podobieństwo wieku również odpowiada, oni mają z kim porozmawiać, spotkać się przy kawie. Bo "sąsiedzi w Budach żyją z sobą lepiej niż brat z bratem", Nie ma sensu się kłócić, za blisko siebie są a za daleko innych. I płot nie dzieli, czasami się przez niego skacze, nie po to, by zbawić Polskę, dlatego, iż jest przez niego bliżej do sąsiada niż przez furtkę. «Kogut też przechodzi, gęsi się mieszają, ale konfliktów nie ma".
Potwierdza to ojciec pana Romana - Czesław. Kiedy tu przyjechał i ożenił się z córkę Litkowskich, od razu został przez sąsiadów zaakceptowany.
NASTĘPCY
Młodzi nie uciekają z Bud — zostają tu. Córka chorążego ma 28 lat i nadal mieszka w Budach. Ani jej w głowie przenosiny do miasta. H. Jankowski część swojej ziemi odstąpił bratu, który chce się budować, by na emeryturze tu znaleźć spokój. "Ludzie nawet tu wracają, by znaleźć spokój. Spokój przyciąga. A Anna Zalewska mówi, że tu jest ich miejsce. Gdy wraca z miasta - czuje się zmęczona. Tu odpoczywa, mimo że pracy nie brakuje. Lubi po prostu pracować, w domu, w ogródku. Tak jak jej mąż w rolnictwie. Czy któryś z synów, Mariusz lub Andrzej, dzisiaj jeszcze chłopców, go zastąpi. Pan Roman zaskakuje stwierdzeniem, że wcale tego od nich nie będzie żądał. Wie, jaka to ciężka praca. Małą nadzieję ma, lecz gdy sta-
nie się inaczej i synowie wybiorą miasto - nie będzie na nich zły. Ich życie, ich wybór. Pani Ania też nie będzie smutna, chociaż oczywiście chciałaby, aby choć jeden tu został. W Budach prawie wszystkie domy są trzypokoleniowe. Dobrze byłoby, gdyby u Zalewskich było tak nadal. Może będzie, skoro starszy się tym rolnictwem już trochę interesuje.
OBCYCH NIE WIDAĆ
Mieszkańcy Bud nade wszystko cenią sobie spokój i ciszę. Z rzadka ktoś obcy im przeszkadza. Nie przeszkadza im, że we wsi nie ma sklepu i nigdy nie będzie, że dzieci muszą do szkoły dojeżdżać. Co z tego? Żaden problem, a mieszkają w miejscu, którego można im pozazdrościć. Brak jeziora też nie przeszkadza. Jak to mówi Henryk Jankowski, co za problem przejść się do Szteklina. Nawet się cieszą, że jeziora są od nich w pewnym oddaleniu. Dzięki temu nikt w Budach nie szuka działki rekreacyjnej i mają ten swój spokój. "Mieszczuchy" szukaj ą działek nad samymi jeziorami. Tam już jest przepełnienie, robi się "kołchoz". Lepiej sprawić sobie domek co najmniej l do 2 km od wody - spacerek nie zaszkodzi.
- Nawet nad jeziorem unikam miejsc ogólnodostępnych, szukam spokojnych — przekonuje Henryk Jankowski.
Zalewscy myślą podobnie. W Budach jest im dobrze. Gdy ma się samochód, kilka kilometrów nie ma znaczenia. Żadnego. A tu sobie żyją w swoim świecie, wyjdą na dwór, są u siebie, nikt im nie przeszkadza, nikt ich nie podgląda, nie ocenia. Ich świat. Pani Ania przygotowuje obiad - tradycyjny: mięsno - ziemniaczany, bo taki mężczyźni najwyżej cenią. I najlepiej z własnego mięsa, bo te "kupne kurczaki są do niczego". Ich potrafią ważyć 3,5 kg, a jak smakują. A. Zalewska uważa, że skoro mieszka na wsi i ma taką możliwość, to jej bliscy powinni jak najwięcej jeść "swoich rzeczy". Dla zdrowia. Frytki przecież też sama może zrobić, deser przygotować.
NIE BĘDZIE
Budy, malutka wieś w gminie Lubichowo. Nic tu poza domami nie ma i nigdy nie będzie - żadnego sklepu, żadnej szkoły, żadnej świetlicy, ale tu się tak dobrze mieszka, że o tym nawet się nie myśli". Zalewscy mówią, że wcale nie jest im łatwo, tylko gdzie byłoby im lepiej niż u siebie?
Maciej Buławski Jacek Legawski
Na podstawie Tygodnika Kociewiak 2000 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz