poniedziałek, 26 lutego 2007

Bobowo – Kawalerowscy, tekst archiwalny z 1.09.1995 r.



Bobowo. Wtorek. Przez dwa miesiące bez deszczu, a teraz ciągle pada. W małym pokoiku na zapleczu piekarni trzech mężczyzn gra w skata "na drobne". Kończą. Dwóch odchodzi na obiad, gospodarz, właściciel piekarni zostaje i opowiada dwie historie: o ojcu i swojego życia.


Tragiczne losy ojca

Jerzy Kawalerowski przez całą rozmowę stoi. Od czasu do czasu przestąpi z nogi na nogę, nic więcej. Nie wiemy dlaczego stał, przecież musiało sprawiać mu to trudność. Później zdradzi, że zdrowia nie starcza. - Musicie mieć dużo czasu, żebym o wszystkim powiedział.
- Mamy,: panie Jerzy, mamy.
Niemcy Niemcom nierówni
- Przed wojną mieszkaliśmy w Grudziądzu. To wojna wzięła mnie i rodzinę do Wysokiej - zaczyna. - Wojna? Gestapo...
Ojciec pana Jerzego, Leon Kawalerowski, był zawodowym żołnierzem, szefem kompanii w 64. Pułku Piechoty w Grudziądzu.
- Jeszcze przed wojną z jego pułku uciekł (zdezerterował) jeden żołnierz, zna|omy ojca - informuje syn. - Mówię to specjalnie. Zaraz się okaże. Wojna, ojciec dostał się do niemieckiej niewoli. Trafił do lagru dla wojskowych.
Można sobie wyobrazić zdziwienie starszego sierżanta Leona Kawalerowskiego, gdy spostrzegł, że szefem ługru jest niedawny dezerter z 64 pułku. Niemiec taż poznał sierżanta i pomógł! Pomógł na tyle, że w 1940 roku pan Leon wrócił do rodziny, przyjechał do Wysokiej. Dlaczego tu?



Losy wojskowych

Rodzina Kawalerowskiego (żona Bronisława, córka Teresa i syn Jerzy), gdy już było wiadomo, że przegrywamy wojnę, musiała uciekać. Spakowali najpotrzebniejsze rzeczy i z innymi rodzinami wojskowych uciekali w kierunku Rumunii.
- Żeśmy dojechali tylko do Bugu - wspomina te zdarzenia pan Jerzy.
- Zbombardowali most i nie można było się przeprawić. Nie było też po co, bo już Ruski z nami walczyli. Jak zbombardowali, to zostaliśmy z tym, co mieliśmy na sobie. Dwa dni siedzieliśmy w lesie i piliśmy herbatę z kory drzew. Stamtąd trafiliśmy do Radomia, do przejściowego łagru. Wróciliśmy w końcu do Grudziądza, W naszym dużym mieszkaniu Gestapo urządziło biura. My mogliśmy zamieszkać na poddaszu. Po dwóch miesiącach wyrzucili nas na bruk, wszystko wynieśli na podwórko. Młodszą siostrę, Teresę, w małym łóżeczku wystawili wprost na ulicę. Cichon z Małego Bukowca był akurat wozem w Grudziądzu i zabrał nas do Wysokiej, do rodziców mamy. Mama z domu Makowska pochodzi z Kociewia. Tak się męczyliśmy całą wojnę. Ciężko było, ale co zrobić.

Ojciec walczył

- Po przyjeździe do Wysokiej ojciec robił u Niemca, Damratha - czyścił rowy w Wysokiej - kontynuuje pan Jerzy. - Mógł zostać, Niemiec nie był zły, ale nie chciał. Stamtąd poszedł do pracy w Borach Tucholskich, był robotnikiem leśnym. Następnie "przerzucili" go do Starogardu. Pracował w tartaku Munchaua, gdzie dzisiaj jest Ośrodek Zdrowia. Tam pracował, ale co sobotę przyjeżdżał do Wysokiej i rowerem jechał do lasu. W niedzielę z powrotem do Starogardu. Był w konspiracji, nam nic nie mówił. Przyłapali go. Marta Makowska ze Starogardu może o tym opowiedzieć.
Leona Kawalerowskiego wypuścili, bo nic nie mogli mu udowodnić.

- Nie zrezygnował z konspiracyjnej działalności. - Dodaje pan Jerzy. - Na Rynku, gdzie dzisiaj pizzeria, była niewielka kawiarenka. Pewnego dnia w jednym pokoiku ojciec głośno rozmawiał z kolegami, w drugim podsłuchiwało Gestapo. Innych zostawili (zdążyli uciec), próbowali zatrzymać ojca. Tata uciekał koło kościoła św. Mateusza, ale od dołu szli następni gestapowcy i wpadł im w ręce. To było jeszcze w 1940 r. Siedział na Kościuszki, w budynku koło Straży. Cele były w piwnicy. Po dwóch miesiącach został wywieziony do Stutthofu, pracował przy budowie szosy za Elblągiem, autostrady. Ojciec wydawał oleje, smary, ubrania. Był magazynierem. Tam się zapoznał z jedynym gospodarzem niemieckim.

Po raz kolejny Kawalerowski trafił na porządnego Niemca, Dzięki niemu mógł przesyłać listy do rodziny. Rodzina też mogła do niego pisać, bo ów Niemiec przekazywał listy dalej. Wydawało się, że Leon Kawalerowski ponownie wróci do domu. W jednym z listów napisał, że Niemcy obiecali mu zwolnienie po zakończeniu budowy,
- Początek października 1942 roku. Dziadek pojechał zawieźć ojcu ciepłą bieliznę i już go nie zastał. Mój brat, Andrzej, który urodził się w listopadzie 1942 roku, nigdy więc ojca nie widział - smutno wspomina syn (Andrzej Kawalerowski pojawia się na chwilę i mówi do brata, żeby nie opowiadał tych historii - chyba to w nim nadal "siedzi"). - Niemiec poinformował nas listownie, że ojciec został wywieziony do Oświęcimia. Nie napisał, dlaczego (nie wiedział), ale coś musiało się wydarzyć, skoro przed samym wyjazdem tata miał złamane dwa żebra i wybite biodro. Musiał być przesłuchiwany.

Straszna wiadomość nadeszła w styczniu 1943 roku. Policjant, szupo z Pączewa, przyszedł i powiedział, że Leon Kawalerowski zmarł w Oświęcimiu na udar serca. Następnie odwiedził rodzinę niemiecki sołtys Wysokiej z żoną i dali na każde dziecko po 50 marek i dodatkowo 30 matce. 180 marek wystarczyło na nędzne życie przez miesiąc.
Pytamy Kawalerowskiego o Niemców. Przecież kilku z nich pomogło ojcu. Syn stwierdza krótko: "Stare Niemcy nie byli źli, tylko młodzież została wychowana w faszyzmie".

Polak Polakowi też nierówny

Kawalerowscy przeżyli więc wojnę w Wysokiej.
- W 1947 roku Polacy dali nawet matce, Bronisławie, trochę renty za ojca - przypomina sobie pan Jerzy. - A w 1949 roku na samą Wielkanoc zabrali, bo mama nie chciała iść na sekretarkę do gminy. Jeszcze przed wojną, jako panna, pracowała w magistracie w Starogardzie. Mama chciała pracować, ale przyszedł wójt gminy i sekretarz i powiedzieli, że musi wstąpić do partii, a ona nie chciała. Nie wstąpiła, pracy nie dostała i rentę zabrali. Zarabiała u gospodarzy, by nas troje utrzymać.

Jacek LEGAWSKI, Gazeta Kociewska 38.08.1995 r.

Zdjęcie
Żołnierze 64 Pułku Piechoty z żonami. Ojciec pana Jerzego, starszy sierżant Leon Kawalerowski stoi po lewej stronie. Mama, Bronisława, trzyma zaś w dłoni karabin. W środku dowódca pułku.


Napis "Objazdy" przy wstępie oraz ten rysunek tworzyły winietkę, jaka poprzedzała kilka zgrupowanych reportaży w ówczesnej "Gazecie Kociewskiej".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz