wtorek, 8 lipca 2008

Frank. Na Różanej wśród róż

Krystyna i Wiesław Renke: - Mieszkańcy Franka są bardzo miłymi sąsiadami. Zdziwiło nas tylko, że panuje tutaj matriarchat
Frank, gm. Kaliska. Mały, zatopiony w zieleni domek przy ulicy Różanej. Właściwie to określenie "ulica" jest tutaj na wyrost, bo Różana to wąska, nieutwardzona droga. W tym właśnie domku i obejściu każdą wolną chwilę spędzają Krystyna i Wiesław Renke z Gdańska.



Wychodek przewrócił wiatr

- Kiedy kupowaliśmy dom 14 lat temu, nie znajdował się w najlepszym stanie, pomimo że był zamieszkały - wspomina pan Wiesław. - Może trudno w to uwierzyć, ale pokój, w którym teraz siedzimy, był składzikiem drewna. Po zakupie przeprowadziliśmy gruntowny remont. Musieliśmy wymienić nawet okna, bo poprzedni właściciele je wymontowali, zostawiając tylko zewnętrzne okiennice. Nie było także ubikacji. Na zewnątrz domu stał sfatygowany drewniany wychodek, który wkrótce przewrócił wiatr... Udało nam się urządzić może niezbyt duże, ale funkcjonalne pomieszczenie pod schodami, gdzie zamontowaliśmy umywalkę i wszystko co potrzebne. Domek jest mały. W łazience brakowało miejsca, dlatego zdecydowaliśmy się na nietypowe rozwiązanie - tuż przy kuchni zamontowaliśmy kabinę prysznicową.

Zwiedzamy kolejne pomieszczenia. Kabina prysznicowa, mimo że tuż przy kuchni, rzeczywiście została wspaniale wkomponowana. A każdy kącik - wykorzystany jako miejsce dla szafek.

Mebelek - zagadka

- Jestem ciekawa, czy zgadniecie, co to takiego? - zwraca się do nas pani Krystyna, wskazując na nieduży przedmiot, przypominający nieco bujany fotelik, ale o wiele mniejszy.
Chwilka zastanowienia... Hmm... Mebelek wygląda na wiekowy. Po bokach ma błyszczące zdobienia.
- Nie mamy pojęcia.
- To podnóżek. Kupiliśmy go w sklepie z antykami. Jest bardzo wygodny.

Pani Krystyna siada na fotelu i demonstruje działanie wynalazku.


Pani Krystyna demonstruje działanie podnóżka. Fot. Piotr Madanecki

- Urządzając domek wykorzystaliśmy wiele starych mebli. Tutaj na przykład są odmalowane meble kuchenne, które pełnią teraz rolę szafek w pokoju dziecięcym... Często przyjeżdżają do nas dzieci i wnuczki... Niektóre przedmioty nie tylko są wiekowe, ale mają też dla nas wielką wartość sentymentalną. Na przykład obraz wiszący w pokoju namalowała mama mojego męża jeszcze w szkole. Musicie zobaczyć nasze zwierzątka...

Żółw poszedł do sklepu

I jesteśmy w ogródku. W niewielkiej skrzynce... dwa żółwie.

- Niedawno jeden z nich uciekł, gdy nasze wnuczki na chwilę spuściły go z oka - mówi pani Krystyna wypuszczając żółwie na trawnik. - Poszedł aż do sklepu przy ulicy. Gdy go ludzie znaleźli, nie wiedzieli, czyj jest. Pytali w najbliższych domach, ale do naszego już nie doszli. Nie pomyśleli, że mógł przyjść aż z tak daleka. Zresztą popatrzcie na nie teraz... Wszyscy myślą, że żółwie są powolne, a one całkiem szybko maszerują w stronę płotu. Myśmy wtedy już spisali żółwika na straty. Pytaliśmy, ale nikt nic nie wiedział. Minęło trochę czasu i całkiem przypadkowo dowiedzieliśmy się, że jednak ma go jeden z naszych sąsiadów. Nie bardzo wiedział, co z nim zrobić i trzymał go razem z kurami. Trochę wtedy schudł, bo nie odpowiadało mu kurze jedzenie, ale w końcu wyszedł z całego zdarzenia bez uszczerbku na zdrowiu. Spróbujemy dać mu coś do zjedzenia...


Pani Krystynie w końcu udaje się namówić wybrednego żółwia smakosza do zjedzenia listka sałaty. Fot. Piotr Madanecki


Żółwia mądrość

Pani Krystyna podsuwa jednemu z żółwi nieco trawy. Ten łapką opiera się o jej rękę, zbliża pyszczek, jednak nie chce jeść.

- Są bardzo wybredne - mówi Pani Krystyna. - Uwielbiają sałatę, ale nie każdą zjedzą. Czasami coś im w sałacie nie pasuje i wtedy nie tylko nie chcą jeść, ale jeszcze fukają obrażone, że coś takiego im śmiem proponować. Chyba wyczuwają po zapachu, że sałata była opryskiwana. Dam mu teraz trochę dobrej sałaty...

Żółw bez oporów zaczyna zjadać.

- Żółwie są bardzo wrażliwe. Mieliśmy żółwia, który zachorował tuż po katastrofie w Czarnobylu. Tak powiększyły mu się węzły chłonne, że nie mógł jeść, a cały pancerz zrobił się miękki jak papier. Zanieśliśmy go do weterynarza, a ten zalecił zastrzyki. Robiliśmy je z mężem. Mówi się, że z gadami nie ma kontaktu i że są mało inteligentne, ale tamten żółw wkrótce dobrze wiedział, kiedy ma dostać zastrzyk. Skojarzył to z powrotem męża z pracy. Gdy tylko mąż wchodził do mieszkania, żółw, który wtedy wolno chodził po pokoju, momentalnie biegł ukryć się pod szafą. Inny przykład. Gdy ten żółw chce dostać coś do jedzenia, podchodzi do mojej nogi i zaczyna drapać mnie pazurkami. Jeśli mam na nogach sandały, a drapanie nie pomaga, to liże lub ssie moje palce u nóg. Wtedy muszę mu coś dać, bo trudno to wytrzymać.

Puk, puk - ale kto pukał?

Odkładamy żółwie do ich skrzynki i chwilę spacerujemy po ogrodzie.

- Muszę tutaj zaprosić jakiegoś ornitologa - ciągnie pani Krystyna. - Widzę w ogrodzie mnóstwo ptaków, ale nie wiem, co to za gatunki. Mamy tu nawet dzięcioły (gospodyni pokazuje nam kilka otworów wykutych w potężnym drzewie rosnącym przy granicy ogrodu). Z tymi dzięciołami to też ciekawa historia. Kiedyś mąż pojechał do pracy i zostałam sama. Pracowałam w kuchni i nagle usłyszałam pukanie. "Proszę" - powiedziałam. Pukanie się powtórzyło. "Proszę!!" - już zakrzyknęłam... Gdy pukanie się powtórzyło ponownie, podeszłam do drzwi i je otworzyłam. Na zewnątrz nikogo. Wtem pukanie odezwało się całkiem blisko - na drzewie kilka metrów ode mnie siedział dzięcioł i sobie pukał.

Czy już Kociewiacy?

- Często tu państwo przyjeżdżacie?

- Latem spędzamy po 3 - 4 dni każdego tygodnia - odpowiada pan Wiesław - Zimą przyjeżdżamy raz w miesiącu. Mamy bardzo życzliwych sąsiadów, którzy zwracają uwagę, czy nic złego się nie dzieje się w obrębie naszego obejścia. Jakiś czas temu wyjechaliśmy stąd w pośpiechu do Gdańska. Jeszcze w czasie jazdy zadzwonił sąsiad informując, że przed drzwiami wejściowymi naszego domu zostawiliśmy torbę. Na szczęście była to tylko torba ze śmieciami. W pośpiechu zapomnieliśmy wyrzucić. Nie musieliśmy wracać. Ale to przykład, że nasz dom jest pod ciągłą opieką sąsiadów.

- A co zdecydowało, że wybrali państwo akurat Kociewie?

- To był po części przypadek. Mieliśmy kupić domek letniskowy w Kamieniu niedaleko Gdańska. Jednak w miarę jak zbliżał się termin zakupu, właściciel przejawiał coraz mniejszą chęć sprzedaży i starał się nas od tego odwieźć, stwarzając coraz to nowe trudności. W końcu zrezygnowaliśmy. Dzisiaj nie żałujemy, bo teraz tam tylu ludzi zbudowało domki, że zrobiło się tłoczno, A tu cisza i spokój. Frank zarekomendowała nam znajoma z Kazuba. Co prawda jest trochę drogi z Gdańska, ale widoki piękne, zwłaszcza jak jeździmy drogą przez Skarszewy i Postołowo. Niejednokrotnie wiedzieliśmy żurawie tuż przy trasie.

Kto rządzi we Franku?

- A jakieś ciekawe obserwacje na temat mieszkańców Franka?

- Są bardzo mili i uczynni. Zdziwiło nas tylko, że panuje tutaj matriarchat - śmieje się pan Wiesław. - A tak, rzeczywiście - potwierdza z uśmiechem pani Krystyna.

- Jak to?!

- Tuż po zakupie domu pracowałem przy jego remoncie. Właśnie tutaj, przed budynkiem - tłumaczy pan Wiesław. - W pewnym momencie na podwórze weszła sąsiadka. Przeszła obok mnie i skierowała się do mojej żony...

- Tak, podeszła do mnie i zdała mi pytanie - dodaje pani Krystyna. - Zapytała, czy nie mam nic przeciwko, żeby mój mąż jutro odwiózł ją i jej córeczkę do kościoła na uroczystość przyjęcia pierwszej komunii świętej. To pytanie wprawiło mnie w osłupienie. W końcu odpowiedziałam: "Proszę się zapytać męża". Ale potem wszystko stało się jasne. Gdy jeden z miejscowych fachowców zbyt długo ociągał się z przeprowadzeniem umówionej naprawy dachu, zadzwoniłam do niego i poprosiłam, żeby przyszedł i to zrobił. Było to możliwe dopiero po wyrażeniu zgody przez jego matkę. Teraz już wiem, że gdy chcę prosić o jakąś naprawę lub pomoc, to powinnam zadzwonić do żony lub matki. To daje gwarancję szybkiego załatwienia sprawy.

- No proszę, proszę... Kociewie nie przestaje mnie zadziwiać!



Pani Krystyna z mężem Wiesławem. Zdjęcie na tle róż przy ulicy Różanej w Franku. Fot. Piotr Madanecki

Piotr Madanecki - Wirtualne Kociewie, Gazeta Kociewska


Bohaterowie reportażu. Krystyna Renke - emerytowany pracownik naukowy Akademii Medycznej w Gdańsku; Wiesław Renke - lekarz w Instytucie Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz