wtorek, 27 lutego 2007

Pan Prezydent przewrócił stolik

Trzy miesiące temu tekstem "Czy istnieje wyjście z tego pata?" zakończyłem wraz z moim analitykiem serial political reality show w Starogardzie. Doszliśmy obaj do wniosku, że nie będziemy do tego serialu już wracać, gdyż - co wyraziłem ostatnio na konferencji prasowej urządzonej przez PiS - wyjścia z pata w szachach po prostu nie ma. Trzeba jednak dodać ten odcinek, bo z wydawałoby się łagodnego i nieporadnego prezydenta wyszedł z tygrys szablozęby

Tadeusz Majewski rozmawia z analitykiem ds. starogardzkiej polityki

Mniej więcej sto dni temu, kiedy rozpoczynały się rozmowy prezydenta Stachowicza z prawicową koalicją, pisaliśmy tekst pt.: Czy jest wyjście z tego pata? W szachach nie ma wyjścia. Można co najwyżej poustawiać piony i figury i od nowa rozpocząć partię.
- Niekoniecznie. Kiedy jest pat, można kopnąć w stolik. Game over.

Zdaje się, że do tego doszło. Proszę, proszę... A wszystkim się wydawało, że prezydent Stachowicz w zaistniałej sytuacji jest jakimś takim, przepraszam za określenie, nieboraczkiem - dobrym człowiekiem, ojczulkiem, prezydentem wszystkich Kociewiaków, takim, co sam nie weźmie, a drugiemu da... Z jednej strony nieboraczek, z drugiej bardzo silna koalicja prawicowa, która może wszystko. Czy pan też tak to widział?
- Tak mogło się wydawać nie tylko po wyborach. Tak mogło się wydawać przez te trzy miesiące. Trzy miesiące pertraktacji, dyskusji - w rozszerzonym gronie, w szczupłym gronie, w ścisłym gronie, sam na sam, w trójkach, w dwójkach. Dzisiaj widać, że to była tylko metoda w celu uśpienia przeciwnika.

Był nawet czas, że wszyscy żałowali pana prezydenta... Że on jest w takiej niemocy, a chce wspólnego dobra.
- Powtarzam: starogardzienie dali się uśpić. Prezydent Stachowicz idealnie trzymał pozory człowieka niezaradnego, grał cichą płotkę zaszytą w szuwary, gdzie przypadkowe społeczeństwo Starogardu wybrało go na prezydenta. Taki niezabudek.

No trochę pan przesadza stylistycznie...
- Właśnie tak. Niezabudek. On przecież chciał dobrze, chciał dzielić się władzą (pozornie), przymierzał do fotela wiceprezydentów kandydatów z opozycji, "bardzo poważnie" rozważał oddanie stanowisk czterech naczelników opozycji, uczestniczył w rozmaitych spotkaniach, między innymi w swojej partii SLD. Na jednym z takich spotkań rzucił bezradnym głosem, co on teraz ma robić w tej sytuacji, jak on jest sam, a ma wszystkich naprzeciwko. Niby pytał różne gremia, a nie słuchał odpowiedzi. Spotykał się ze swoją partią, z emerytami, z różnymi "przystawkami" i radził, a w tle od trzech miesięcy przesyłał informację, że chce mieć merytorycznie przygotowanego wiceprezydenta. I mówił, może się znajdzie. Że też ja się nie domyśliłem, o co mu chodzi.

A o co mu chodziło?
- Przecież teraz widać, że on już tego wiceprezydenta wtedy miał! A te całe rozmowy to była tylko gra na zwłokę. Tą swoją postawą kiwnął całą opozycję, a w szczególności PiS i personalnie panią poseł Chrapkiewicz, która włożyła dużo serca w negocjacje na temat jakiegoś paktu programowego między prezydentem a Radą Miejską w interesie miasta. Z dzisiejszej perspektywy dokładnie widać, dlaczego on tak mocno forsował sekretarza miasta. Bo najpierw musiał przemycić właśnie tego sekretarza miasta - słabszą figurę, a potem dopiero wiceprezydentów. Trzeba dokładnie wyjaśnić, na czym polegał ten knyf. Bo sekretarz miasta zależy od Rady Miejskiej, a stanowiska wiceprezydentów są od niej niezależne. Prezydent najpierw musiał spłacić dług Wiesławowi Rutkowskimu, szefowi SLD, i stąd zaproponował na sekretarza miasta wojskowego. Tak, patrząc z perspektywy tych trzech miesięcy można powiedzieć, że i to stanowisko też było uzgodnione.

Dodajmy - wydaje się, że tak było. Nie można mówić na pewno o czymś, co działo się w kuluarach albo w jednej głowie.
- No dobrze, wydaje się, że to już było uzgodnione... W każdym razie dla prezydenta nadrzędną sprawą było stanowisko sekretarza miasta i stanowisko wiceprezydenta zajmowane przez Kozłowskiego.

A wiceprezydent Żak?
- Na niego przyjdzie pora. To już jest tylko kwestia czasu, mimo że Żak jest z tego samego politycznego pnia. Przyjdzie pora, bo Żak nie należy to tej paczki, nie gra w tej lidze. To w ogóle nie jest gra z tej ligi. Tu się zrobiła liga poselsko-wojewódzka, w której prezydent Stachowicz dostał dobrą szkołę.

Podobno pan prezydent pracował w urzędzie od rana do wieczora, od 8.00 do 21.00. Przynajmniej takie głosy dochodziły z urzędu. A to budżet, a to Kaliningrad, a to przecinanie wstęgi, a jakieś sprawy, a to pisma, a to petenci.
- Tak, tak... Boże, jaki był pan prezydent zapracowany. I patrzył na ręce wiceprezydentom... I był tak zaszczuty przez opozycję... Gra pozorów! On się niczym nie martwił, było mu może troszkę przykro, że obniżono mu o około 2 tys. złotych apanaże.

Ale dobry jest człowiek. W kinie wręczył byłemu prezydentowi Karbowskiemu Wierzyczankę. Dał jakby sygnał, że ceni sobie dokonania poprzednika.
- To też była gra pozorów. Wręczył Wierzyczankę poprzednikowi chcąc powiedzieć - "z mojej strony nic ci nie grozi, nie mam żadnych wrogich zamiarów". To było po to, żeby uśpić, żeby nie wejść przez jakiś czas w żadne konflikty. Gest, który go nic nie kosztował. Zależało mu na absolutnym spokoju. Proszę zwrócić uwagę na to, że przez trzy miesiące nie było w mieście żadnych sygnałów na temat nowego sposobu rządzenia, nowego modelu pełnienia władzy w mieście, co przecież Stachowicz przed wyborami zapowiadał. Trzy miesiące była tylko cicha polityka, polityka i jeszcze raz polityka. On tych stu dni spokoju potrzebował jak tlenu.

Dlaczego stu? Mógł przecież zaproponować Henryka Wojciechowskiego po pięciu czy dwudziestu dniach...
- Nie mógł. Jak ten misiu sobie wykombinował. W momencie gdy wygrał wybory i na drugi dzień powołałby Wojciechowskiego, to by w ten jeden dzień stracił wszystko. Byłby persona non grata. Podobnie byłoby po dwudziestu dniach. Za prędko. Już wyjaśniam, dlaczego. Przecież opinia publiczna w ten pierwszy dzień wyraźnie się domagała, żeby nowy prezydent wymienił dwóch wiceprezydentów. I miałby aprobatę, gdyby zrobił to każdą inną osobą, nawet jakimś młodym po studiach, nawet z prawicy, naszym, tylko nie Wojciechowskim.

Na to się zapowiadało. Były spotkania. Prawica proponowała kandydatów.
- To nie było nawet tak. Prawica proponowała kandydatów na prośbę Stachowicza. Mówił: powiedzcie mi, kto ma być, to ja zaakceptuję albo nie. Ależ on grał! I przeciągał. Aż do momentu, kiedy prawica w końcu zgodziła się na sekretarza miasta.

Ale za pierwszym razem się nie zgodziła.
- To prawda. Za pierwszym razem nie, to musiał im coś obiecać. Ależ on ich kiwnął, że tydzień później sto procent zagłosowało na tę samą osobę. Czym kupił te głosy? Za co?

Pan od razy - za co? Nie widzi pan innych ewentualnych motywacji? A może przez tydzień kandydat na sekretarza przekonał prawicowych radnych?
- Niech pan nie udaje naiwnego. Najpierw oświadczyli, że nie zagłosują, a po tygodniu poparli? Co się w jednym tygodniu zmieniło, że po tygodniu dostał prawie pełną aprobatę? Nagle ten kandydat na sekretarza stał się gładki, poszedł do kosmetyczki?

Cóż, stało się.
- A tak, stało się. Jak już wygrał swojego sekretarza, to opozycji odciął jedną nogę. Co śmieszniejsze albo bardziej groteskowe, to opozycja zaakceptowała wojskowego, "generała". W opinię publiczną poszło, że to opozycja mu tę nogę zagłosowała. Ulica żartowała, że szykuje się stan wojenny. Opozycja sama sobie strzeliła gola.

No tak, przekonał mnie pan. Taki wybór opozycji rzeczywiście świadczy, że Stachowicz coś im obiecał.
- Na pewno oczekiwała, że teraz, za ten wybór sekretarza miasta, prawica dostanie następny ruch. Na sto procent musiało tak być. Że teraz Stachowicz na sto procent zaakceptuje ich kandydatów na wiceprezydentów. Tymczasem szok. On przestał z nimi gadać i przywiózł w teczce Wojciechowskiego. I odsłonił tę od dawna ukrywaną kartę.

Byłem na konferencji prasowej PiS. Arkadiusz Banach mówił o schłodzeniu relacji prezydent - Rada Miejska.
- W tym momencie pyszczenie opozycji wygląda tak, jakby jej kto zaczopował gardło. Chcieliby głośno krzyczeć, a w to gardło ktoś im wbił korek. Uświadomili sobie, że zaraz po wyborach sekretarza był koniec negocjacji, koniec spotkań. I ten przywieziony w teczce Wojciechowski. To jest, proszę pana, majstersztyk. Można oczywiście pyszczeć, ale trzeba podziwiać skuteczność. A ile to wymagało od Stachowicza pokory! Ile razy wychodził z tych spotkań z podkulonym ogonem. Dostawał baty, bo wszystkim się wydawało, że on jest taki bezradny w kwestii wiceprezydentów i w ogóle, w każdej kwestii.

Co opozycja może teraz zrobić?
- Dramat opozycji polega na tym, że po zaakceptowaniu sekretarza, pierwszej i jedynej figury zależącej od niej, już nic do końca kadencji nie może zrobić. Nic, bo budżet mają opracowany, fakty są dokonane. Mogą ujadać jak piesek na listonosza.

Co dalej, mocium panie?
- W tej konfiguracji władza będzie trwała przez trzy lata. Oczywiście teraz opozycja już się nie da się w niczym kiwnąć, ale ona może już tylko sypać piasek w tryby. Będzie okres trwania, bo sytuacji, gdzie sto procent decyzji zależy od decyzji Rady Miejskiej nie ma za dużo. Będzie okres trwania okopanych w działaniach sił.

A może ten pan Wojciechowski cos nowego wniesie w to moim zdaniem tkwiące w stagnacji miasto?
- Wniesie? Wniesie pozory. Jeżeli były wojewoda i były dyrektor NFZ był taki silny, taki mądry, to dlaczego nie mógł znaleźć sobie pracy w Trójmieście? Ci ludzie opanowali do perfekcji pozorację pracy... Może być jeszcze tak, że oni dojdą do wniosku, że złapali tu przyczółek. Może będziemy mieli tu desant. Amerykanista Pastusiak do pozyskiwania środków unijnych, Potulski na dyrektora czerwonego LO, Senyszyn na dyrektora tej wyższej szkoły, Nic innego tylko się ubrać w ciepłe skóry i do lasu.

Nie będzie, proszę pana, tak źle. Pan prezydent wie, co robi. Może on mnóstwo zyskał takim zdecydowaniem, sprowadzając Wojciechowskiego?
- Prawie wszystko stracił! Jestem ciekaw, jaki tu mechanizm zadziałał. Czy miał aż taki dług wdzięczności, że zatracił w nim instynkt samozachowawczy? Przecież musiał mieć świadomość, że powołując Wojciechowskiego bezpowrotnie utracił elektorat nie tylko prawicy, która głosowała na niego, bo nie zaakceptowała swoich liderów i która sądziła, że Stachowicz będzie prezydentem koncepcyjnym, a nie politycznym. Utracił też głosy centrum i całej liberalnej lewicy. Jedynie kto go teraz zaakceptuje, to lewicowy beton, wyborcy Milewskiego. Naprawdę nie wiem, czym się kierował przywożąc wiceprezydenta, kiedy w Starogardzie ludzie działali na odporze tego typu sprowadzania władzy z zewnątrz. Jest to pierwszy przypadek, kiedy przy władzach miasta jest osoba z zewnątrz. Po 17 latach wrócił komunistyczny model sprawowania władzy. I tego mu elektorat nie wybaczy. Ale cóż... To wszystko dzieje się po wolnych wyborach, w których prezydent dostał jakby z założenia od elektoratu prawo wyboru swoich wiceprezydentów. To jest jego niezbywalne prawo. A że mamy chyba ewenement na skalę ogólnopolską? To już inna sprawa.

Cd. w piątkowym wydaniu Dziennika Bałtyckiego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz