niedziela, 3 listopada 2013

SEN KORDECKIEGO. Szteklin w 1994 roku

Dróg do Szteklina jest kilka. Można dojechać od "berlinki", czyli od Radziejewa, można od Sumina, można od Lubichowa, od Zielonej Góry i Lipinek Szlacheckich. Ale obojętnie w jaki sposób by nie jechał, nie uniknie się "tarki" czyli poprzecznych, zdumiewająco regularnie leżących fałdek na drodze. Są różne sposoby pokonywania "tarki". Jedni radzą jechać na drugim biegu, drudzy jak najszybciej. Broń Boże na trójce. Takie ślady pozostają po pojazdach gąsienicowych, ale wszyscy - kiedy później mówię o "tarce" - będą gwałtownie zaprzeczać. - "Tarka" jest wybita przez samochody. Młodzi po polnej drodze jeżdżą setką i w taki sposób to świństwo powstaje.


Tutejsze z rzadka stojące gospodarstwa wybudowano kiedyś z drewna. Dziś deski mają kolor popielaty, tak samo jak u Kordeckiego. Popielate drewno i czerwień cegieł - obejście na dwa kolory. Pies na długim łańcuchu obiega podwórze, znacząc na suchej jak pieprz ziemi zakres swojej wolności. Goście, zmierzając do drzwi Kordeckiego po tym zamiecionym przez stalowy łańcuch półokręgu ziemi, wiedzą którędy iść, by uniknąć psich zębów. Drugi pies szaleje w kojcu.
Stefan Kordecki ma 56 lat, choć wygląda młodziej. Ludzie starzeją się tu wolniej. Cudowny mikroklimat, o którym mówią turyści, robi swoje. Masy powietrza przemieszczają się znad Borów Tucholskich. Po jednym dniu pobytu - powie później pewien gdańszczanin - odzyskuję werwę na cały tydzień.

Gospodarstwo kupił w 1925 roku Maszarski - dziadek Stefana Kordeckiego od niejakiego Prabuckiego.. Ojciec Kordeckiego, też Stefan, wżenił się w rodzinę Maszarskich i został panem na 9 hektarach lichej, przyjeziornej ziemi. W 1983 roku powiększył chudobę - kto wtedy miał poniżej 10 ha, dostawał dodatkowo działki. Stefan Kordecki senior dostał 3,45 hektarową działkę na Radziejewie (0,70 ha las, reszta dość dobra ziemia). W sumie IV klasa koło domu, w Radziejewie IV i V.
- Jestem na tym od dzieciństwa - mówi Stefan Kordecki jr. - Nigdy nie opłacało się gospodarzyć, może przez 10 gierkowskich lat. Te stalinowskie czy inne były do diabła. Na wczasy to ziemia się nadaje, dla gospodarza nie. Uprawiałem żyto, kartofle, trochę owsa na dołku, seradelę, łubin. Miałem krowy dojne, jałowego bydła - dzisiaj jedna krowa i jedna jałówka.
Ziemie, które dolegają do jeziora, ja mam. Mają Pestka, Szymanowicz. Za komuny nie było możliwości, by ją sprzedać. To prawo zmieniło się pod koniec lat osiemdziesiątych.

Być może Kordecki miał kiedyś sen, w którym jego VI klasowa ziemia zamienia się w złoto. Prawo się zmieniło - domniemany sen w jakiejś tam części się ziścił. Ziemia zmieniła wartość.

W samym centrum Szteklina, określonym przez sklep spożywczy, ziemia jest popegeerowska. Kiedyś należała do Szymańskiego i Trepkowskiego - oddali ją za rentę. Nie przewidzieli grymasu historii, która nagle odbiera i nagle daje, według swoich kaprysów. Ich dawna ziemia, potem popegeerowska, leży odłogiem.
- Czy można ją kupić na działki letniskowe? Jeszcze nie - mówi Kordecki. - ... Rolnictwo? Prawie każdy tu mówi: "E tam... Narobisz się i nic z tego nie będzie". Są jednak i tacy zapalczywi na gospodarkę, co by wzięli ziemię w dzierżawę.

- W 1991 - ze względu na zwierzynę, która dewastowała pole, zamieniłem z PGR-ami ziemię pod Radziejewem na ziemię w Szteklinie. Pierwsze działki sprzedawałem w 1989r. - opowiada pan Stefan. - Kupiłem sobie maszyny (dotąd miałem konia). Kupiłem sobie ciągnik, prawie wszystkie maszyny, prócz kombajnu i prasy. Ale teraz nie robię - nie ma sensu. W latach 1988-90 sprzedałem 20 działek, dwa hektary. Niewiele mi odeszło, Działki były po 500, 600 i 700m. Z drugiej strony sprzedałem 33 działki, już mniejsze - też 2 hektary. Pasa ziemi 100 metrów od jeziora nie można sprzedać. W 1989 roku sprzedawałem działki poniżej miliona, ale wtedy nowy ciągnik kosztował, pamiętam, 1,4 miliona zł. Inni też sprzedają. Kamiński w "Kociewskiej" się ogłasza, że nad jeziorem, a gdzie on tam ma nad jeziorem! Kamiński sprzedał 54 działki, Szyca 18.

Kordecki znalazł się w centrum wielkich przemian, których przyczyną jest niewielki kawałek wody Jeziora Szteklińskiego. Na temat sąsiadów wie - jak prawie tu każdy - bardzo dużo.
- Dobrze się czuję wśród klientów, którym sprzedają działki - mówi. - Inni często własności nie szanują. Moi klienci mi tu dają, żebym im te działki pilnował. Jest trudność. Zwróciłem się do naszych władz o broń, żeby choć gazową, ale na razie nie przyznali. Są dwa psy, ale nie mam mądrego, żeby gryzł! Na marginesie. Dzisiaj mam dwie działki gotowe do sprzedania - za 20 milionów jedna i staram się o pozwolenie na sprzedaż 5 następnych. 20 milionów - czy to dużo, czy mało? W 1990 roku za dwie działki kupiłem malucha, a dziś już nie kupię. Ale i tak malucha po kilku latach sprzedam za 40. Nic nie straciłem. Ziemia nabrała innej wrtości. Dopiero teraz poznałem ludzi. Jest Wacław Rogowski z Pelplina, dwóch z Tczewa, dwóch z Pruszcza, trzech z Gdańska, reszta ze Starogardu. To po jednej stronie drogi. Z drugiej strony mieszkają z Gdyni, Sopotu (profesor), Kopeć, z Pruszkowa spod Warszawy. Od nas, ze Starogardu są Cuszyńscy, Tarakanowie, Zimorscy, Łojewscy. Jeden to pięć działek kupił. Ja pieniądze ulokowałem - kupiłem własnościowe mieszkanie w centrum Bydgoszczy. Piniędzy wcale nie trzymam - daję od razu na konto albo coś kupuję. Jedni postawili barakowóz i czekają na lepsze czasy. 2-3 lata temu lepiej się budowało. Bo to coraz gorzej idzie, większe bezrobocie. Polmos ma ośrodek obok. Mam taką prośbę, żeby ten Polmos drogę wybudował. To jest od samochodów wybite. Za ośrodkiem jest stare i młode osiedle. Tam mieszkają: Patanowscy, Kopeć, Małolepsza, Szatela, Kaczyński, Szymanowicz, Kreja, Zalewska. Gliszczyński - przeważnie Starogard.
Kiedyś poszła taka pogłoska, że będą odbierać domy w mieście, kiedy tu się ma takie wybudowane, ale to była tylko pogłoska.

Podczas rozmowy z Kordeckiem skwapliwie wyłapuję wypowiedziane po kociewsku słowa. To jest tak, jakbyś szedł brzegiem morza i od czasu do czasu znajdował ciekawą muszlę. Wyławiam z monologu Kordeckiego "wzión" i długopisem otaczam ramką. Wsadzam w tę ramkę jak w pudełko.

- Są tacy, co on i ona ręką nie ruszyli. Są też tacy, którzy pracują - ciągnie Kordecki. - Mnie to czasami dziwi. Dom letniskowy jeżeli ma być, powinien być na jeden pustak, a tu przeważnie na dwa, półtora budują.

Małgorzata Szramka pracuje jako kierownik ośrodka "Polmosu" w Szteklinie od 1987 roku. Osiem identycznych domków typu "Szałas" krytych gontem pięknie komponuje się za lasem. Domki liczące 6 lat są świetnie wyposażone. Lodówka, kuchnia, telewizor, telefon przez centralkę. Dla wszystkich pracowników Polmosu i innych - cena jest taka sama - 450 000 złotych za dobę. Są też miejsca w pawilonie - 130 tys. zł z podatkiem Vat. Większość pracowników Polmosu spędza tu wczasy. 5 osób w domku to jest standard, ale bywa i więcej.
- Tutaj wszystko się skupia, całe życie plażowe - mówi Małgorzata. - Zabezpieczamy też kąpielisko, zatrudniamy ratowników. Przydałoby się, żeby ktoś pomyślał o nowym kąpielisku. Ja również mam tu swoją działkę. W sprawie drogi wszyscy patrzą na Polmos. Rzuciłam hasło - "No to zrzucimy się i zróbmy tę drogę". - I nic z tego nie wyszło. Jest miejsce na ognisko. Przedwczoraj młodzież chciała rozpalić ogień. Zabroniłam, bo wszystko jest suche. Niby zrozumieli. Potem poszli się kąpać. Nad ranem wszystkie gaśnice porozbijane.

Od czasu do czasu urządzamy jakieś ognisko. Dyskotek nie ma, dancingów również - tu jest strefa ciszy. Co roku mamy wymienianą kolonię z Niemcami. Bardzo są zadowoleni - to są dzieci z gór.
Kilki dni temu jakiemuś niemieckiemu gościowi ukradli golfa, drugiego się nie udało - złamali kluczyk w stacyjce. Okradziony specjalnie się nie przejął. Przyjeżdżają goście z Holandii, Niemiec, był rabin z Tel-Awiwu, była Anna Nehrabecka.
Pytam o ocenę architektury Szteklina.
- Architektura świadczy o danym człowieku - mówi pani Małgorzata. - Ktoś chce się w ten sposób wypowiedzieć, zaistnieć, tak mi się wydaje. Różne domy ludzie stawiają. W Lubichowie od tego jest pan Błański - dość rygorystyczny. U nas, jeżeli chodzi o inwestycje, kolorystykę, jest to konsultowane z wieloma ludźmi, ale ostanie słowo ma dyrektor. Kiedy tu wpada, zwraca nawet uwagę na jakiś zaniedbany krzaczek.
Ośrodek Polmosu został w tym roku otoczony estetycznym ogrodzeniem z drewna. Żyje też plac gier i zabaw. Są nieraz i sytuacje śmieszne. Na oko 70-kilogramowa pani dosiadła kaczuszki, solidnie wyglądający pan korzystał ze zjeżdżalni dla dzieci.

Furtka - stare koło od wozu, ładne okiennice, jałowce, cis kolumnowy. Ładnie. Zachodzę. Inżynier Andrzej Kopeć pracował ongiś w Famosie, potem w Elektronie jako dyrektor techniczny.
- Wyżywałem się w Elektronie - mówi pan Andrzej.. - Duże latarki - wtedy standardowy prezent Starogardu dla poważnych gości. W Elektronie była dobra kadra. To z Elektronu wyszli Jakubus, Formela i inni. Tu domy powstawały 16 lat temu - w 1978 r. Większość jest budowana metodą gospodarczą. Jak wyglądają? Kto ma większe wyrobienie artystyczne, większą chęć do pracy, tym coś ładniejszego wybuduje. Nie pieniądze decydują, a chęć do pracy. Ja robiłem prawie wszystko sam - mury, tynki, subtelne wykończeniowe sprawy. Teraz ludzie są bardzo bogaci - wtedy wszystko trzeba było budować skromniej. Nawet ten dom jest z pustaków żużlowych i eternit (eternit jest nieszczęściem Polski).
Dlaczego się budowało? Życie w blokach nie jest za bardzo ciekawe. Mieszkamy w bloku. Wtedy albo mieszkało się w blokach i budowało domek campingowy, albo budowało się willę. Dzisiaj, kiedy ktoś ma domek w mieście i nad jeziorem, przeważnie z czegoś rezygnuje. Domek jest ładny... Moja umiejętność polegała na podpatrywaniu - nic nie wymyśliłem sam. Widziałem, co się robi gdzie indziej. Mam duszę artysty, amatorsko maluję. Tak, można powiedzieć, że te domki budowało jedno pokolenie. To jest osiedle jednego pokolenia. Droga? Nie zdołaliśmy się skrzyknąć. Polmos mógłby zbudować drogę - w zasadzie żyje z krzywdy ludzkiej. Elity finansowe, nomenklatura? Z tą nomenklaturą to nie jest tak. Mówienie o nomenklaturze na prowincji to przesada. Owszem, znamy się, spotykaliśmy się na różnych naradach miejskich, powiatowych. Tu mieszka pokolenie 50, 60-latków. Jak się odejmie te 16 lat do tyłu, to można powiedzieć, że te domy budowali 40-latkowie. W tej chwili jesteśmy dinozaurami.
Architektura... Ludzie są tu różni zawodowo i intelektualnie. To widać. Mieszka tu profesor Druet z Instytutu Oceanologii w Sopocie, członek Prezydium PAN-u, mieszkają biznesmeni. To na polance. Ten domek wybudował Andrzej Buława. Kiedyś przywoziło się tu stare łóżka, graty, nie było problemu. z kominkiem, bo nikt o tym nie myślał.

Romuald i Barbara Mach - księgowy i nauczycielka, oboje z Gdańska - mieszkają zupełnie na nowym osiedlu, nazywanym po prostu "na polance". Ich dom - moim zdaniem jest tu najładniejszy.
- Lokalizacja bardzo dobra - mówi pan Romuald - po lasem, niedaleko jeziora. Osiedle powstało w 1989 roku. Ile ten dom mógł kosztować? W granicach 300 mln. zł. Tu domki mają różni ludzie - jeden jest z Niemiec, jeden ze Szwajcarii.
Architektura to kwestia mentalności. Tu przeważa typ wilii, domy duże, podpiwniczone. Niektóre domy mają centralne ogrzewanie. O ile wiem, to wszyscy mają domki jednorodzinne w mieście. Czy się spotykamy? Absolutnie nie.

Wyjeżdżam ze Szteklina. Dziwna wieś? miejscowość? miasteczko? Dziwna architektura, dziwne problemy. Pozostawiam wiele spraw niezapisanych - choćby to,czy przy domkach stojących w lesie są szamba. - W lasach prawdopodobnie nie mają szamb, a poziom wód gruntowych metr ponad lustrem wody. Nie widziałem szambowozu - mówił jeden z rozmówców.

Tadeusz Majewski
Tekst opublikowany w Gazecie Kociewskiej 29.07.1994 r, nr 50.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz