poniedziałek, 4 listopada 2013

XIX BIESIADA LITERACKA W CZARNEJ WODZIE - REFERATY




Za nami XIX Biesiada Literacka w Czarnej Wodzie. Dzięki uprzejmości autorów referatów oraz senatora Andrzeja Grzyba zamieszczamy dwa materiały: profesora Tadeusza Linknera O KOCIEWSKIEJ LEGENDZIE I KOCIEWSKIM PAMIĘTNIKU,A TAKŻE O GÓRALACH SPOD STAROGARDU oraz Kazimierza Ickiewicza DZIEDZICTWO HISTORYCZNE I KULTUROWE KOCIEWIA



Najpierw jednak kilka zdjęć.





















Tadeusz Linkner


O KOCIEWSKIEJ LEGENDZIE I KOCIEWSKIM PAMIĘTNIKU,

A TAKŻE O GÓRALACH SPOD STAROGARDU


I


W tym roku (2013) pod redakcją i w opracowaniu Patrycji Frenkiel (Hamerskiej) ukazały się "Podania i legendy pomorskie" ks. Romulada Frydrychowicza (1850-1932). Ponieważ autor zbierał je w latach 1914 - 1922, więc te pierwsze spod zaboru pruskiego podał w języku niemieckim, a następne w wolnej Polsce w języku ojczystym. Pierwsze wymagały wobec tego translacji i uczyniła to Magdalena Madeja-Grzyb, co nie było wcale łatwe, pamiętając o archaizmach i niewprawnym literacko języku, ponieważ jak czytamy na stronie tytułowej "Zachodniopruskich legend", wydanych w roku 1914, zostały one "Zebrane przez uczniów Collegium Marianum w Pelplinie". I to pierwsza część tej książki, licząca czterdzieści pięć stron. Natomiast druga to "Podania ludowe na Pomorzu z czasów wojen napoleońskich", nie wszystkie zebrane przez uczniów tej szkoły, ale tylko "po większej części", co zajęło tutaj więcej miejsca, bo stron sześćdziesiąt sześć. W tym miejscu trzeba zwrócić uwagę i pochwalić zamysł Frydrychowicza, by wspomniane legendy i podania zbierali uczniowie, bo samemu nie przyszłoby mu tak łatwo, a ponadto swoi zawsze mieli łatwiejszy kontakt z nadawcami opowiadającymi ludowe teksty. Podobnie czynił ks. Konstanty Damrot będąc dyrektorem Królewskiego Katolickiego Seminarium w Kościerzynie w latach 1870-1884, kiedy to jeden z uczniów tej szkoły zbierał mu gwarowe nazewnictwo Borowiaków. A ponieważ uczyli się tam wtenczas na nauczycieli także Kaszubi i Kociewiacy, jak chociażby Jan Teodor Pestka z Łęga, więc może i jemu też przypadło to czynić. Ale o tym nie zachowały się żadne wieści, podobnie jak nie wiemy, co Damrotowi znosili ze swoich miejsc urodzenia i zamieszkania inni uczniowie, wszak tym nieznanym sobie regionem ten poeta z Górnego Śląska był żywotnie zainteresowany, czego najlepszym dowodem pierwszy reportaż o Kaszubach, Kociewiu i Pomorzu podany w "Szkicach z ziemi i historii Prus Królewskich" (1877-78, 1886). Tak więc trzeba o zamyśle Damrota wiedzieć, a mówiąc tu o Frydrychowiczu, za realizację takiego zamysłu pochwalić. Wszak dzięki niemu niemiłosierny czas nie zatracił legend i podań, znanych ongiś i możliwych dzięki tej publikacji do poznania dzisiaj. W tym miejscu nie można zapomnieć jeszcze o tym, że Frydrychowicza pobudził do działania ogłoszony w piśmie "Mitteilungen des Westpreusischen Geschichtsvereins" w 1912 roku "apel dotyczący zbierania wszystkiego, co łączy się z ludowym folklorem". Autorzy czy autor tego apelu pragnęli poznać folklor Prus Zachodnich, natomiast celem Frydrychowicza było zainteresowanie dawnymi dziejami dalszego i bliższego regionu i wzbudzenie "miłości do rodzinnych stron". A ponieważ mamy tu inne legendy niż te opublikowane przez Paula Behrenda" (też nauczyciela) w "Westpreussischer Sagenschatz", więc pelplińskie dzieło Frydrychowicza było i jest tym bardziej cenne.

Pomijając dobrze opracowany tutaj przez Patrycję Frenkiel "Wstęp" i rzecz "O Autorze", gdzie zarówno wiele o podaniu i legendzie mamy, jak zainteresowaniu folklorem i etnografią na przełomie wieku XIX i XX, o motywach zebranych legend i podań i życiopisaniu księdza, historyka i filozofa Romualda Frydrychowicza, trzeba najpierw wiedzieć, że tematyka tych ludowych opowieści jest wielce różnorodna. Mówi się więc w tych legendach i podaniach o "zatopionych kościołach i dzwonach", "zamkowych górach i szwedzkich szańcach", "Głazach narzutowych i eratycznych" oraz o innych sprawach lud interesujących, i to nie tylko wedle etymologii ale także wedle zdarzeń historycznych, obejmujących chociażby przemarsze przez Kociewie i najbliższe okolice wojsk napoleońskich.

O dzwonach bijących w jeziorach i zdradzających miejsce zatopionego czy zapadłego pod ziemie lub zasypanego lotnym pieskiem kościoła legendy mówią często, i to nie tylko na Kociewiu, Kaszubach, w Borach Tucholskich czy na Pomorzu, ale w niemal wszędzie. Lecz o rybakach, którzy siecią trafiają na kościelny krzyż, nie zawsze, i to już lokalny wskaźnik tych legend, zdradzający religijność mieszkańców. Podobnie można by go odnaleźć przy zamkowych górach czy legendarnych głazach, a także w podaniach, które opowiadają o sosnach czy dębach, bo tych drzew na Pomorzu wiele.

Ponieważ Frydrychowicz niemal zawsze przydaje do tych legend swój historyczny komentarz, więc wzbogaca to ich treść i w wielu momentach czyni tym bardziej wiarygodną. Wszak wiadomo, że w każdej legendzie zawsze jest ziarnko prawdy. Dlatego gdy mowa tutaj o Jamielniku czy Ostromecku, to jeszcze nie legenda, a raczej dopiero jej zaczątek i warto by dzisiaj sprawdzić, jaki los tych opowieści, czy je zupełnie zapomniano, czy może już legendami się stały. Tak można by uczynić ze wszystkimi tu podanymi tekstami, i wtenczas byłoby to tym bardziej interesujące i oczywiście jak najbardziej twórcze działanie. Czy najlepiej udałoby się to z wieściami o zatopionych kościołach, czy górach kryjących w swym wnętrzu zamki, a może właśnie z tymi o kamiennych ostańcach i menhirach, które w większości się ostały i zakodowały najbardziej w pamięci miejscowej ludności. To byłoby rzeczywiście ciekawe. Bowiem "legendy etymologiczne" na pewno się pamięta, a bodaj najlepiej te o Tucholi. Chociaż w Wisinie i Osiu może też niektórzy wiedzą, skąd wedle ludowej etymologii wzięły się nazwy ich miejscowości. Podobnie powinno być w ludowymi podaniami z napoleońskich czasów, jak chociażby z tymi o słynnym napoleońskim trakcie czy miejscach, gdzie Napoleon był i którędy przejeżdżał. Podobnie by można powiedzieć o tym, co mówi się tutaj o "Czerwonym jak krew piasku w lesie Gostycyn" i podobnych tego rodzaju mitemach z okresu napoleońskich przemarszów przez Kociewie i szwedzkiego najazdu. Także o tejże ambonie, zbudowanej z tryumfalnego wozu Sobieskiego i w którymś kościele na Pomorzu istniejącej, też jeszcze się pamięta, co Frydrychowicz swoim objaśnieniem skutecznie dopełnia.

I właśnie na to chciałem w tym miejscu zwrócić uwagę. Materię tych ludowych podań często wzbogaca Frydrychowicz swoimi dopowiedzeniami. Raz są to przydane tym legendom i podaniom historyczne fakty, które z legendarnymi tworzą spójną całość, jak w tymże "Podaniu o dzwonach dawnego kościoła w Kleszczewie", a innym razem oryginalne rozważania o samej li tylko legendarnej materii, jak mamy to w "Zatopionym w jeziorze Jeleń kościele", gdzie o ludowej wyobraźni mowa wobec zjawisk atmosferycznych, konkretnie zaś wobec burzy i chmur. Jeżeli nawet ta interpretacja kojarzy się z opowieścią Mickiewicza w "Panu Tadeuszu", to nic, bo tym bardziej umiejętnej imaginacji dowodzi, którą lud nieobeznany z naukową materią, był tym bardziej obdarzony. Wszak tak już jest, że wiedza specjalnie wyobraźni nie sprzyja. Dlatego trzeba wysłuchać Frydrychowicza, i to zarówno teraz:


"Interpretacji tych podań należy szukać na gruncie mitologicznym. Powstały one z naturalnej skłonności ludu, by wszystko pojmować osobiście i według znanych uwarunkowań ułożyć to w myśli. Zwłaszcza są to zjawiska związane z burzą, które stanowią materiał dla pewnej ilości podań. Twory chmur przybierają coraz to inne kształty, dzięki ludowej wyobraźni są sprowadzane na ziemię i przybierają konkretne formy. Podczas burzy chmury wydają się być powietrznymi zamkami, które zostają zatopione w niebiańskich wodach. Wyobraźnia ludowa tworzy na tej podstawie podanie o zatopionym kościele lub zamku i łączy je z konkretnym jeziorem lub górą zamkową. Również bicie zatopionych dzwonów można uzasadnić grzmotami. A gdy podczas stale zmieniającej się scenerii te właśnie zatopione zamki powietrzne ze swymi skarbami pojawiają się na nowo i wydają się zmierzać ku niebu, to wyobraźnia ludowa tworzy na tej podstawie podania o wynurzonych z wody miastach Vineta i Arkona" (s. 36),


jak w przypadku "Zasypanego i na nowo odgrzebanego kościoła w Dzierżążnie", gdzie przytaczając podobną opowieść o kościele w Zwiniarzu, którego miejsce wskazał jeleń, zwróci przy tej okazji uwagę na kult św. Huberta na Kociewiu:


"Dawno, dawno temu mówiono, że kościół w Zwiniarzu zatopił się i żaden człowiek nie mógł go znaleźć. Pewnego razu zdarzyło się, że jeleń swym porożem wygrzebał czubek wieży z piasku. Zatem stopniowo wygrzebano cały kościół (...) Na wieży leży poroże jelenia pochodzące od ósmaka, które do roku 1890 wisiało na poprzecznicy w nawie głównej kościoła. Jeszcze dzisiaj wiszą poroża jelenie w Chełmnie, Chełmży, Bischöflich, Papowie Biskupim, Grucznie i Topolnie. Są one pamiątką po wcześniej rozpowszechnionym kulcie św. Huberta, który do tej pory uważany jest za patrona myśliwych" (s. 43),

czy wtedy, jak ludowa wyobraźnia kreowała opowieści o kamiennych ostańcach:


"Dla wyobraźni ludowej były one jako głazy narzutowe zawsze na nowo impulsem do przemyśleń na temat ich pochodzenia. Pogańscy pramieszkańcy patrzyli na nie z bojaźnią i by zjednać sobie bogów, składali na nich swe ofiary. Według nawróconych pramieszkańców były one narzędziem diabła, za ich pomocą chciał on zniszczyć kościół lub go zabarykadować. Ślady zwietrzenia, które do tej pory tworzyły niezwykłe figury, były interpretowane jako odciski palców lub ślady stóp, w pęknięciach i żyłach widziano bruzdy łańcucha, dzięki który diabeł przytaszczył blok skalny" (s. 55).

Jeżeli mówić jeszcze o tych przypisach, warto zwrócić uwagę na ich bibliografię, ponieważ wiele mogą z niej skorzystać zainteresowani dziejami Kociewia. Bowiem Frydrychowicz już w "Przedmowie" wskazuje na pracę Paula Behrenda "Westpreussischer Sagenschatz", a potem na wiele innych pozycji, zarówno tych książkowych jak artykułów, z których można by utworzyć sporą bibliografię. A ponieważ podaje sumiennie ich lokalizację, więc dotarcie do niech nie powinno sprawiać specjalnego kłopotu. I tak jest zarówno w pierwszej części tego zbioru legend i podań, jak w następnej, chociaż wtedy niemal wcale nie ma odniesień do prac niemieckich (tylko dwukrotnie), natomiast głownie do naszych prac, jak np. artykułów w "Pielgrzymie", toruńskim "Roczniku Towarzystwa Naukowego", "Gazecie Gdańskiej", Przyjacielu Ludu" i najczęściej do "Słownika geograficznego..."

Interesująca jest również topografia miejsc tych legendarnych opowieści, ustalanych przez uczniów zbierających te folklorystyczne teksty. Z tytułów i pierwszych ich słów wiemy, skąd pochodzili, a więc z Iwiczna, Osieka, Tuszynka, Jamielnika, Gorzna, Wieldządza, Kleszczewa, Jelenia, Sarbinowa, Ostromecka... Zdarzało się, że jedna miejscowości miała kilka legend i podań, jak chociażby Osie czy Borkowo.

Jak jednak w tekstach zbieranych do "Zachodniopruskich legend" w latach 1912-1913, kiedy kwerendy dokonywano podczas zaboru pruskiego, wiadome będą tylko miejscowości, tak w wolnej Polsce Frydrychowicz co raz podaje inicjały swoich uczniów, co pozwala sądzić, że nie było już obawy przed cenzurą. Tak więc spisującymi podanie o "Bitwie pod Borkowem" okażą się uczniowie z Dzierżążna i Miryc, podpisujący się jako A. L. z czwartej klasy i A. S. z klasy trzeciej. O żołnierskich mogiłach Francuzów spod Bożejmęki w Gąsiorkach opowie pierwszoklasista A. K. z pobliskiej Piły. Dąb Napoleona w leśnictwie Gołąbek wskaże uczeń klasy trzeciej z Bielska, podpisujący się inicjałami B. E. I tak będzie w wielu miejscach, co dzisiaj pozwoliłoby odtworzyć nie tylko nazwiska tych szkolnych informatorów, ale także zainteresować się ich dalszymi losami, a wreszcie dzięki temu wiedzieć, skąd przybywali uczniowie do pelplińskiego Collegium Marianum. Jedynie w przypadku autora opowieści "O starych bukach pod Junkrowami" wiadomo, że to Franciszek Nierzwicki z Więcków, piszący do "Pielgrzyma" i innych pomorskich gazet pod pseudo Stary Franek. Ponadto wśród uczniów trafi się także pochodzący z Rożentala student teologii o inicjałach S. N., którego można by też rozszyfrować


II


Kończąc na tym o tej niezbyt obszernej ale bogatej w legendarne i historyczne treści książce Romualda Frydrychowicza, można natychmiast przejść do następnej, która podobnie jak pierwsza ukazała się też w roku 2013 i ma wiele z tamtą wspólnych, jak przede wszystkim naczelny temat Kociewia i właśnie legendy. Że natomiast czasem jest nam bliższa, to oczywiście naturalna sprawa, bo chociaż podobnie jak poprzednia ukazała się w roku 2013, to napisano ja obecnie. Myślę tu o Katarzyny Sturmowskiej monograficznej książce o Franciszce Powalskiej z Pinczyna, autorce interesującego "Pamiętnika", który jak wszystko co pisała, też jest podany tu wierszem, co godne uwagi i pamięci; podobnie zresztą jak tytuł tej książki "Jeszcze zaświeci słoneczko...", na optymizm kociewskiej poetki trafnie wskazujący, co niemal z każdego wersu świta. Po biograficznym słowie o Franciszce Powalskiej i omówieniu Kociewia w jej twórczości trafiamy natychmiast na wiersze pińczyńskiej poetki, na jej piosenki, ludowe pieśni, legendy i "Mój pamiętnik", a potem są tu jeszcze wywiady z Franciszką Powalską w Radiu Gdańsk i wspomnienia: wnuka i listonosza oraz charakterystyka Pinczyna, a także o kociewskiej gwarze i religii w twórczości Powalskiej. Natomiast w aneksie możemy raz jeszcze poznać jej wiersze, ale podane tym razem kociewską gwarą, co brzmi bardziej naturalnie, bo tak właśnie w Pinczynie i na Kociewiu się mówiło, do czego coraz to się wraca. Wszystkiemu zaś towarzyszy głos kociewskiej poetki z jej wywiadów do gdańskiego radia. Udany to zamysł i godny pochwały, która się należy autorce, Katarzynie Sturmowskiej, i wspomagającej ją swoim doświadczonym słowem, Profesor Marii Pająkowskiej-Kensik.

Wierszopisanie Franciszki Powalskiej nie jest wydumane, ale zdaje sprawę z szarej codzienności kociewskiej wsi sprzed lat. Kiedy czyta się te wiersze, ma się wrażenie, że układały się same i aż nie chce się o nich powiedzieć, że to mowa wiązana. Są bowiem naturalne w swoim wygłosie i poetyckim zaśpiewie i stąd nie dziwią zaraz potem piosenki z tekstem tej poetki tu podane oraz spisany mową wiązaną pamiętnik, który udało się odnaleźć. To wszystko wzbogaca folklor Kociewia i za to dzięki autorce tej pracy, którą można tak zwać, bo jest zaczątkiem monografii, która mogłaby z tego rzeczywiście powstać.

Tu jednak nie o wszystkim, jak to w monografii się praktykuje, będę mówił, ale zajmę się jedynie tym, od czego zacząłem, czyli legendami Franciszki Powalskiej. U Frydrychowicza żadne podanie, ani legenda nie pochodzą z Pinczyna, a przecież kociewskich miejscowości tam najwiecej. Zapewne z tej wsi nikogo akurat w roku 1912, 1913 czy 1921 w pelplińskiego Collegium Marianum nie było, albo akurat nikt nie zechciał kwerendą legend się zająć, lub nie było odpowiednich informatorów, co też jest jakąś informacją. Lecz chociaż niegdyś żadna legenda z Pinczyna nie wyszła, to dzięki Franciszce Powalskiej kilka możemy poznać, co zarazem katalog kociewskich legend oczywiście wzbogaca. Pierwsza o "Babich dołach pod Pinczynem" powiada o gospodzie w Piekiełku, gdzie zbójcy napadali na kupców. Lecz odkąd zostali rozgromieni, poczęło tam straszyć, czego doświadczył pewien młodzieniec. Kolejna legenda też o strachach, ale tym razem w okolicy Pogódek i ponieważ spotkało to męża pani Powalskiej i proboszcza, więc jakże w to nie wierzyć. Następną, o "Zamkowej górze pod Zblewem", Frydrychowicz by natychmiast włączył do pierwszego rozdziału swojej antologii, bo odpowiadałaby nawet schematowi jego utworów i kompozycji, a jedynie przydany jej okupacyjny wątek uznałby za nielegendowy i tak źle o Niemcu w pruskim zaborze cenzura zapewne nie pozwoliłaby mu powiedzieć. Oczywiście o "Kamieniu diabelskim pod Pinczynem" nie trzeba już mówić, bo to rzecz znana, chociaż tutaj też negację niemieckości mamy, widoczną w czynie diabła, co zarazem dość trafne i oryginalne. Jeżeli natomiast trzeba by powiedzieć "O starej kapliczce w Pinczynie", o jeziorze w Jeziorcach i pod Drzycimiem, o grobowcu pewnej niemieckiej rodziny i nawet o ziemi, która się zapadła w powiecie kościerskim, to wszędzie o strachach mowa. Jest to stały motyw legend Powalskiej i tutaj podobnie ważny, jak ta pinczyńska tematyka, która często dawne z nowym kojarzy, co jej legendom przydaje inności i sprawia, że są one niepodobne do tych, które mieliśmy okazje poznać u Frydrychowicza. Przy czym zdarzenie z tej ostatniej, które także Garczyńskiego jeziora dotyczy, zainteresowałoby nawet romantycznego filozofa Bronisława Trentowskiego, który podobne sprawy w swojej pełnej mitologii "Wierze słowiańskiej..." omawiał, przydając działaniu słowiańskiego boga podziemia, Peklenca, który, jak pisałem w "Słowiańskich bogach i demonach" (1998), tak karał niegodnie żyjących w swoim miejscu ludzi, że wszystko tam się zapadało i powstawało jezioro, z którego słyszano potem jęki i rozpaczne wołania .


III


Natomiast na koniec coś rzeczywistego, chociaż legendą to też może się kiedyś stać. W międzywojennych "Wiadomościach Literackich", które w powojennym czasie można by kojarzyć z "Życiem Literackim", a obecnie z niczym, bo tego rodzaju pism już się nie uświadczy, a jeżeli nawet się pojawiają, to mają zupełnie inny charakter i nie są stałe, ponieważ co jakiś czas zastępują je nowe, zajmując się nie tak bardzo ogólnopolską tematyka, jak tamte, trafiłem w szesnastym numerze roku 1938 na artykuł "Górale na Pomorzu", którego autor, "specjalny wysłannik" tego periodyku, Jerzy Mieczysław Rytard (1899-1970), krakowski literat zajmujący się tematem Podhala i Tatr, a więc znający się na sprawie, mówiąc o góralach, którzy w międzywojniu osiedlali się na Pomorzu, podawał, że trafili również na Kociewie. Kontynuując ten temat, mówił więc, skąd przybyli, kogo była ziemią, którą im przydzielono, w którym roku to się stało, w jakiej okolicy mieszkają i jak w nowej rzeczywistości sobie radzą, co w cytacji tak wyglądało:


"Wreszcie na północ od Starogardu Kokoszkowy, gdzie osiedliła się gromadka autentycznych Podhalan z Orkanowej Poręby Wielkiej.

I tutaj sprawiedliwości stało się zadość. Połowę majątku Niemca Würtza 280 ha rozparcelowano na 31 gospodarstw.

Na falistych brzyzkach stoją osady z zabudowy 1937 r. Obszerne murowane stajnie, przestronne stodoły. Budynki mieszkalne zależnie od życzenia osadnika drewniane lub murowane.

I tutaj tłoczą się w kuchniach, bo w pokojach jeszcze tynki mokre. Lecz jazgotliwe gaździny z humorem opowiadają o tym, jak im się nagle całe życie przekręciło w inną stronę. Że przywieźli na zasiew swoją pszenicę i nie mogą się wiosny doczekać, żeby ją wypróbować, że mają trzy krowy, a jeszcze jedną kupią. Na Podhalu cztery krowy, to dzisiaj już hruba gazdówka".


Jak się to stało, że otrzymali tę ziemię, też o tym tu mamy, a warto to wiedzieć, by docenić ówcześnie rządzących, od których dzisiaj wiele można by się nauczyć. Ponieważ w wolnej Polsce ostała się pozostawiona po niektórych z pruskich junkrów ziemia, więc zdecydowano się rozdzielić nie pomiędzy obcych a swoich najbiedniejszych rolników, jakimi byli chociażby górale z tych okolic, które opisał tak sugestywnie Władysław Orkan w "Komornikach". Oczywiście trzeba było za to zapłacić, ale w ratach, i dlatego wielu mogło sobie na to pozwolić. Jak natomiast to wyglądało w Poznańskiem i na Pomorzu, gdzie do rozrządzenia pozostało 423.000 ha. (np. w roku 1938 zdecydowano się rozparcelować 39.000), trzeba tu podać, bo wyglądało to zupełnie inaczej niż uczyniono to z pegeerowską ziemią. Ale żeby to wiedzieć, trzeba czytać!


"Obejmując działkę rolniczą 8 - 10 ha, z budynkami i zasiewami, wpłaca osadnik od 3 - 5 % ogólnej ceny szacunkowej. Wynosi to od 1.300 - 1.800 zł. w zależności od tego, jakie zamówił sobie budynki, drewniane czy murowane. Pozostałą sumę spłacać będzie w 60 ratach rocznych, wynoszących od 45 do 65 zł. z ha. Przy czym w tym roku (1938 - T. L.) zainicjowana została akcja, aby raty owe ustalić maksymalnie na 45 zł z ha.".


Na tym można by skończyć, gdyby tylko o góralach była tu mowa. Ale kiedy dowiadujemy się, że pod Starogardem zamieszkali mieszkańcy z Orkanowskiej Poręby Wielkiej i wśród nich jego krewni, trzeba pociągnąć to dalej. Zresztą, sprawozdawca "Wiadomości Literackich" też więcej by o tym nie pisał, ale jakże nie miał podjąć Orkanowskiego wątku w literackim piśmie?! Zakończył zaś tę relację zdaniem sprawy z tego, jak miejscowi przyjęli obcych. Wszak tamte czasy to nie obecne, kiedy wszyscy od dziada pradziada na swoim siedzieli i wobec obcych zawsze byli nieufni. Tu jednak w Kokoszkowach nie było wcale tak źle, co o Kociewiu mogło tym lepiej świadczyć.


"Ale najbardziej zadowoleni z wszystkich są Harasowie, krewni Orkana. Pokrewieństwo dość bliskie: dziadek Harasowej był wujem Orkana.

Otrzymali osadę z 11 ha gruntu w połowie pszenno-buraczanego, położoną o kilometr od Starogardu. Zima długa, więc mają czas medytować nad instrukcją izby rolniczej o płodozmianie na ich osadzie. Do instrukcji dołączono mapkę i tabelę. Każdy z osadników otrzymuje taki komplet przystosowany do jego gruntów. Jest więc opieka nad rolnikiem, który przystępuje do pracy na nowym, nieznanym sobie warsztacie. Bardzo jest pocieszające, że o ile góral na Podhalu nie pozwoli wtrącać się nikomu do swojej gazdówki, osiedleni tutaj odnoszą się z pełnym zaufaniem do owych instrukcji i nie myślą mędrkować po podhalańsku na pomorskiej ziemi.

Z każdego kąta w tym domu wieje góralszczyzną. Pokazują staroświeckie białe kożuchy, czarną cuhę, portki cyfrowane, kapelusz z kostkami. Brat Harasa paraduje jeszcze w góralskich spodniach. Jednego z porębian osiadłych w Kokoszkowach o mało nie pobili miejscowi, gdy przyszedł w niedzielę do kościoła ubrany po góralsku! Ale to nic, pomału przyzwyczają się do tego stroju, bo przecież w niedzielę najfajniej ubrać się po podhalańsku. Tak sobie projektują, ale czy długo wytrwają?"


Czy wytrwali wszyscy, którzy z Poręby Wielkiej do tej wsi się sprowadzili, tego nie wiadomo. Zresztą potem wybuchła wojna i zatarła o nich dość skutecznie wszelkie wieści. Nie byłem nigdy w Kokoszkowach, ale może kogoś to zainteresuje i sprawdzi, ilu pamięta tam jeszcze swoich góralskich przodków, o czym najwięcej mogą powiedzieć nazwiska. Wiadomo tylko, że na pewno rodzina Harasów wojnę w Kokoszkowach przetrwała. Na tamtejszym cmentarzu można na nagrobkach przeczytać, że Jan Haras zmarł w roku 1951, a Zofia Haras w roku 1970. A ponieważ urodzili się w roku 1900 i 1898, więc chyba byli tymi Harasami, z którymi rozmawiał zimą 1938 roku warszawski dziennikarz. Czy jednak dzisiaj ktoś z rodziny Harasów w Kokoszkowach żyje, nie wiadomo. Chociaż kiedy ostatnio byłem w Tczewie na 90-leciu Związku Łowieckiego usłyszałem nazwisko Haras i dowiedziałem się , że mieszka w Starogardzie, skąd przecież tak blisko do tej wioski, gdzie przed wojną to nazwisko funkcjonowało.

Ale to jeszcze nie koniec. Można by się też zastanowić, dlaczego akurat na pomorskie Kociewie zdecydowali się Harasowie przyjechać. Że ściągnął ich tutaj głód ziemi, to wiadomo, ale co jeszcze? Co prawda ich krewny, Władysław Orkan, już od siedmiu lat nie żył, ale może właśnie za jego sprawą tak się stało. Wszak w 1921 roku, bodaj na przełomie sierpnia i września, odwiedził Gdańsk, Gdynię i Hel, o czym możemy się dowiedzieć z jego mało znanego artykułu, drukowanego w dwóch odcinkach w tym roku we wrześniowym "Pomorzu", dodatku do "Dziennika Gdańskiego", artykułu mającego tytuł "Nad Bałtykiem", gdzie tak zachwycał się morzem oraz portem wojennym w Gdyni, którego budowę rozpoczęto w roku 1920. To właśnie stamtąd wypłynął ze studentami w rejs wojennym okrętem "Komendant Piłsudski", a potem gdy wrócił do Poręby Wielkiej, na pewno o tym swoim najbliższym wiele opowiadał. Kiedy więc ogłoszono, że na Pomorzu można się osiedlać i otrzymać gospodarstwo, wielu górali udało się w te strony. I tak było również z tymi z Poręby Wielkiej. Ale Kociewie wybrali najpewniej dlatego, bo była tam o wiele lepsza niż na Kaszubach ziemia.

I to byłoby tyle! Jeżeli zainteresują kogoś dalsze losy górali z Poręby Wielkiej, którzy zamieszkali przed wojną w Kokoszkowach, niechaj się tym zajmie, bo to ważne zarówno dla wiedzy o kociewskim regionie i jego kulturze, jak w ogóle dla wiedzy o Pomorzu. I przy tej okazji może uda się trafić na ślad Orkana na Kaszubach i Kociewiu. Bo nie chce się wierzyć, aby Orkan tylko bywał nad morzem, a nie zainteresował się np. Kaszubami i może także Kociewiem. Mógł tych regionów być chociażby ciekawy dlatego, jeżeli chciał, aby powstała ogólnopolska regionalna organizacja "Ognisko ziem", w której m. in. widział Kaszuby. Ale gdyby ta inicjatywa się spełniła, a przyszło mu dłużej żyć, to o Kociewiu właśnie za sprawą swoich ziomków na pewno by nie zapomniał. Tak więc kończąc, można by zaryzykować powiedzenie, oczywiście mówiąc to z przymrużeniem oka, że wobec kokoszkowskiej sytuacji lepiej niż do Kaszubów pasowałoby powiedzenie Tischnera, że "Kociewiacy to górale, który nie zdążyli na statek do Ameryki". Zresztą po co by im to było i mieliby jej szukać za oceanem, jeżeli swoją Amerykę znaleźli na Kociewiu, w Kokoszkowach pod Starogardem.


Kazimierz Ickiewicz Dziedzictwo historyczne i kulturowe Kociewia


Kociewie, drugi obok Kaszub region Pomorza Gdańskiego, szczyci się długą, burzliwą i ciekawą historią, własnym dialektem i dorobkiem twórczym, bogatą kulturą duchową i materialną, piękną tradycją, która powinna stanowić mocny fundament tożsamości dla każdego pokolenia i zachętę do dalszego bogacenia dorobku przodków. Kociewiacy przez stulecia wznosili swój znaczący wkład w dzieje Polski, ich wielkiej Ojczyzny, z tym samym oddaniem pracując na rzecz "małej ojczyzny", własnej ziemi. Nie szczędzili krwi
i ofiar w obronie polskości w czasie zagrożeń, zaborów, lat wojny i okupacji. Oddawali swój trud, talenty i gorące serca dla jej gospodarczego, kulturowego, oświatowego i społecznego rozwoju. Dochowali wierności Kociewiu w czasach najtrudniejszych prób i doświadczeń. Świadczą o tym karty historii tego regionu, stanowiącego cześć Pomorza Gdańskiego.

1. Z kart historii Pomorza i Kociewia


Ślady przeszłości Pomorza Gdańskiego i Kociewia zachowane w dokumentach sięgają X wieku. Świadczą one o osadnictwie na omawianym terenie plemion Pomorzan. Powstanie Gdańska jako ważnego ośrodka miejskiego przypada na okres tworzenia się państwa polskiego. Ziemie Pomorza Gdańskiego pozostawały wówczas pod rządami dynastii książąt gdańsko-pomorskich spokrewnionych z Piastami. W końcu XIII wieku ostatni
z książąt gdańsko- pomorskich, Mestwin II, przekazał księstwo Przemysłowi II - władcy Wielkopolski - przyszłemu królowi Polski. Podstępne zajęcie Pomorza Gdańskiego
w latach 1308-1309 przez Krzyżaków rozpoczęło ponad 150-letni okres ich panowania. Po pokoju toruńskim w 1466 roku Pomorze Gdańskie wróciło do Polski pod nazwą Prus Królewskich. Następne lata to okres rozwoju Pomorza,
a zwłaszcza Gdańska - jednego z największych portów tamtych czasów i ośrodka handlowego w Europie. Czasy prosperity przerywają w XVII wieku wojny szwedzkie. Szczególnie dotknęły one zniszczeniami ziemię kociewską. Po latach odbudowy, za panowania króla Jana III Sobieskiego, nadeszły niespokojne również dla Pomorza czasy saskie, poprzedzające okres zaborów i rządy Prusaków.

Zabór pruski (1772-1920) na blisko 150 lat poddał ziemię kociewską bezwzględnej germanizacji. Usiłowania te jednak nie powiodły się. Już w pierwszej połowie ubiegłego stulecia nacisk germanizacyjny zrodził aktywny sprzeciw, który znalazł wyraz w ruchu regionalnym i tworzeniu przez Polaków organizacji i towarzystw o charakterze polskim i narodowym. Powstawały towarzystwa ludowe, śpiewacze, czytelnicze, banki. Duże znaczenie dla utrzymania polskości Kociewia miało Collegium Marianum w Pelplinie - pierwsza polska szkoła średnia na Kociewiu oraz "Pielgrzym" - pismo ludowe o charakterze społeczno-katolickim, jak również założone przez Juliusza Kraziewicza pierwsze polskie kółko rolnicze w Piasecznie.

Po I wojnie światowej Kociewie powróciło do Polski
w 1920 roku. W Tczewie utworzona została Szkoła Morska, w której kształcono kadry dla polskiej marynarki handlowej. W dwudziestoleciu międzywojennym następował rozwój społeczno-ekonomiczny Pomorza i Kociewia, przerwany wybuchem II wojny światowej w 1939 roku, która rozpoczęła się w Tczewie. Okres okupacji przyniósł bestialstwo okupantów, o czym świadczą masowe groby pomordowanych w Piaśnicy, w Lesie Szpęgawskim i innych miejscach kaźni,
a także obóz koncentracyjny w Stutthofie. Ludość polską wywożono też na roboty przymusowe do Niemiec i wysiedlano do Generalnej Guberni.

Odpowiedź ludności Pomorza Gdańskiego na terror przyszła szybko. Była nią organizacja ruch oporu "Gryf Kaszubski", która narodziła się wiosną 1940 roku przekształcając się później w TOW "Gryf Pomorski". Lasy i nadjeziorne zakątki Pomorza przez lata wojny dawały miejscowym partyzantom najlepsze schronienie.

Wyzwolenie Pomorza Gdańskiego spod okupacji hitlerowskiej nastąpiło w marcu 1945 roku.Wkroczenie na pomorską ziemię Armii Czerwonej, a wraz z nią przedstawicieli nowej władzy zapoczątkowało kolejną przemoc i nowe represje, które w pierwszym okresie dotknęły głownie żołnierzy Armii Krajowej, członków "Szarych Szeregów" i niektórych innych organizacji konspiracyjnych z czasów II wojny światowej. Radziecki i polski aparat bezpieczeństwa (NKWD
i UB) dokonywał licznych aresztowań dowódców i szeregowych członków tych organizacji oraz ich rodzin. Wielu z nich NKWD wywiozło w głąb Związku Radzieckiego. Osadzano ich w koncentracyjnych obozach pracy lub w więzieniach. Wielu na tej "nieludzkiej ziemi" pozostało na zawsze.

Po zakończeniu II wojny światowej ludność Kociewia przystąpiła do odbudowy zniszczeń powojennych. Odbudowywano znacjonalizowany przemysł, połączenia kolejowe, zniszczone mosty i dworce kolejowe, uspołeczniono handel, budowano osiedla mieszkaniowe, ośrodki zdrowia, szkoły, biblioteki. Na wsi przeprowadzano reformę rolną, reaktywowano kółka rolnicze.

Trudno w skrócie opisać wszystkie zmiany, jakie dokonały się na terenie Kociewia po II wojnie światowej. Historię tego okresu pisali i piszą nadal trudem codziennego dnia żyjący mieszkańcy, których zaangażowanie oraz aktywność społeczna, gospodarcza i polityczna ukształtowały współczesne oblicze tej ziemi.

2. Nazwa regionu i jego granice


Nazwa "Kociewie", zgodnie z opinią historyków, jest zupełnie nieznana w źródłach średniowiecznych,
w przeciwieństwie do nazwy "Kaszuby", poświadczonej już w licznych trzynastowiecznych dokumentach. Językoznawcy i regionaliści uważają, że upowszechniła się ona dopiero w XIX wieku. Można także uznać, że jest to nazwa starsza, jednak spopularyzowana dopiero w tymże stuleciu. Etymologią nazwy Kociewie zajmowało się wielu badaczy. Żadnemu z nich nie udało się w sposób jednoznaczny i ostateczny ustalić jej pochodzenia i znaczenia. Spory i dyskusje, co do poszczególnych hipotez, trwają do dzisiaj.

Granice Kociewia zwykło się wytyczać nie w oparciu
o cechy fizjograficzne czy poczucie odrębności etnicznej, ale na podstawie materiału językowego, wyodrębniając cechy dialektyczne, charakterystyczne dla tego obszaru.

Na podstawie badań, jakie prowadzili Kazimierz Nitsch, Zuzanna Topolińska i autorzy "Atlasu językowego kaszubszczyzny i dialektów sąsiednich" możemy dość dokładnie wykreślić granice dialektu kociewskiego, a tym samym regionu kociewskiego. Granica ta w przybliżeniu biegnie od wsi Czatkowy nad Wisłą (koło Tczewa) na zachód do Trąbek Wielkich, dalej na południowy zachód, zostawiając Wysin i Stare Polaszki po kociewskiej stronie, następnie w rejonie Konarzyn skręca na południowy wschód od Osiecznej, gdzie z kolei kieruje się najpierw na zachód do Rosochatki, a potem zmierza znowu na południowy wschód, biegnąc dalej przez Zdroje, Lniano, Gruczno (koło Świecia) do Wisły. Wschodnia granica Kociewia opiera się o Wisłę.


3. Dialekt kociewski i grupy kulturowe


Dialekt kociewski dogłębnie nie został jeszcze zbadany. Badania gwar kociewskich zostały zapoczątkowane w pierwszych latach XX stulecia, kiedy to Kazimierz Nitsch opisał i zinterpretowal ich zasadnicze cechy językowe. Językoznawca ten podzielił Kociewie na dające się wyodrębnić lokalne odmiany dialektu, wyjaśnił pokrewieństwo jezykowe grupy kociewskiej z gwarami malborsko-sztumskimi i grudziądzko-lubawskimi, określił również stosunek dialektu kociewskiego do pozostałych dialektów sąsiednich, szczególnie do kaszubszczyzny, jak też poruszył zagadnienie powstania gwary kociewskiej. Podstawowe tezy Kazimierza Nitscha pozostały nadal aktualne, uległy jedynie drobnym korektom i uzupełnieniom. Jego badania zostały zweryfikowane i uściślone dzięki nowszym pracom dialektologów i historyków. Do prac stanowiących nową postawę materiałową należą przede wszystkim "Mały atlas gwar polskich" oraz "Atlas językowy kaszubszczyzny i dialektów sąsiednich".

Problematyką dialektu kociewskiego zajmowało się wielu ludzi nauki m. in. Zdzisław Stieber, Stanisław Urbańczyk, Hubert Górnowicz, Ewa Rzetelska-Feleszko. Możemy powiedzieć, że w dialekcie kociewskim wyróżnia się kilka gwar, dla których ujednoliconą pisownię zaproponował Bernard Sychta - w pracy "Słownictwo kociewskie". Dialekt kociewski zaliczany jest do tzw. polskich dialektów kontynentalnych, chociaż opublikowane dotychczas prace na temat problematyki językowej Kociewia nie wyjaśniły wszystkiego.

Z dialektem wiążą się grupy etniczne. Grupa etniczna jest to ludność określonego niewielkiego obszaru, wyodrębniona przez okolicznych mieszkańców na podstawie pewnych cech kulturowych i stosownie do tych, odpowiednio nazwana. W mniejszości przypadków jest to ludność wydzielona na zasadzie poczucia własnych odrębności kulturowych i nazwy. Opierając się na dotychczasowej literaturze można na obszarze Kociewia wyodrębnić następujące duże grupy etnonimiczne: Feteraków, Olendraków, Górali, Polanów, Lasaków.


4. Zabytki na Kociewiu


Najstarszymi elementami dziedzictwa kulturowego
i krajobrazu Kociewia są: kręgi kamienne, kurhany i grodziska. Na uwagę zasługują pałace i dwory, zespoły staromiejskie, a przede wszystkim budowle sakralne i zamki.


Grodziska

Zachowało się ich na Kociewiu około pięćdziesiąt.
W większości są to grodziska wyżynne z VII-XIII wieku, najliczniej skupione na krawędzi doliny Wisły od Tczewa aż do Nowego. Strzegły one Kociewia przed napadami Prusów zza Wisły, a także ochraniały szlak handlowy z Wielkopolski do Gdańska (droga królewska). Silnie ufortyfikowaną linią była też dolina Wierzycy. Strzegło jej dziewięć grodzisk ciągnących się od Starej Kiszewy aż po Gniew. Linia grodzisk ciągnęła się również wzdłuż Wietcisy od Skrzydłowka do Skarszew, przez Paniną Górę, na której znajdował sie gród Gnosna, najbardziej znane grodzisko na Kociewiu, owiane legendami. Grodziska występują też w Siwiałce, Ciecholewach, Śliwinach, Waćmierku i Lubiszewie. Niekiedy grodziska występowały nad jeziorami (Radziejewo) lub na wyspach (Wyspa Starościńska na Jeziorze Wielkim Borzechowskim).


Zespoły staromiejskie

Przed panowaniem krzyżackim, trzy osady uzyskały prawa miejskie: Tczew w 1260 roku i Nowe w 1301 roku z rąk książąt pomorskich, Skarszewy w 1320 roku z nadania joannitów. W 1287 roku przywilej lokacyjny uzyskał także Gorzędziej, ale cofnęli go Krzyżacy po zajęciu grodu. Opanowawszy Pomorze, Krzyżacy od końca XIII wieku nadawali prawo chełmińskie miastom, opierali na nim również akty lokacyjne. Uzyskały je Gniew w 1297 roku, Starogard Gdański w 1348 roku, Nowe w 1350 roku, Tczew w latach 1364-1384.

W wyniku nowych lokalizacji został zatarty dotychczasowy plan osad (z wyjątkiem Nowego) i zastąpiony regularnym, gotyckim układem urbanistycznym.

Każde z miast posiadało wówczas ratusz. Do obecnych czasów przetrwał jedynie ratusze w Gniewie i Starogardzie Gdańskim, zresztą mocno przebudowane. Wszystkie miasta były otoczone murami obronnymi i fosami. Mury kilkumetrowej wysokości wznoszono z głazów polnych i cegły.
W skład obwarowań wchodziły również bramy i baszty. Bram było zazwyczaj od trzech do pięciu, baszt - od kilku do kilkunastu (Skarszewy i Gniew - po 12, Nowe - 16).
W XIX wieku gorset fortyfikacji zaczął krępować dalszy rozwój miast, w związku z czym znaczne ich partie rozebrano. Z bram miejskich nie zachowała się ani jedna. Najdłuższe odcinki murów, a także baszty lub ich pozostałości, zachowały się jedynie w Nowem (12 baszt), Gniewie (10 baszt) i w Skarszewach (11 baszt). Najlepiej zachowana jest Baszta Gdańska w Starogardzie Gdańskim.


Budowle sakralne

Na Kociewiu znajduje się obecnie około siedemdziesiąt kościołów, zbudowanych w stylu gotyckim, barokowym
i neogotyckim.

Gotyckie kościoły wznoszono na Kociewiu od XIII wieku do końca XVI wieku. Najstarszą z kociewskich świątyń jest fara w Tczewie; najpiękniejszą i największą zarazem - katedra w Pelplinie. Piękne są również kościoły w Piasecznie, Nowem (św. Mateusza) i Starogardzie Gdańskim (św. Mateusza). Gotyckie świątynie budowano z cegły i głazów polnych. Zazwyczaj są to świątynie jednonawowe, niekiedy dwunawowe; trójnawowe spotyka się prawie wyłącznie w miastach (Pelplin, Starogard Gdański, Piaseczno, Tczew, Nowe).

W wystroju wnętrz kościelnych dominuje barok z elementami rokoka. Spośród różnorodnych elementów barokowego wyposażenia godne uwagi są ambony i chrzcielnice
o wyjątkowym często ukształtowaniu (Garczyn, Godziszewo, Lignowy, Lubiszewo, Miłobądz, Nowe, Pelplin, Skarszewy). Z tego też okresu pochodzą dwa - prawdopodobnie jedyne na Kociewiu - zegary słoneczne na murach kościołów w Rajkowach i Lignowach.

W kościołach budowanych w XIX i na początku XX wieku często spotyka się neogotyckie wyposażenia wnętrza (Wysin, Stara Kiszewa, Osiek).

Niejednokrotnie kościoły są bardzo malowniczo położone. W Gorzędzieju, Starogardzie Gdańskim i Nowem zbudowano je na krawędziach dolinnych, a w Garczynie
i Obozinie - nad jeziorami. W Szczodrowie kościół jest skryty wśród starych lip. W Klonówce - stoi nad mokradłami, otoczony pięknym murem.


Dwory i pałace

Na terenie Kociewia znajduje się kilkadziesiąt dworów i pałaców. Prawdopodobnie najstarszym z nich jest obronny dwór z gotyckimi piwnicami w Rynkówce. Styl barokowy reprezentują dwory w Janiszewie i Starych Polaszkach, rokokowy - dwór w Opaleniu. Większość dworów i pałaców ma założenia klasycystyczne. Na uwagę zasługują eklektyczne budowle w Rybakach, Nowej Wsi Rzecznej i pałac Wiechertów w Starogardzie Gdańskim. Z licznych niegdyś modrzewiowych dworków ocalał tylko jeden - w Szteklinie, zbudowany w XVIII wieku.


Zamki

Po obronnych grodach wzniesionych przez joannitów
w Starogardzie Gdańskim, a przez kalatrawensów w Tymawie, nie zachowały się żadne ślady. Krzyżacy wznieśli od końca XIII po XV w. dziewięć zamków na Kociewiu:
w Gniewie, Świeciu, Nowem, Tczewie, Zamku Kiszewskim, Skarszewach, Osieku, Borzechowie i Sobowidzu. Nie ma jednak pewności co do tego, czy w Starogardzie Gdańskim istniał zamek, przypuszcza się, że znajdował się tam raczej dwór obronny.

Z wymienionych budowli zachowało się pięć. Z tego najlepiej - zamki w Gniewie i Świeciu. W Nowem ocalało jedno skrzydło zamkowe, w Zamku Kiszewskim - jedynie podzamcze, w Skarszewach - część mocno przebudowanego zamku. Po zamkach w Sobowidzu i Osieku pozostał niewielki fragment ruin. W Borzechowie resztki głazów znaczą miejsce, w którym niegdyś wznosił się zamek, a w Tczewie brak jakichkolwiek śladów po jednym z ważniejszych zamków Pomorza.


5. Dziedzictwo kulturowe regionu


Kociewie ma nie tylko bogatą przeszłość historyczną, ale również kulturową. Dziedzictwo kulturowe Kociewia to liczne zabytki oraz wspomniany dialekt kociewski, który będąc najistotniejszym wyróżnikiem regionu, wyznacza jego etniczne granice. Dziedzictwo kulturowe Kociewia to także jego folklor, materialna kultura użytkowa i artystyczna oraz zwyczaje i obrzędy ludu kociewskiego.

Dziedzictwo kulturowe jest eksponowane w istniejących placówkach muzealnych: Muzeum Diecezjalnym w Pelplinie, Muzeum Wisły w Tczewie, Muzeum Archeologicznym w Gniewie, Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim i Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego
w Piasecznie. Z dumą ogląda się wspaniałe zabytki w Pelplina, Gniewa, Piaseczna, Świecia, Nowego, Tczewa, Skarszew, Starogardu Gdańskiego i wielu innych miejsc.

Środowisko przyrodniczo-geograficzne, historia i zabytki ,a przede wszystkim ludzie tworzą współczesne oblicze naszej "małej ojczyzny". Dziedzictwo kulturowe staje się coraz większą wartością w budowaniu tożsamości lokalnej.

Przemiany społeczno-gospodarcze i administracyjne ostatniego piętnastolecia sprowokowały nabycie umiejętności właściwego postrzegania i określania roli dziedzictwa kulturowego w procesie tworzenia samorządności lokalnej. Uwarunkowania historyczno-kulturowe i społeczne, sfera obyczajowości i pomorskiej mentalności stanowi bowiem nieocenione źródło budowania potencjału twórczego mieszkańców Kociewia.

W ciągu ostatnich kilkunastu zrobiono sporo, choć jeszcze wiele problemów czeka na rozwiązanie, również w dziedzinie kultury opartej na spuściźnie materialnej i duchowej przodków - kulturze ludowej Kociewia.

Z materialnym dorobkiem nierozerwalnie związana jest sztuka ludowa. Tu miejsce istotne zajmuje budownictwo architektoniczne drewniane -charakterystyczne dla naszego regionu, chaty dwuspadowe kryte słomą lub trzciną, składające się z jednej lub dwóch izb, z podcieniami oraz dekoracyjnymi nadprożami, okiennicami i ościeżnicami. Zrekonstruowaną chatę kociewską można oglądać w części etnograficznej Muzeum Historii Ruchu Ludowego w Piasecznie.

W krajobraz wsi wpisane były kuźnie. Związane z tym rzemiosło kowalskie odradza się aktualnie w użytkowych formach zdobnictwa metalowego. Przykładem tego są np. prace kowala - artysty Andrzeja Staśkowiaka z Tczewa.

Innymi dziedzinami ludowego rzemiosła były: garncarstwo (dziś zanikłe zupełnie), plecionkarstwo i wikliniarstwo (bardzo dobrze prosperujące współcześnie w okolicach Opalenia, Widlic i Wiosła).

Dawna rzeźba ludowa była zazwyczaj dziełem twórców bezimiennych. Dzisiaj są nam znane prace m.in. Zygmunta Bukowskiego, Alojzego Dmochowicza, Jana Giełdona, Alfonsa Paschilke, Alojzego Stawowego, Zbigniewa Wespy, Edmunda, Rajmunda i Jerzego Zielińskich i wielu innych.

Kociewskie krajobrazy uwiecznia na płótnie i szkle Grzegorz Walkowski. Na szkle malował również zmarły niedawno Wojciech Lesiński.

Inną dziedziną sztuki ludowej jest haft, którego rekonstrukcją zajmowały się Maria Wespowa z Morzeszczyna i Małgorzata Garnysz z Pączewa. Obecnie najbardziej znaną hafciarką kociewską jest Bożena Ronowska z Terespola Pomorskiego.

Jednym z elementów dziedzictwa kulturowego jest regionalny strój ludowy, którego oryginalny przykład wprawdzie nie zachował się, ale jego rekonstrukcji dokonano na podstawie przekazów najstarszych mieszkańców Kociewia.

Obok materialnych wytworów sztuki ludowej ważny fragment dziedzictwa kulturowego tworzy folklor literacki i muzyczny. Folklor literacki pełnił różnorakie funkcje kulturowe i społeczne: estetyczne (walory artystyczne), etyczne (przekazywanie prawd moralnych), dydaktyczne (wskazywanie wzorców postaw i cech pozytywnych), magiczne (nadprzyrodzony wymiar sprawiedliwości) i ludyczne (zabawowe).Znajduje to swój wyraz w formie: bajek, legend, pieśni obrzędowych i żołnierskich, śpiewanek, wyliczanek i anegdot. Sztandarowe pozycje stanowią tu: "Wesele kociewskie" ks. Bernarda Sychty, oraz "Pieśni z Kociewia" Władysława Kirsteina. Współczesne nawiązanie do tych tradycji stanowią na naszym terenie: zbiór legend "Jasna i Dersław" Romana Landowskiego, jego anegdoty "Garść śmiechu i pieprzu szczypta" oraz "Dawnych obyczajów rok cały", jak też zbiór wierszy "Nasze Kociewie" Emilii Rulińskiej oraz "Baśnie z Kociewia" Andrzeja Grzyba.

Odziedziczony po przodkach i rozwijający się w drobnych formach folklor literacko-muzyczny stanowi osnowę działań zespołów regionalnych działających na terenie Kociewia. Są to m.in. PIASECKIE KOCIEWIAKI z Piaseczna, BURCZYBAS z Gniewu, MODRAKI z Pelplina, SUBKOWIAKI z Subków i SAMBOROWE DZIECI z Tczewa.

Istotnym czynnikiem kulturotwórczym regionu jest prasa i piśmiennictwo z prawie 140-letnią tradycją na naszym terenie. Analizę jej trzeba już rozpocząć od drugiej połowy XIX wieku, kiedy powstały tu pisma polskie wywierające znaczący wpływ na kształtowanie świadomości, a w związku z tym zbiorowych postaw miejscowej społeczności. Na charakterystyczne dla tego okresu ożywienie narodowe i intelektualne niezwykle istotny wpływ miało powstanie w Pelplinie w 1869 roku "Pielgrzyma" - jednego z najstarszych i najbardziej długowiecznych pism pomorskich. Oprócz oddziaływania na środowiska lokalne, Pielgrzym skupiał wokół siebie członków elit intelektualnych Pomorza (tak ukształtowała się tzw. pelplińska szkoła historyczna w osobach księży Stanisława Kujota, Władysława Łęgi i Alfonsa Mańkowskiego). "Pielgrzym" ukazywał się w latach 1869-1939. Ponownie jest wydawany od 1989 roku. Stanowi znakomite wsparcie duszpasterskie dla katolików.

Od 1865 roku działała w Pelplinie księgarnia, a od 1868 drukarnia. Nakładem wydawnictwa ukazały się setki samodzielnych druków: modlitewniki, statuty towarzystw świeckich, śpiewniki, żywoty świętych, a także dzieła naukowe
z zakresu historii Pomorza oraz utwory literackie pomorskich pisarzy. Spadkobiercą tej części pelplińskiej tradycji jest dzisiejsza działalność edytorska Wydawnictwa Diecezji Pelplińskiej "Bernardinum".

Druga wojna światowa przerwała egzystencję prasy lokalnej na Pomorzu,a zmiany jakie zaszły w Polsce po 1945 roku uniemożliwiły jej odtworzenie. Dopiero w 1985 roku powstał KOCIEWSKI KANTOR EDYTORSKI. W latach 1985-1994 działał on w strukturach organizacyjnych Tczewskiego Centrum Kultury, a od 1 lutego 1994 roku jest Sekcją Wydawniczą Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie. Przygotowuje składy, łamanie i makietowanie tekstów. Nie dysponuje tylko funduszami. Jest - przywołajmy to stare rozróżnienie - wydawcą, nie nakładcą. A w aktualnych realiach raczej trudno myśleć o książkach samofinansujących się, tym bardziej przynoszących dochód. Własne plany wydawnicze mógłby realizować tylko wówczas, gdyby posiadał fundusz wydawniczy. Mógłby wtedy planować, zamawiać, finansować wydawnictwa. Jednym słowem - być oficyną wydawniczą, nie tylko kantorem.

W ciągu 20 lat istnienia KOCIEWSKI KANTOR EDYTORSKI wydał około 100 książek. Są wśród nich zbiory
i tomiki poezji, zbiory fraszek, publikacje o charakterze monografii historycznych, książka-reportaż, zbiory opowiadań, słownik-poradnik, albumy, publikacje okolicznościowe, wspomnienia itp. A wszystkie dobrze świadczą o możliwościach edytorskich tczewskiego wydawnictwa zwanego kantorem.

Najbardziej znaczącym dokonaniem czasopiśmiennictwa regionalnego było utworzenie w 1986 roku "Kociewskiego Magazynu Regionalnego", którego wydawcą jest KOCIEWSKI KANTOR EDYTORSKI. Funkcję redaktora naczelnego od samego początku do 2007 roku pełnił Roman Landowski,
a 2007 do chwili obecnej Halina Rudko. Początkowo kolegium redakcyjne, a od 2000 roku Rada Programowa Kociewskiego Kantoru Edytorskiego ma decydujący wpływ na profil pisma. Obecnie Radę Programową tworzą: Kazimierz Ickiewicz - przewodniczący oraz Jerzy Cisewski, Czesław Glinkowski, Józef Golicki, Andrzej Grzyb, Maria Pajakowska-Kensik, Jan Kulas i Józef Ziółkowski - członkowie.

Dominujące miejsce w "Kociewskim Magazynie Regionalnym" zajmuje problematyka historyczna, wspomnieniowa, poetycka oraz promująca współczesną literaturę, sztukę i kulturę Kociewia, jak też rozwój samorządności lokalnej.

"Kociewski Magazyn Regionalny" dużo miejsca poświęca współczesności. Przed pismem stanęły nowe zadania, wynikające z aktualnych potrzeb społecznych - uczestniczenia w problematyce samorządności lokalnej i regionalnej, zajmowanie się promocją turystyczną, ekologiczną oraz wspieranie edukacji regionalnej. Co do tej ostatniej - to ukazało się w "Kociewskim Magazynie Regionalnym" wiele artykułów prezentujących doświadczenia nauczycieli regionalistów oraz promujących cenne inicjatywy szkół, Pracowni Edukacji Regionalnej i Kociewskiego Towarzystwa Oświatowego. "Kociewski Magazyn Regionalny" na bieżąco przedstawia też regionalną działalność wydawniczą, prezentuje recenzje książek oraz relacje z ich promocji.

"Kociewski Magazyn Regionalny" uznany jest przez czytelników i środowiska pedagogiczne za pismo edukacyjne potrzebne i przydatne w przekazywaniu wiedzy o "małej ojczyźnie".

W okresie, gdy region kociewski nie dysponował własnym czasopiśmiennictwem istotną rolę odgrywały ogólnopomorskie pisma regionalne, przede wszystkim "Pomerania", jak również w pewnym zakresie "Pomorze" czy "Jantarowe szlaki". Szczególną uwagę warto zwrócić na "Pomeranię" - organ Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, która przez cały czas braku własnych pism regionalnych na Kociewiu, dawała, a także w chwili obecnej daje możliwość stałego publikowania na tematy związane
z Kociewiem.


6. Podsumowanie


Trzeba uświadomić sobie ważną rolę kultury w rozwoju nas samych, środowiska, w którym żyjemy, naszych małych ojczyzn, bowiem jak pisał Janusz St. Pasierb: Droga do uczestnictwa w kulturze - w Europie, w świecie - prowadzi przez przeżycia własnej tożsamości. Przez przeżycie własnej osobowości idzie się do przeżycia wspólnot. To co niewielkie jest konkretne... a uogólnienia, ideologie... są niebezpieczne... Małe ojczyzny uczą żyć
w ojczyznach wielkich, w wielkiej ojczyźnie ludzi. Kto nie broni i nie rozwija tego, co bliskie - trudno uwierzyć, żeby był zdolny do wielkich uczuć w stosunku do tego, co wielkie i najpiękniejsze w życiu i na świecie.

Na początku XXI wieku warto uświadomić sobie i innym bogactwo trwałych i znaczących osiągnięć wszystkich pokoleń żyjących tu w granicach Kociewia, a także tych Kociewiaków, których losy wyznaczyły rolę obrońców
i szermierzy kociewszczyzny poza granicami regionu, kraju, Europy. Przecież i tam - w szerokim świecie nie brak Kociewiaków we wszystkich liczących się dziedzinach współczesnego życia. Są ambasadorami polskości, nierzadko też regionalizmu pomorskiego i kociewskiego.


Piotr Wiktor Lorkowski


O kociewskich pamiętnikach i wspomnieniach - ciąg dalszy - PDF

Ryszard Szwoch

O nowościach wydawniczych z Kociewia - PDF



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz