wtorek, 5 listopada 2013

WIESŁAW SZCZODROWSKI. Joasia Szczodrowska, legionistka z Pogódek

Znani i nieznani

Joasia, legionistka z Pogódek

Pogódki. Piękna krajobrazowo i bogata w historię wieś kociewska w gminie Skarszewy. Dawna stolica kościoła cystersów i przez nich przeniesiona do Pelplina. Wieś wzmiankowana w 1198 r. Rozpostarła się nad rzeką Wierzycą i z kilku stron otuliła się lasami. W środku pola i łąki. Dwa kościoły. Zabytkowy, z 1714 r., barokowy kościół św. Piotra i Pawła. Od stuleci służy miejscowej parafii.

Tuż za nim kościół ewangelicki, czynny jeszcze przed wojną. Teraz martwymi oczyma drewnem zabitych okien z zazdrością patrzy na pełną życia i to przez wielkie dziesiątki lat katolicką świątynię. Muzyka organów i śpiew oraz echa modlitwy miejscowych parafian płyną do tego kościoła jak wołanie do pustego instrumentu. Smutny, powojenny los kościoła o dumnej, strzelistej wieży. Duchy parafian - ewangelików, zakurzone przez lata pyłem magazynowanych wewnątrz obiektu sakralnego cementów i nawozów, krążą zapewne wokół i przeklinają tych, którzy do tego doprowadzili.
Cmentarz przy kościele św. Piotra i Pawła mieści wiele mogił pogódzkich parafian. Spoczywają tu pośród ludzi różnych zawodów także ludzie mający wpływ na historię wsi, parafii i całego Kociewia, jak na przykład poseł Piotr Szturmowski, rolnik, działacz społeczny i regionalista.
Mają Pogódki swe małe jeziorko, które dla jednych jest zwykłym stawem, dla innych zaś było pogódzką "Świtezią", nad brzegami której, jak w Mickiewiczowskim poemacie, przechadzali się "piękni i młodzi" z młodymi i pięknymi pogódczankami.

Tu przyszła na świat Joasia
Właśnie nad tym jeziorem, dawniej pełnym różnorodnych ryb, otoczonym dość szczelnie przybrzeżnymi trzcinami, co roku ciętymi zimową porą na poszycia dachów domów, obór i stajni, przycupnął parterowy domek z czerwonej cegły, pruskim obelkowaniem ścian i dachówką "karpiówką".
To dom rodzinny Anny i Piotra Szczodrowskich. W nim, 26.06.1902 roku, przyszła na świat najmłodsza córka mistrza - cieśli budowlanego i niedoszłej zakonnicy, Joasia.
Dziewczynka spokojna, rozważna, pogodnego usposobienia, a nade wszystko - bardzo odważna!
Ojciec, Piotr, budowniczy wielu domów, budynków gospodarczych i stodół na Kociewiu, matka, Anna, ze znanego na Kociewiu starogardzkim rodu Bistramów (Dabrówka, Lubichowo, Wysoka), właścicieli wielu dóbr ziemskich, także w pobliżu Postołowa.
Rodzina bogobojna, patriotyczna, w której bywali liczni księża proboszczowie parafii św. Piotra i Pawła, a przed wybuchem II wojny światowej - starostowie Kościerzyny. Odwiedzał dom Szczodrowskich późniejszy dowódca Tajnej Organizacji Gryf Pomorski, kierownik szkoły w Kobylu porucznik Dambek. Rozprawiali o losach ojczyzny.
Joasia i jej dwie siostry, Helena oraz Inocenta, chodziły do IV oddziałowej szkoły w Pogódkach, która do dziś króluje na wzniesieniu nad cała wsią, imponując murami z pięknej, czerwonej cegły.

Dziewczęta dorastały...
Dziewczęta wracały do domu chętnie, bo ich ojciec uczynił z zagrody nad jeziorem istny raj na ziemi, a mowa codzienną była mową polską, nieco archaiczną, z wieloma wyrazami kociewskiej gwary. Mowa niemiecka pozostawała w budynku szkolnym - na noc...
Piotr i Anna byli darczyńcami kościoła, zwłaszcza Piotr - budowniczy i "złotoręki" człowiek - świadczył swe usługi ciesielskie i budowlane na rzecz parafii i szkoły. Umiał murować, stawiać piece, a nawet rzeźbił w lipowym drewnie. Pięknie rzeźbiony domek ptasi wisiał na wielkiej gruszy "miodowej", rosnącej tuż nad rzeką aż do końca lat 40. ubiegłego stulecia, a buty, drewniaki i tzw. korki nie stwarzały mu żadnego problemu w wykonawstwie. Kładł też fachowo trzcinowe dachy, których przed wojną było w Pogódkach bardzo wiele.
Wychowanie w duchu chrześcijańskim miało wielki wpływ na losy najmłodszej córki Joasi. Ciepłego usposobienia ojciec i surowa i wymagająca matka stworzyli klimat rodziny szczęśliwej, a jednak każda z sióstr znalazła inne kierunki i drogi życia.
Najstarsza, Helena, wyuczyła się pielęgniarstwa i położnictwa. Była położną w Skarszewach przez lat 55 i jeszcze wielu skarszewian ją pamięta. Młodsza od Heleny Inocenta, najmniej zaradna i przez całe życie samotna, pozostała w domu, na małym, zaledwie 2-hektarowym gospodarstwie, na ziemi żytniej, słabej i piaszczystej, z półhektarowa łąką pod Koźminem, nad Wierzycą.
Zapobiegliwość rodziców Heleny, Inocenty i Joasi powodowała, że nigdy jedzenia w domu nie brakowało, a od dwóch krów mleko sprzedawano na wieś. W oboro-stajni stał koń i mieściły się krowy i świnie. Budynek gospodarczy połączony był ze stodółką, w której mieściły się wszystkie plony.
Dziewczęta dorastały, aż wreszcie starzejąca się powoli matka wezwała córki na rozmowę, której treść (jak wynika z opowiadań mojej matki), była mniej więcej taka: "Czas pomyśleć o waszej przyszłości. My się starzejemy, z sił opadamy, gospodarstwo małe i nasza wolą jest, aby pozostałą tu najmłodsza - Joasia. Ale Inocenta, ty rady sobie poza domem nie dasz i w tej sytuacji, gdy Helena ma zawód pielęgniarki, w domu pozostaniesz. Joasi będziemy zajęcia szukać".
Jak mówiła, tak uczyniła! Znajomości w środowisku kościelnym, które matka córek miała, pozwoliły na podjęcie na krótko pracy w domu znanego profesora Witolda Zegarskiego w Gdyni Orłowie, u jego znajomych, aż wreszcie z listem polecającym profesora, z dobrymi referencjami trafiła 16-letnia dziewczyna do jego znajomych w dalekim... Wilnie!
Wielki to był żal i płacz, gdy Joasia z rodziną się rozstawała, a na podróż została zaopatrzona przez rodzinę naukowca.
Oto jaki "posag" z domu rodzinnego wyniosła, gdy decyzja o wyjeździe do Wilna zapadła.
"Joasiu, pamiętaj, gdziekolwiek będziesz, że jesteś Polką z Pomorza, katoliczką i godnie sie tam zachowuj!..."
Cóż, Joasia tego "posagu" pilnowała jak oka w głowie i jak się później okazało - aż do ostatecznego tchnienia życia, bo żegnając się w 1989 r. z synem Wiesławem o wolnej Polsce jeszcze myślała!

Joasia w dalekim świecie
Wilno. Lata 1918 - 1919. W domu znajomych prof. Zegarskiego Joasia była chwalona i dobrze opłacana. Ile mogła, pomaga biedniejącemu domowi. Przesyła przez znajomych profesora pieniądze na podatki i inne potrzeby. Oczarowana - jak opowiada synowi po latach - Wilnem.
Tymczasem Wilno słyszało już pomruki rewolucji bolszewickiej i krwawej rozprawy z przeciwnikami w głębi Rosji. Mówiło się o tym w wileńskich domach i na ulicach. Konflikt z bolszewizmem za drzwiami! I oto klęczy młoda dziewczyna, Kociewianka, przed cudownym obrazem Matki Bożej w Ostrej Bramie i waży swoją przyszłość: "Wracać do domu czy pozostać?". Znajomi, gospodarze domu radzą: "Wracaj i to najwyższy czas!". "Wracać, gdy wróg blisko?!". Trwa zaciąg do wojska. Idą chłopcy. Pytają się o pobór również dziewczęta i kobiety.
Kolejna modlitwa w Ostrej Bramie i Joasia już wie, że trzeba odwagi.
W tajemnicy zgłasza się do tworzonego Ochotniczego Legionu Kobiet. Przyjęta, bo zdrowa na ciele i duchu! Pisze natychmiast do Pogódek, do rodziny: "Mamo, Tato, moje siostry! Bądźcie dumni - jestem... legionistką! Jak trzeba będzie, to pójdę walczyć i nie mam strachu. Módlcie się za mnie w naszym pięknym pogódzkim kościele, a ja modlę się za was przed obliczem Matki Boskiej Ostrobramskiej, skąd dostałam wielką siłę i odwagę."
W domu zapanował strach, a obawa o życie córki wzrastała.

Listy znalezione w torfie
Oto przeskok z tamtego czasu do 2003 r. W torfie odnaleziono stare listy i kartkę pocztową, wysłana przez matkę Joasi do "Front Linjowy" (w garnku, w torfowisku koło Koźmina były też listy z okresu Młodej Polski. m.in. list syna poety Adama Mickiewicza), w której czytamy m.in.: "Joasiu, my myślelim, że Ciebie ruski, bolszewiki mają ubite abo gdzie w niewoli jesteś. Ale jak jesteś już żołnierzem, to bądź mężna jak żołnierz!". Była to zapewne odpowiedź na list córki z dalekich stron, już z wojska.

Jak Joasia wspominała rodzinny dom
Życie wymyśliło Joasi ten scenariusz, ale widać w tym rękę Wielkiego Reżysera, czyli Boga, a Joasia okryta została wspaniałym, ochronnym płaszczem Matki Bożej, do której tak gorąco się modliła, klęcząc wówczas w Ostrej Bramie pięknego Wilna. Jakże bowiem inaczej nazwać bieg życiowych zdarzeń tej młodej dziewczyny z Pogódek rodem?
Z opowiadań matki: "Wcześnie dom rodzinny opuścić musiałam, bo było nas tam "za gęsto". Ojca bardzo kochałam, bo był dobrym, ciepłym człowiekiem, troskliwym o rodzinę, szanującym mamę. Szybko jednak musiałam się z nim rozstać i pojechać w świat, a gry urządził nam nad pogódzkim jeziorem ów raj na ziemi, to żegnać musieliśmy się na zawsze. Kosząc na boso przydomową łąkę o samej rosie, przeziębił się, dostał zapalenia szpiku kostnego i w cierpieniach w 1928 r. umierał. Mamę kochałam, ale ojca nad życie! Mama dla ojca zrezygnowała z marzeń zakonnych, ale przez całe z nim małżeńskie życie wyrażała niezadowolenie i surowość. Bardzo mnie to bolało!".
Joasia kochała swe miejsce urodzenia, dzieciństwa i młodości, więc można sobie wyobrazić, co się w jej wrażliwej duszy działo, kiedy odjeżdżała wozem konnym z Pogódek do Skarszew i dalej w świat. Mówiła tak: "Pożegnałam się najpierw z otoczeniem. Pierwszy był ukochany kościół w Pogódkach, gdzie byłam chrzczona i przyjęta do I Komunii Świętej, gdzie siedzieliśmy całą rodziną w białej, przyołtarzowej ławie z przywileju księży proboszczów. Potem krajobraz wokół naszego siedliska: jezioro, okoliczne lasy, nasze pola i łąki, nasze drzewa owocowe, wierzby nad brzegiem jeziora, studnia dająca nam dobrą miękką wodę, wielka grusza "miodowa" jak z bajki, gdzie gniazda uwiły ptaki, następnie - nasze domostwo, gdzie spokojnie jadłam i spałam, pamiątki rodzinne, wielki fortepian, na którym grała moja matka, drogi, po których chodziłam do szkoły. Pożegnałam wreszcie z oddali całe gospodarstwo, po którym chodziłam. Kiedy zniknęły trzy brzozy przy wjeździe do naszej zagrody, a na końcu - wielki kasztan rosnący tuż przy domu, w którego cieniu w upalne dni znajdowałyśmy z siostrami i rodzicami schronienie, wtedy to właśnie popłakałam się straszliwie, aż ojciec byłby ze mną wracał! Zapamiętałam to do dziś i widzę to jego wahanie, i to jak udawał, że nie płacze. Pamiętam, że gdy już byliśmy na drodze do Skarszew, rozległo się bicie kościelnego dzwonu, którego piękny ton unosił się nad doliną Wierzycy, potem nad polami i tonął w pogódzkich lasach. Bicie tego dzwonu towarzyszyło mi w pamięci gdziekolwiek byłam! Był przecież dobrze słyszany nawet w Kobylu, Malarach, Jaroszewach i Koźminie!
Pogódki, nasz dom rodzinny, jeziora, łąki i lasy wiele razy wracały do pamięci, a także przewijały się w snach - przecież to była moja najbliższa Ojczyzna!"...

Joasia w wojsku
Spotkanie z wojskiem mama moja wspominała tak: "Nie było tak łatwo! Legion był w fazie tworzenia. Przydział do Baonu Ochotniczej Legii Kobiet na Pomorzu. Nauka wojska, służba wartownicza od sierpnia do listopada 1920 r. Następnie - Baon Liniowy Ochotniczej Legii Kobiet od 1.11 do 26.12.1920 r. i... udział w Baonie Wileńskim w Obronie Warszawy i wreszcie od 26.12.1920 r. do 29.11.1921 r. - służba wartownicza".
Wspomina też: "Podoba mi się i jestem w swoim żywiole! Jak słyszę, co bolszewiki wyprawiają, to gniew żołnierski pcha nas do walki i śpiewamy z towarzyszkami broni - "Na tej maszynie gram jak artysta, kule sypią się jak grad, a na minutę wystrzelam trzysta, to wam poświadczy każdy wróg". Dziewczęta, towarzyszki broni, nastawione bojowo! Dokładnie czyścimy broń i jak największy skarb stawiamy w pobliżu. Kochamy nasze mauzery!".

Joasia staje przed piękną porucznik
Mama ma dobrą pamięć, mimo podeszłego wieku i dalej wspomina: "Mój dowódca - por. Wanda Gertz Batalion OCK. Stanęłam przed obliczem słynnej pani porucznik Wandy Gertz. Była to kobieta wielkiej urody, ale i takiego męstwa. Wykształcona. Zawsze starannie ubrany mundur. Najczęściej na koniu. Wspaniały i wymagający dowódca! Obejrzała mnie tak, że aż mnie przeszyło! Zapytała krótko: - Polka? - Tak jest! - odparłam i wystraszyłam się, dlaczego tak pyta. Wiem, wiedziała z karty mobilizacyjnej, że ja z Pomorza, a wiesz - byliśmy wówczas pod zaborem. - Gdzie na Pomorzu? - pytała dalej. - Koło Starogardu. Dokładnie! Ze wsi Pogódki! Widać podobało się. - Ty, Pomorzanka, nie boisz się? Przyjdzie walczyć! Sanitariuszka? - Nie! - odrzekłam. - Tylko kurs... - Starogard? Wiem! Tam stoi wojsko. Popatrzyła na mnie, 19-letnią dziewczynę i jakby sama do siebie: - Przyjdzie jednak walczyć... Brakowało mi powietrza, ale odważnie powiedziałam: - Mogę, będę walczyć. - Jutro ostatecznie zameldujesz mej adiutantce, czy kompania sanitarna, czy bojowa. W domu wiedzą? Zawahałam się... - Pisz kartkę pocztową polową! Na odchodne rzuciła: - Nie żal ci tych 19 lat? Jutro możesz się jeszcze wycofać. Pojutrze już nie! Pojąłeś to?
Nie wiem, skąd wzięła się ta pewność, ale ku zaskoczeniu pani porucznik powiedziałam: - Zostaję! Będę walczyć". I wtedy surowa pani porucznik uśmiechnęła się, a był to uśmiech pięknej kobiety: - No, zobaczymy, Pomorzanka! I pogroziła mi palcem, ale było to bardzo przyjazne. Powiem ci, że niezbyt wiele okazji później miałam do rozmowy, ale mnie zapamiętała i dla niej byłam odtąd "Pomorzanka", chociaż przecież przyjęłam pseudonim żołnierski "Janka". Dbała o nas, ale wymagała więcej niż dowódca - mężczyzna. Miałam też 21 dni zakazu opuszczania koszar, a to z mojej winy, kiedy przed nią próbowałam uciec idąc ulicą z "wielbicielem". Spięła wtedy konia, przeskoczyła drewnianą bramę i była po mojej stronie! Niestety, całe 21 dni byłam w koszarach jednostki...".
Albo to: Jedna z moich towarzyszek broni, młoda i piękna dziewczyna, dostała bardzo przykry list od swego narzeczonego. Zawód miłosny! Czytała go wiele razy i przezywała okropnie, nie śpiąc po nocach. Wróciliśmy do koszar. Czyścimy broń w pomieszczeniu. Nagle rozlega się strzał! Przerażenie. Patrzymy niemo, a tu na podłogę pada nasza koleżanka. Wołamy pomocy! Krew się leje. Dziewczyna umiera na rękach koleżanek. Co zrobiła. Wyczyściła broń, podstawiła pod głowę. Była bez butów i palcem u nogi nacisnęła spust. Targnęła się na życie! Byłyśmy tą śmiercią załamane! Nie spodziewałyśmy się tego."

Jak mnie uczyła historii
Wiele było tych opowiadań, gdy z mamą siadaliśmy przy stole w kuchni w Gołębiewku. Popisałem trochę w notatkach, bo zrozumiałem jaki jestem "malutki" do własnej matki, dziewczyny z tamtych lat i późniejszych lat wojennych! Na przykład posprzeczaliśmy się na temat zbrodni katyńskiej, gdzie ja, wielki mądrala, byłem przekonany przez sfałszowaną podręcznikową historię, że "kwiat polskiego żołnierstwa" - polskich oficerów i policjantów zamordowali Niemcy.
Wówczas "lew" wstąpił w mamę i rozkazała wręcz: "Słuchaj, głupi gówniarzu! Zapamiętaj na całe życie - to zrobiły sowieckie bandy NKWD. Odkryli to Niemcy, ale wobec Polaków byli hitlerowcy podobni..."
Tak oburzonej mojej własnej matki nie widziałem długo! Wiedziała o tym już podczas wojny. Rozkaz ten trafił do mnie należycie i już na zawsze. Ba, o swych przeżyciach z lat wojny polsko-bolszewickiej nie tak szybko mi powiedziała, milczała aż do roku 1960, bojąc się o dekonspirację. Czuła śmiertelny oddech UB, stąd nasze częste zmiany miejsca zamieszkania od 1946 do 1953 r. Miała ostrzeżenia od kolegów z konspiracji i od mojej matki chrzestnej, równie odważnej bojowniczki z hitlerowskim okupantem, przyjaciółki i towarzyszki broni - Marty Chruścińskiej z Grodziska Mazowieckiego. UB-owcy poszukiwali takich osób tuż po wojnie. Resztę się domyślaliśmy.

Joasia podczas okupacji
Mamie było mało. Po okresie lat 20. wróciła do domu, ale na krótko. Dzięki koleżankom z wojska "rzuciło" ją do... Warszawy, Grodziska Mazowieckiego i Wrześni Wielkopolskiej. Tam zastała ją okupacja. Przerwane życie zawodowe i osobiste. Polska, która zna język niemiecki z czasów zaboru w mowie i piśmie? Nie ma wyboru! Otrzymuje zadania i wraz z Marią Chruścińską wpadają w wir walki z okupantem. Ratuje życie całym rodzinom, także pochodzenia żydowskiego. Wielka odwaga, ale i odpowiedzialność. Poznaje rodzinę Brzezińskich w walczącej Warszawie. Wywodzi się z okolic Pruszkowa. Poznaje Franciszka Brzezińskiego. Wielka, wzajemna miłość. Niestety, zdrada w konspiracji. Mój ojciec ginie w obozie koncentracyjnym w Mauthausen-Gusen. Siostry zdążyły wyjechać do Ameryki tuż przed wybuchem wojny. Ich brat nie ma szczęścia. Pawiak i droga do obozu w Austrii. Brak odzewu. Pozostaję bez ojca aż do 1953 roku. Znajduje się na liście zaginionych. Kiedy mama wychodzi za mąż za starszego człowieka, rolnika z Gołębiewka Franciszka Radziszewskiego, wreszcie mam tatę, siostry i brata. Ostatni przystanek życiowy mojej matki!

Zawsze żyła pod wiatr
Szczęśliwa z zakończonej tułaczki, nieszczęśliwa z braku ostatecznego potwierdzenia śmierci mojego ojca, niezadowolona z ustroju, o który nie walczyła. Szczęśliwa z wolności, której zaranie mieści się w przedziale lat 1980-1989, z rozpadu totalitaryzmu w byłym ZSRR. Uwielbia prezydenta USA Ronalda Reagana i Lecha Wałęsę. Kocha Papieża - Polaka Jana Pawła II, przekonując mnie, swego syna, że rozpad komunizmu to realny cud współczesnego świata, że wybór Papieża to największe, cudowne wydarzenie tysiąclecia.
Pisze do Lecha Wałęsy dla pokrzepienia serca i ducha, lecz... brak odzewu, bo i pewnie listy nie docierają do rąk przywódcy "Solidarności". Nieco to ją podłamuje, ale najbardziej cieszy ją wolność ojczyzny, na którą czekały całe pokolenia Polaków. To dla tej wolności stała się ochotniczką Legionu Kobiet, poświęcając swe młode lata w ważnej sprawie.
Odmawia rozmów na temat gierkowskich mianowań oficerskich. Dba o rodzinę, ciężko pracując na gospodarstwie rolnym. Jest lubiana i ceniona przez rodzinę Radziszewskich z Gołębiewka, gdzie znalazła wreszcie życiowy azyl. Nie dla niej państwowe odznaczenia i wyróżnienia, nie dla niej słowa uznania władz gdy żyła, bo zawsze żyła "pod wiatr".
Dobrze wspomina przed śmiercią okres życia wśród Kaszubów w Będominku i Będominie, dokąd przybyła w swej tułaczce z Gdańska. "Przechowuje" nas wówczas w latach 1950-953 rodzina Sędzickich, nauczycieli z Będominka (brat poety, Kaszuby - Fr. Sędzickiego). Pracuje w Uniwersytecie Ludowym w Będominie. Nawiązuje tam kontakt z proboszczem parafii w Rekownicy. Ksiądz Paweł Miotk to człowiek wielkiego charakteru i sporej odwagi. Wygłasza kazania piętnujące zwyczaje komunistyczne w 1951-1953 roku, co grozi wieloletnim więzieniem. Tenże ksiądz przyjmuje mnie do I Komunii Św. I tylko on dowiaduje się od Matki o jej wojennej przeszłości. Reszta żyje w niewiedzy. Mama pomaga Kaszubom, gdy jest bieda: Lipińscy, Węsierscy, Błankowscy, Rodziny te pamiętają przez wiele lat dobro, które ceniła.

Pragniemy upamiętnić dziewczynę z Pogódek
A teraz... Spoczywa w skromnym grobie na godziszewskim cmentarzu. Długo odkładana uroczystość może się ziści. Pragniemy upamiętnić dziewczynę z Pogódek i w parafii godziszewskiej, i w rodzinnej - pogódzkiej, z którą wielką siłą serca była związana od najmłodszych lat. Jako syn, mam także nadzieję, że losy jej poznają dzieci szkolne z Pogódek i Godziszewa. Moim marzeniem jest też to, aby Wojsko Polskie, wojsko wolnej Polski oddało Joasi Szczodrowskiej honory, bo na honory już tylko nad mogiłą naprawdę zasłużyła. Może zainteresują się tym, co wiąże się z Joasią harcerze? Nasza wielka, polska historia składa się z wielu mniejszych, a do nich należy historia życia - Joasi Szczodrowskiej z Pogódek.

Na zakończenie
Dzisiaj, niektórzy wstydzą się słowa "patriotyzm", ale ono powróci, do młodszych pokoleń! Świat jest niespokojny, a wolność, jak uczy historia, nie jest dawana na zawsze, więc trzeba ją szanować, gdy się ją posiada.
Polacy odnajdują to słowo w chwilach zagrożeń lub w euforii sukcesów w różnych dziedzinach życia. Młodym pokoleniom Polaków potrzebny jest obecnie inny nieco typ patriotyzmu i konkretnych dokonań, zwyczajnych, nie patetycznych, a rozwijających nasz potencjał gospodarczy jako właściwy fundament należytego funkcjonowania każdej państwowości. Uczenie przedsiębiorczości od najmłodszych lat pozwoli pokonać naszą niemoc w dokonywaniu szybkich zmian, począwszy od własnego domu i podwórka poprzez wieś, miasto i region.
Zmieniajmy popularne słowo "ONI" na niepopularne "MY" - o tym zapewne myśleli tacy patrioci, których już nie ma wśród nas. Młode pokolenia Polaków mają szansę na dokonanie zmian w naszej okaleczonej przez lata mentalności, a to bodaj trudniejsze od zbudowania samolotu! Ale niezbędne. Inna droga to tylko droga naokoło...
Po mamie zostały już tylko fotografie z okresu lat dwudziestych. Szczęście, że są...




1. "Stanęłam przed obliczem słynnej pani porucznik Wandy Gertz. Była to kobieta wielkiej urody..." - opowiadała Joasia. Repr. Tadeusz Majewski, ze zbiorów Wiesława Szczodrowskiego




2. Joasia (siedzi jako pierwsza z lewej najwyżej) razem z innymi legionistkami. Repr. Tadeusz Majewski, ze zbiorów Wiesława Szczodrowskiego




3. Nie zawsze w tym okresie wileńskim Joasia pozowała do zdjęcia z karabinem. Całkiem dobrze grała też na mandolinie. Repr. Tadeusz Majewski, ze zbiorów Wiesława Szczodrowskiego

Za piątkowym wydaniem Dziennika Bałtyckiego, KWIECIEŃ 2007 R.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz