niedziela, 30 czerwca 2013

ANTONI CHYŁA. Drugi dzień wyzwolenia Smolnik

Drugi dzień wyzwolenia Smolnik - szkice reporterskie

Dziś, 30.05.2013 roku, postanawiam się udać ponownie do pana Kostka w Smolnikach, aby napisać o jego drugim dniu wolności i o tym, co ten dzień Jemu przyniósł.

Jadę inną drogą niż przedtem. Myślę, że przecież Kostek też korzystał z różnych dróg podczas przemieszczania się ze Smolnik do Osieka i Skórcza....
















Jadę więc ze Skórcza przez Głuche. Za skrzyżowaniem dróg na Warlubie i Śliwice wjeżdżam w prawo, przejeżdżam około 5300 metrów lasem liczącym gdzieś od 80 do 100 lat. Pięknie się prezentuje kilka wiekowych świerków wśród również dorodnych sosen. Kilka świerków już wycięto z uwagi na uschnięcie. Przy drodze stoi stos drewna opałowego - ale to musiała być sztuka! Średnice tych drzew miały około metra - świadczą o tym pnie. Po prawej stronie drogi młoda uprawa. Taka jest kolej losu. Drewna trzeba wycinać i nasadzać.


Drogę, którą jadę, porasta trawa. Jest rozjechana miejscami przez samochody do wywozu drewna, ale nie ma co narzekać, gdyż niewygody rekompensuje nam piękny widok lasu - jeszcze świeża zieleń. Wydawałoby się, że sosnowy las nie przedstawia pięknych widoków… Soczysta zieleń czarnej jagody, widok grabów, buków i czerwonego dębu - to jest już działalność leśników, do tego nierozłączne jałowce - to wszystko jest w pewnym stopniu rozstrzelone po lesie i pięknie to wygląda.


Po lewej stronie drogi w oddali widać chwilami lustro wody jeziora Wierzbiny. Cały czas towarzyszy mi szpaler brzóz. Dojeżdżam do skrzyżowania dróg. Chwila zastanowienia - jednak muszę skorzystać z napisów na starym kamieniu. Widnieje tu napis: Głuche Wierzbiny Smolniki Osiek. Skręcam w prawo, przejeżdżam obok bagna przez dawną linię wysokiego napięcia. Zastanawiam się, jak wjechać do Smolnik - czy od strony Wierzbin, czy od Skórzenna. Na tę miejscowość mówi się Kozie, bo przecież nie kto inny ,jak pan Władek Noga uczył mnie nazw miejscowości w ten sposób - cytuję: "Skurczyła się Głucha Koza w Skrzyni". W sumie mamy cztery miejscowości: Skórcz, Głuche, Kozie (Skórzenno) i Skrzynia.

I niepostrzeżenie jestem już w Smolnikach. Po lewej stronie mam jezioro. O! łódź na wodzie - na pewno wędkarze. Ale to jezioro zarosło! Gdzie ta plaża? Uśmiecham się na wspomnienie, że przecież człowiek się taplał w tym jeziorze, również bydło powracające z pastwiska miało swobodny dostęp do wody. A jednak nadal rośnie poczciwa brzoza o kształcie V. Ale ona pogrubiała! Czas jednak płynie…

Przejeżdżając przez mostek kątem oka zauważam, że strumieniem płynie bardzo mało wody. Na pewno bobry spiętrzyły wodę i dlatego taki mamy stan.

Chwila zastanowienia: czy jechać przez wieś, czy naokoło. Wybieram to ostatnie - a może jeszcze spotkam ludzi przy krzyżu na majowym? Niestety nie spotykam nikogo. W tym roku spotkałem na majowym mieszkańców Mirotek i Skrzyni, z tym że w tej pierwszej miejscowości większą grupkę, w tym młodych, a w tej drugiej kilka pań.

Droga, którą jadę, biegnie małym wąwozem. Przy krzyżu skręcam w lewo, jadę obok posesji państwa Jabłońskich - dziś mieszkają tu państwo Kolaska. Za nimi nowo pobudowane domy wypoczynkowe, przy jednym z nich powiewa flaga. Nierozłącznie towarzyszą mi brzozy, ale nie ma już szpaleru jak za czasów dzieciństwa, lecz pojedyncze egzemplarze.

Dojeżdżam do miejsca, gdzie po prawej stronie znajduje się mogiła niemieckiego żołnierza, o którą dbaliśmy, gdy chodziłem do szkoły w Smolnikach.

Zjeżdżam po utwardzonym płytami kawałku drogi i przypominam sobie, że w dole po lewej stronie mieszkańcy kopali ziemię za robakami na ryby, gdyż było to miejsce bardzo wilgotne. Teraz jest porośnięte. Chyba przestali chodzić na ryby albo kupują zanętę w sklepie.

Przejeżdżam obok drugiego krzyża - tego z chorągiewką, gdzie można odczytać datę jego postawienia. Rok 1893. O! To było bardzo dawno, jeszcze w tym czasie nie było kościoła we Wdzie. Równe 120 lat temu.


Jadę koło domu państwa Urmaninów, po prawej stronie dom państwa Nagórskich... W mej młodości takie rodziny w tych domach mieszkały. Wjeżdżam na posesję państwa Grabanów. Ale tu samochodów! W pierwszej chwili myślę, czy aby nie trafiłem na jakąś uroczystość, ale to przecież Boże Ciało i znowu dłuższy weekend.

Wchodzę do domu zapraszany przez domowników. Tak, jest Kostek, a przy stole jego rodzina - córki - panie: Janka, Danka i Ewa, i synowa Terenia. Kostek wita mnie słowami: Siadaj Antek. Częstowany jestem kawą i pysznym ciastem swojego wypieku. Kostek dziękuje mi za poprzedni upominek - dotyczy to nalewki.

Przy stole wspominamy stare czasy. Panie wspominają nawet kantakowy most, jak jechały na wycieczkę z nauczycielem Suchomskim na zakończenie roku szkolnego. Wtedy nie każdy miał rower i były przypadki, że nieraz trzeba było brać na barana rówieśnika i tak to się jechało!

Miło powspominać dawne czasy… Jedna z pań chodziła do szkoły z moją siostrą Magdą. Ciekawe, że znają określenia pewnych miejsc, jak Wdeckie Błotka, Okrągłe, Korzonek, Studzienice i Węgielne. Nasze dzieciństwo na pewno było inne niż dziś… Mieliśmy bezpośredni kontakt z przyrodą, a dziś przecież dzieci nie znają poczciwej krowy i uważają, że mleko robi w fabryce. W sumie tylko Kostek nie może swobodnie mówić, gdyż słuch mu nie pozwala, ale od tego jest kartka z napisem. Panie wspominają, że ojciec im mówił o mnie i był pewien, że go ponownie odwiedzę. Mamy jechać dziś w drugą stronę - do Osieka.

Uzyskuję akceptację na wyjazd z Kostkiem na stare drogi.

Działo się to drugiego dnia po wyzwoleniu Smolnik przez Rosjan. Kostek wspomina, że został aresztowany przy studni, gdy szedł do sąsiadów Chabowskich (obecnie mieszka rodzina Landowskich). Przy studni był żuraw - ja go pamiętałem z dzieciństwa, pamiętają również córki Kostka. Kostek chciał tam nocować, gdyż ich budynek zajął sztab wojska rosyjskiego. Żołnierz zażądał od niego dowodu. Kostek mówił, że nie ma. Żołdak kazał mu iść po niego. Kiedy Kostek wrócił, kazano mu stać przy domu Chabowskich. Pilnował go wartownik. Do niego dołączył doprowadzony przez żołnierza Bieliński ze Smolnik (faktycznie przedtem były dwie miejscowości to jest Smolniki i Ziemianek, z tym że zlikwidowano nazwę Ziemianek, ustanawiając jedną nazwę na Smolniki).

Kostek mieszkał w Ziemianku. Zaprowadzono ich do budynku, gdzie mieszkał Alfons Graban i tam dokonano rewizji, zabierając wszystko oprócz chusteczek. Wyprowadzono na drogę obok budynku. Było ich 8 lub 9 chłopa - w tej chwili trudno powiedzieć Kostkowi, ilu ich było. Podali im, że idą do Skrzyni budować most. Prowadzili ich faktycznie w tę stronę. Na górce za wsią zorientowali się, że nie idą do Skrzyni na wprost, a skręcili w lewo na Karszanek - Kostek zorientował się, że idą do Osieka.

W Osieku doszli do budynku należącego do państwa Prabuckich, stojącego przy samym kościele, gdzie mieścił się kiedyś sklep. W sali do godziny 20 lub 21 znalazło się już kilkunastu zatrzymanych mężczyzn - do wieczora było ich w sumie około 40 osób. Kostek był najmłodszy w tej grupie. Do sali wszedł żołnierz, który oświetlał twarze lampką elektryczna, jakby kogoś szukał. Zatrzymał się przy Kostku. Kazał mu wstać i iść z nim. Na pytanie Kostka, dokąd, odpowiedział, że do komendanta.

Poszli na piętro i tam zaczęły się przesłuchy: dlaczego nie jest w wojsku, dlaczego chodził na ćwiczenia volkssturmu i strzelał do Rosjan. Kostek wszystkiemu zaprzeczał. Później uwarzył sobie, że zapyta, kto go widział w Osieku i - niech przyprowadzą tego człowieka, co go widział. Kiedy spytał, komendant odpowiedział, że przyprowadzi tego człowieka i w tym momencie Kostek dostał pięścią w twarz - tak, że spadł ze stołka i przewrócił stół. Po chwili otrzymał kilka ciosów w twarz i zalał się krwią.

Z tego przesłuchania został odprowadzony do organistówki - trochę dalej pod Rynkiewicza. Tam został zamknięty w małej kuchence, gdzie były powybijane okna i było tam zimno jak w psiarni. Ale co, gdzie się ruszysz?

Na drugi dzień rano został przeprowadzony do innego pokoju, gdzie byli inni chłopi - gdzieś około 30. Było tak ciasno, że nie można było utknąć palca. W drugim pokoju zamknięto kobiety. Tam siedzieli całe dnie, z tym że jak nadchodził wieczór, to wyprowadzali ich na przesłuchania do Prabuckich, ze słowami: "Chadzi do komendanta". I stale to samo - włącznie z biciem. Kostek nie zmieniał swych zeznań.

Przez okres pobytu w areszcie otrzymywali raz dziennie posiłek. Co to było? Nie może dokładnie określić, czy brukiew, czy buraki. Objętości jednej nalewki i kawałek czarnego chleba na raz do ust. Pierwsze trzy dni odczuwał straszny głód, człowiek by gryzł palce z głodu… Później żołądek przyzwyczaił się do głodu.

Upłynął tydzień. Był aresztowany w piątek i w piątek, po tygodniu, został zwolniony do domu. Siedząc przy stole Kostek mówi, że tamten stół był mniejszy i jak dostał w nos, to się tym stołem cały przykrył … Od Rusków dostał więcej jak od Niemców… Od tych dostał tylko raz przez głowę w Skórczu, gdy szli ze sztandarem i nie zdjął czapki. To zdarzenie miało miejsce w okolicach obecnej stacji paliw, gdzie przedtem była stodoła - ja pamiętam ją, jak również inni mieszkańcy Skórcza i okolic.


Dziś Kostek żałuje, że poszedł po dowód. Miał uciec… Nie myślał, że zostanie aresztowany. Tego nie zapomni. Gdy ci żołnierze przyszli na górkę, to dokładnie wiedzieli, gdzie iść! Znali dokładnie każdą ścieżkę, a był to dopiero drugi dzień, jak przyszli do Smolnik. Wszystko, co było, Rosjanie brali - siano, słomę, gdyż mieli dużo koni przywiązanych w lesie. Brali i wywozili do lasu nawet drewka pocięte na ogniska. Szafy zostały wszystkie opróżnione. Nawet Kostkowi ukradli buty, które zebuł (zdjął), gdy wszedł do pokoju i pozostawił je w sieni. Od tego czasu chodził w klumpach (buty, których podeszwa była wykonana z drewna). Woził koniem kopalniaki do Ocypla i Zelgoszczy.

Wspomina, że na podwórku chodziły świnie - gdzieś o wadze do 70 kg, lecz Rosjanie ich nie zabijali. Zabrali najlepszą krowę, a zostawili najgorszą - bez sierści, ponieważ była przemarznięta, bo budynek na wskutek działań wojennych uległ spaleniu i bydło było u sąsiada Chabowskiego w przybudówce. Pozabijali wszystkie kury i gęsi.

Przyjmując, że nie interesowała ich wieprzowina, można sądzić, że żołnierze byli wyznania muzułmańskiego. W tym czasie panowała jeszcze zima, miesiąc marzec 1945 rok. Śnieg leżał jeszcze miejscami.


Kostek, na moje pytanie, ile trzeba było oddać mleka od krowy, nie umie odpowiedzieć, gdyż tym zajmowała się matka. Z mlekiem trzeba było jechać do Wdy. Msze odprawiał ksiądz Bulitta - raz we Wdzie, raz w Kasparusie, raz w Osieku. Przez tego księdza był bierzmowany w Osieku. Spowiedź odbywała się w języku niemieckim, z tym że kto mówił słabo, miał mówić po polsku.

Pewnego razu, jak wracali z mszy, rozmawiali po polsku i Kostka zatrzymał policjant, który był schowany za ubikacją, za chlewikiem państwa Żabińskich (chlewik stoi do dziś). Wyskoczył z okrzykiem "Halt!" i kazał wszystkich się zatrzymać. Kostek pobiegł i powiedział, że mają się zatrzymać, a sam w nogi do domu. Knap jak doszedł do domu, to nadjechało trzech policjantów na rowerach i miał się wytłumaczyć, czemu uciekł. Rozliczany był przy lipie rosnącej na podwórzu. Tłumaczył się, że nie zrozumiał. Poparł go jeden z policjantów. Wnet by dostał pałą od policjanta, gdyż miał już ją wyciągniętą.

Policjant, który się za nim wstawił, zapytał, kto jutro jedzie z mlekiem. Kostek powiedział, że on. Policjant kazał mu przywieźć worek ziemniaków. Ojciec musiał za niego zapłacić mandat 16 marek - było to dość dużo. Kostek w sklepie (piwnica na Kociewiu) osobiście wybierał worek kartofli. Od tego czasu miał już lepiej i nie był tak kontrolowany przez policję. Mówi, że u Niemców to miał szczęście… Część jego kolegów, jak Pączek, była już w wojsku w Anglii lub we Włoszech. Kostek pozostał w domu, gdyż siostry pracowały na Żuławach, a ojciec pracował w lesie.


Z Kostkiem udajemy się do Osieka tak, jak prowadzili ich Rosjanie. Proszę jeszcze Panią Terenię o numer telefoniczny do ich domu, wklepuję go do komórki. Kostek mówi do mnie: Antek, tylko pomału.

Idąc do samochodu wnuki Kostka pytają, gdzie jedziemy. Kostek odpowiada, że na wycieczkę i dodaje, że są to dzieci córki Janki i to ten młodszy, jest jeszcze większy.

Wsiadamy do samochodu, przekręcam stacyjkę w samochodzie i ruszamy. Kostek mówi, że trzeba uważać, jak się wyjeżdża na drogę. Skręcamy w lewo. Po kilku metrach po prawej stronie mijamy piękne białe kwiaty na krzewie. Kostek komentuje, że to piękny bukiet. Podaje, że długo tu nie był. Zauważył, że po prawej stronie, gdzie mieszkał pan Władek Noga, nie ma stodoły, rozebrano ją.

Po lewej stronie mijamy dom państwa Słowików. Kostek mówi, że już gospodarzy młody Słowik. Przejeżdżamy mostek na strudze. Po lewej stronie znajdują się budynki, gdzie mieszkał pan Maks Noga. W tej chwili jest to miejsce wczasowe. Przypominam sobie, jak w młodości puszczaliśmy patyki przed wpustem tego mostku i sprawdzaliśmy, który patyk pierwszy przepłynął - ale to było dawno. Nie wspomnę, jak kolega Maryś Noga przynosił stare banknoty przedwojenne i też je puszczaliśmy na wodzie. Z tej strugi korzystało bydło z wodopoju i to zarówno latem, jak i zimą. Jadąc pod górkę Kostek mówi: Tu my szlim.


Jedziemy i dojeżdżamy do skrzyżowania, gdzie droga ma odgałęzienie w lewo i na wprost. Kostek mówi, że chcieli iść prosto, a oni kazali iść w lewo. Skręca w lewo. Zauważam kamień drogowy z napisem. Kostek powtarza, że oni byli drugi dzień, a tak dokładnie znali drogi i każdą ścieżkę. Jak szli, to w tym miejscu był duży las.

- To są lata, no jo. Jeden szedł z przodu, dwóch za nami i taką gromadką sobie szlim. Las urósł…

Potakuję. Pokazuję Kostkowi, że po prawej stronie był zrąb i kopał tu pnie. Po prawej stronie jest bagno, gdzie Filbranty mieli bunkier. Przytakuję Kostkowi, że tam pojedziemy, jak będziemy wracać z Osieka. Kostek obawia się, że możemy tam nie dojechać, bo dużo jest powycinane i połowa lasu jest precz. Twierdzę, że się nam uda. Każe kręcić w lewo mówiąc: Oni znali dokładnie…

Po lewej stronie mijamy zrąb. Kostek mówi, że tu była taka glinica i wozili tą glinę na drogi. Po prawej stronie mijamy tak zwane Okrągłe, a po lewej stronie Korzonek. Kostek mówi, że kiedyś pasiono tu bydło, a teraz jest bagno, że droga jest zarośnięta, gdyż wszystko jedzie starą drogą… Potakuję. Dodaje, że Korzonek, jak i Okrągłe jest całe zarosłe. Mijamy po drodze rów z Okrągłego, który jest zarosły. W sumie to wszystko jest zarosłe.

Przejeżdżamy pod linią wysokiego napięcia i Kostek każe jechać w prawo, bo w lewo pojechalibyśmy na Karszanek i Głuche. Mijamy Wierzbiny. Po prawej stronie jest również zarosłe bagno, a kiedyś koszono tu trawę. Dodaje, że teraz są cudowne czasy. Wszystkiego jest za dużo. I wraca myślami do tamtych chwil, że dziwowali się, skąd te ruski znają drogę, przecież to był drugi dzień jak wkroczyli do Smolnik... Pyta, czy pojedzim aż to szosy. Potakuję. Każe jechać prosto. - A w lewo - mówi - do Skórcza. Kiedyś to wszędzie pieszo lub na rowerze.


Po prawej stronie mijamy jezioro Wierzbiny, dosłownie niecałe dwadzieścia metrów. Przejeżdżamy drogę asfaltową Skórcz - Śliwice i wjeżdżamy na drogę tak zwaną Starą Osiecką. Kostek potwierdza: My tu szlim. Nie jechał tu już pięć do sześciu lat.

Karszanek. Kostek mówi, że tu mieszkał Szuta, muzykanci i same wczasy. Karsznia. Kostek powtarza: Ale to urosło.

Już Osiek. Zatrzymujemy się na moment. Po lewej stronie leżą duże kamienie. Po pewnej chwili Kostek pokazuje zabudowania i mówi, że kiedyś mieszkał tam Mielewski. Dojeżdżamy do krzyżówek - w prawo na Dobry Brat, na wprost do Osieka. Kostek wskazuje, że oni szli w lewo obok budynków Urzędu Gminy Osiek. Muszę jechać na wprost i mówię do Kostka, że jak będziemy wracać, to pojedziemy ta drogą.


Mijamy zabudowania pana Rynkiewicza. Kostek dodaje, że był rybakiem. Ożywia się i mówi: My tu gdzieś siedzieliśmy w takim domku… Mówię, że zaraz podjedziemy. Zatrzymujemy się przy nowej organistówce. Kostek kiwa głową, że to tu było i ich doprowadzali stąd do Prabuckich, a pierwszą noc spędził tu sam w malutkim pomieszczeniu. Jedziemy dalej. Zatrzymuję się przy budynku i Kostek powtarza: To tu, tu, tu… Dom ten w chwili obecnej jest oznaczony nr 63. Kostek powtarza: To tu byliśmy pierwsza noc… Ja mówię… Tak to było... Powtarza to kilkukrotnie. - U góry były przesłuchy i nas doprowadzali z organistówki na przesłuchy... Chwilę stoimy przy tym budynku. Chcę zrobić zdjęcie komórką, lecz obok siedzą na ławce roześmiane trzy pani. Nie robię. Byłaby to dziwna fotografia. Po chwili ruszamy. Jedziemy Kostek powtarza: To tam, gdzie te dwa okna.


Wjeżdżamy w ulicę Kwiatową. Kostek jest zdziwiony - ile tu się zmieniło, ile pobudowano nowych domów. W pewnym momencie mówi:"Ale stare też stoi, nawet kryte słomą! O! Nawet jest trzcina do krycia.

Jedziemy szosą w kierunku Wierzbin. Kostek przypomina, że kiedyś mówiono: "Osiek, matka nasza". Znałem to powiedzenie. Cały czas milczymy i jedziemy. Na moment zatrzymujemy i piszę Kostkowi, że chcę, aby pokazał, gdzie był bunkier. Kostek po odczytaniu odpowiada: Pojedzim, ale to jest jeszcze dosyć daleko i czy my tam dojedzim?... Potakuję, powoli, wszystko się da. Kostek: To aż za Wierzbiny jedzim. To jeszcze kawał drogi…


Jedziemy dalej w milczeniu. Kostek każe jechać prosto, bo jakby skręciliśmy w lewo, to dojechalibyśmy do wsi Wierzbiny. Przejeżdżamy pod linią energetyczną. Kostek każe jechać powoli: chyba pojedzim w lewo.

Znowu przejeżdżamy pod linią energetyczną. Kostek mówi: Prosto. W pewnym momencie każe mi cofnąć i skręcić w prawo. Jedziemy. Prosto do Drawskich na Wierzbiny - mówi Kostek.

To musi być gdzieś tu, za wysokim napięciem. Kostek wątpi, czy dojedzim… Podaje, że gdzieś tu powinna być linia i każe mi ustać. Po chwili: To tu było, ale my nie dojedziemy.

Zauważam kamień oddziałowy z napisem 102. Kostek mówi, że to tam, gdzie te świerki - tam był ten bunkier. Wtedy było więcej świerków, ale to jest to miejsce! Stąd ich wygneli.. Tam był bunkier! Pod skarpą ładnie było wyrobione.

Jedziemy. Kostek mówi: Nie jedź. Odpowiadam, że tam jest droga. Kostek pyta, czy aby jest przejezdna. Wychodzę z samochodu i sprawdzam. Stwierdzam, że przejedziemy i ruszamy.

Kostek prosi, aby jechać pomaluśku. W tym lesie wyrabiali drewno - to jest tak zwane Długie Błoto. W pewnym momencie Kostek zauważa: To jest to miejsce, to tu dokładnie.


Na chwilę się zatrzymujemy i wracamy w kierunku Smolnik. Chcę, aby Kostek pokazał miejsce drugiego bunkra, który należał do Lewandowskiego. Kostek tłumaczy, że był nad rzeką w okolicach miejsca, gdzie wjeżdżaliśmy w tę drogę i w tym czasie tam był młodnik. Ten bunkier rozbierał z Urmaninem i drewno z niego zawieźli na policję do Wdy. Jadąc Kostek wzdycha: Ale ten las urósł! Albo ja się zestarzał… Odpowiadam, że to las urósł.


Wjeżdżamy na drogę Skrzynia - Smolniki. Wije się wśród lasu. Kostek wspomina, że na ten odcinek mówiono Kobyła. Tutaj pasało się gęsi. Po lewej stronie mijamy grób Filbrantów i innych osób zamordowanych przez Niemców. Po przejechaniu pewnej odległości Kostek pokazuje, że ten bunkier był po lewej stronie w lesie, przy rzece. Dojeżdżamy do miejsca, gdzie skręcali na drogę do Osieka, jak ich Rosjanie prowadzili. Po chwili jesteśmy w Smolnikach. Kostek mówi, że samochód to samochód. Pokazuje, że tam była remiza - ja pamiętam ją jak była drewniana. Teraz tam jest świetlica. Od tej świetlicy muzyka dochodzi aż w nasz obwód. Gdy się siedzi na ambonie przy Szladze gajówce, to bardzo dobrze słyszeć muzykę. Wjeżdżamy na posesję Kostka. Mówi: U nas ludzi jak na weselu! Potakuję.

Wychodzimy z samochodu i idziemy do domu mijając wnuki, z którymi się witam. Wśród nich jest młody Słowik. Kostek mówi do mnie: Idź dalej, śmiało! Znów spotykam wnuczki Kostka, które proponują mi kawę i ciastko.


Pytam się jednego z wnuków, czy zna historię dziadka. Tak, dziadek im opowiadał. Rozmawiamy z Kostkiem o księżach. Z jego relacji wynika, że ksiądz Bulitta był jedynym księdzem, który pozostał, gdyż resztę rozstrzelali Niemcy. Miał też pozostać staruszek ksiądz Lorenc w Lubichowie, którego Niemcy zostawili, gdyż za nim mieli się wstawić miejscowi - polscy Niemcy.

Pytam jeszcze, gdzie mielono mąkę. Kostek mówi, że przed wojną we Wdeckim Młynie, a w okupację w Szladze u Durała, gdyż we Wdeckim Młynie Durał młyn jak i tartak rozebrał. Postawił nowy tartak na górce i był to tartak parowy. Teraz tam są tylko fundamenty. Mielenie odbywało się na kartki, z tym że Durał mielił 50 i 100 kg więcej zboża. To był dobry Niemiec. W tym młynie było już światło z turbiny.

Jeszcze kilka pytań do Kostka i się żegnam. Na pytanie, czy mogę jeszcze przyjechać powspominać, odpowiada śmiechem i kwituje: Tak, jak jeszcze będę żył.

Na pewno przyjadę. Idąc do samochodu żegnam wnuki Kostka - mają wspaniałego dziadka.

Ta gawęda powstała w oparciu o relację Pana Kostka i tak napisana, jak wspominał Kostek. Zdjęcia zostały wykonane w innym okresie czasu i przyroda przysłoniła miejsca, które opisuję podczas jazdy samochodem.

Skórcz 06.062013 Antoni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz