piątek, 21 marca 2008

Zemsta Ferdymunda Strachowika

Specjalnie nie wierzyłem, że Autor I części "Skąd wziąć 12 baniek?" napisze ciąg dalszy. Bo to jest łatwo zacząć pisać opowiadanie czy powieść, trudniej ją ciągnąć przez kilka odcinków (rozdziałów), a co dopiero mówić o zakończeniu.... Tymczasem dziś - "odpalam" komputer i... jest, część II. Dziękuję w imieniu swoim i Kociewskich Internautów.
Tadeusz Majewski

Skąd wziąć 12 baniek - cz. II
czyli
Zemsta Ferdymunda Strachowika

Prezydent Ferdymund Strachowik był tego dnia jakiś osowiały. Właśnie trwało zebranie rady królewskiego miasta Starozgrzytu i zewsząd było słychać wzburzone głosy radnych, którzy próbowali przekrzyczeć przeciwników wygłaszając swoje racje. Prezydent właściwie już nie pamiętał, czego miało dotyczyć to zebranie, zanim przerodziło się w wielką kłótnię. Radni także, chyba już nie pamiętali, od czego się zaczęło, ale zażarcie trwali przy swoim. Jednym słowem trwała codzienna praca rady miasta.

Prezydent zastanawiał się, czy wprowadzić w życie swój perfidny plan zemsty na znienawidzonym radnym, którego nazwisko już sobie przypomniał. Zastanawiał się, bo w rzeczywistości już nie był na niego zły. Każdy, kto bliżej znał prezydenta, potwierdziłby, że to swój chłop, poczciwina i że szybko się złości, ale też szybko wybacza.
Siedział więc prezydent przez całe zebranie i rozważał: zadzwonić czy nie zadzwonić?, dać sygnał rozpoczęcia starannie przygotowanej akcji, czy też nie? Cały wczorajszy dzień spędził w pracy przygotowując ten misterny plan.

Z rozmyślań wyrwała go nagła cisza. Rozejrzał się - wszyscy patrzyli na niego w oczekiwaniu... W lot pojął, o co chodzi, wstał i powiedział:
- Niniejszym zamykam nasze dzisiejsze obrady. Dziękuję za twórczą i rzeczową dyskusję. Jutro podejmiemy dalsze próby rozwiązania tego ważnego problemu.
Radni byli trochę zdziwieni - właściwie chcieli tylko zrobić sobie przerwę (o ile prezydent wyraziłby zgodę), było przecież jeszcze dość wcześnie, ale z radością opuścili salę wśród zgiełku. Wśród nich był także niczego nieświadomy Pan Z. - obiekt rozmyślań prezydenta.

Prezydent poszedł do swego gabinetu.
- Dzwonić, czy nie? - rozmyślał. - Jeśli nie zadzwonię teraz, to cały wczorajszy dzień pracy na marne. Chyba jednak nie zadzwonię - święta idą - trzeba być dobrym dla bliźnich.
Już prawie dał za wygraną, lecz w głowie ciągle słyszał: zmarnowany dzień pracy... zmarnowany dzień pracy... Ten zlepek słów nie dawał mu spokoju - miał wyrzuty sumienia. I wtem poczuł olśnienie.

Przecież jeśli nie zadzwonię, to zmarnuję cały dzień pracy, wykonywanej przecież za pieniądze podatników! I to niemałe pieniądze! Tyle już było niedokończonych spraw, bezsensownego marnowania czasu i pieniędzy za rządów moich poprzedników. Tak już nie może być. Jeśli nie zadzwonię, to będę taki jak oni. Jeśli władza coś zacznie, to musi skończyć!
Tak myśląc bez wahania chwycił telefon, wybrał numer i powiedział:
Tu orzeł, tu orzeł - zaczynamy.
Ze słuchawki usłyszał: - Tu sklep spożywczy, tu sklep spożywczy - właśnie kończymy.
- Przepraszam - to pomyłka - powiedział zmieszany prezydent. Szybko wybrał właściwy numer i powtórzył:
- Tu orzeł, tu orzeł - zaczynamy.
- Tu krety, tu krety - przyjęliśmy.
Prezydent odłożył słuchawkę - teraz już niczego nie można było powstrzymać...

***

Radny Z. z uśmiechem na twarzy wsiadł do swojej nowej, błyszczącej terenówki. Zajmowała na parkingu dwa miejsca i była trochę niewygodna w prowadzeniu po wąskich uliczkach Starozgrzytu, ale pięknie wyglądała i to było najważniejsze. Poza tym duże koła i mocne resory nie raz okazały się być niezastąpione przy pokonywaniu nierównych i pokrytych dziurami ulic. Ale Pan Z. wiedział, że te ulice miały się zmienić. Od kilku miesięcy trwały paraliżujące ruch w mieście prace. Do rady miasta wpływały czasami skargi z powodu złego rozplanowania objazdów i błędów budowlanych, jednak to nie spowalniało prac.

Pan Z. minął pierwszy odcinek robót, patrząc z zadowoleniem na postęp prac. Wtedy kolumna pojazdów zaczęła zwalniać, aż zatrzymała się zupełnie.
Włączył sobie radio i wygodnie rozparł się w fotelu. Zaczął prószyć śnieg. W samochodzie zrobiło się zimno. Radny Z. już chciał włączyć ogrzewanie, kiedy przypomniał sobie, że się właśnie dzisiaj popsuło.

Po dziesięciu minutach sznur aut z wolna ruszył do przodu. No, ma się ku lepszemu - ucieszył się radny. Nie widział, jak jeden z robotników drogowych przez chwilę przyglądał się numerowi rejestracyjnemu jego samochodu, po czym wyjął telefon komórkowy i gdzieś zadzwonił...
Sznur samochodów znowu zwolnił i zatrzymał się zupełnie - tym razem przerwa w ruchu trwała 20 minut.

W końcu samochody ruszyły i nawet zaczęły się dość szybko przemieszczać. Zziębnięty radny ucieszył się, że może teraz już w miarę sprawnie dotrze do domu. Po chwili z werwą dojeżdżał do skrzyżowania. Niestety, gdy je zobaczył, jego radość prysła w jednej chwili. Misterna sieć różnych oznakowań postawionych przez pracowników drogowych wskazywała wyraźnie, że nie może skręcić w prawo, a to była najkrótsza droga dojazdu do jego domu.

Bezwiednie minął skrzyżowanie, ale już po chwili wiedział, że dalsze podążanie w tym kierunku nie miało najmniejszego sensu, zwłaszcza że kolumna aut znowu zatrzymała się w bezruchu.
Zimno stawało się coraz bardziej dokuczliwe. W końcu radny podjął decyzję o zawróceniu. Zaczął manewrować swoją terenówką w tył i w przód, próbując choć trochę zakręcić, ale samochód był uwięziony pomiędzy dwoma potężnymi TIR-ami.

Po następnych 20 minutach kolumna samochodów wreszcie z wolna ruszyła. Radny Z. znowu próbował zawrócić, ale z przeciwnej strony nieprzerwanie nadjeżdżały rozpędzone samochody.
W końcu udało się - stanął w poprzek drogi i zaczął cofać, bo nie mógł zawrócić jednym ruchem ze względu na duże rozmiary samochodu.
Wtem z tyłu auta rozległ się huk. Przerażony Pan Z. pędem wybiegł z samochodu i zobaczył, że wjechał na postawioną przez robotników drogowych barierkę. Szkody nie były znaczne, ale popsuły mu humor. Dałby głowę, że tej barierki nie było tam jeszcze przed chwilą, jednak robotnicy twierdzili, że stoi już od kilku dni, więc dał spokój. Wsiadł do samochodu i zawrócił przy wtórze klaksonów zniecierpliwionych kierowców nadjeżdżających z przeciwka.
Po 20 minutach bardzo powolnej jazdy kolumna samochodów, w której znalazł się radny Z., zaczęła zwalniać, aż się zatrzymała.

Przemarznięty do szpiku kości szeptał przekleństwa drżącym z zimna głosem. Na robotników drogowych nie chciał już nawet patrzeć. Jak wybawienia czekał zjazdu w lewo, który co prawda był dłuższą drogą, ale przecież także prowadził do domu.
Wreszcie się doczekał... Samochody ruszyły, a on zaczął już nawet dawać sygnały kierunkowskazem, gdy zobaczył coś, co go zaniepokoiło. Wkrótce zaniepokojenie przeszło w złość i rozpacz. Ta droga także była zamknięta dla ruchu, o czym informowały rozstawione przez robotników drogowych znaki.

Wybiegł z samochodu i zmienionym z zimna głosem zapytał pracujących, jak ma teraz dojechać do domu, bo przecież nie ma innej drogi.
- Panie! To nie w tą stronę! - powiedzieli robotnicy. - Musisz pan zwrócić i za dwa kilometry skręcić w prawo. Tu nie da rady, tu jest głęboki wykop - wskazali na czarną czeluść ciemniejącą zaraz za barierką.
- Przecież już tam byłem! Tam też nie ma przejazdu!! - krztusił się z wściekłości pan Z.
- Jak to!? - zdziwili się robotnicy. Jeden z nich wyjął komórkę i zadzwonił. - Tak, przez chwilę nie było, ale teraz już jest - stwierdził odkładając komórkę.

Złorzecząc na głos wściekły i przemarznięty radny Z. wsiadł do swojego samochodu. Zawrócił o mało nie łamiąc barierek i niemal ocierając się o sąsiednie auta. Potem było już tylko coraz gorzej.
Wolno posuwając się wraz ze swoją nową kolumną samochodów nawet nie zauważył, jak zaczęło się ściemniać. Wpadł w pewien rodzaj transu, który trwał aż do ponownego przyjazdu na skrzyżowanie, na którym raz już był.
- Nareszcie - pomyślał. - Jak teraz nie będzie tu przejazdu, to ja im pokażę.
Skrzyżowanie było tuż, tuż, a radny Z. nachylił się niczym lew gotowy do skoku i wypatrywał.

Po chwili odetchnął z ulgą - zjazd był! Gdy się do niego zbliżył, zauważył, że ulica została znacznie przewężona. Przez chwilę zastanawiał się, czy ma jechać, jednak stojący przed samochodem robotnik z pewną miną dawał mu znaki, żeby ruszał.
Ruszył powoli. Myślał już o ciepłej herbatce w domu, gdy gdzieś z boku samochodu dał się słyszeć przeraźliwy, mrożący krew w żyłach dźwięk tarcia metalu o metal. Radny Z. oniemiał, przez chwilę siedział w bezruchu, bojąc się wyjść z samochodu. Wreszcie wyszedł - spojrzał - i oczy zaszły mu łzami - przez całą długość karoserii biegła głęboka szrama. Tego było już za wiele.
- Ty diable!!! Przecież kazałeś mi jechać!!! - krzyknął w stronę robotnika.
- Koledzy się ze mną założyli, że ten samochód przejedzie. Ja tam od razu wiedziałem, że nie da rady - odpowiedział młody chłopak szczerząc zęby.
- Zaraz zobaczymy, jak się będziesz śmiał - szepnął do siebie radny Z. i kilkoma susami doskoczył do chłopaka. Ten w mgnieniu oka rzucił się do ucieczki, ale radny był szybszy. Już prawie sięgał rękami jego szyi, gdy jego noga nie znalazła oparcia. Poczuł jak leci gdzieś z dół, otoczyła go ciemność i stracił przytomność.

***

- Panie Adamie! panie Adamie!
W miarę jak radny Z. odzyskiwał przytomność, coraz wyraźniej słyszał dobiegający gdzieś z góry głos. Otworzył oczy i zobaczył pochyloną nad nim postać w białym fartuchu.
- Bardzo się cieszymy, że wreszcie odzyskał pan przytomność. Jestem dr Zieleniowski, a znajdujemy się w ekskluzywnych ośrodku leczenia lokalnych polityków w Kacborowie. Ośrodek specjalizuje się w terapiach relaksacyjnych - leczymy skołatane nerwy ludzi władzy. Właściwie to każdy pański znajomy z Urzędu Miasta już przynajmniej raz korzystał z naszej pomocy. Bardzo miło nam powitać dzisiaj tutaj także pana. Wczoraj wpadł pan do wykopu w czasie napadu szału... Te wykopy to teraz poważny problem.

Radny Z. chciał natychmiast wstać i udać się do domu, ale ze zdziwieniem stwierdził, że nie może się poruszyć.
- Niestety będzie Pan musiał trochę tu pobyć - stwierdził zdawkowo doktor i pośpiesznie opuścił pokój.

Po kilku próbach oswobodzenia się radny Z. dał za wygraną. Otępiałym wzrokiem wpatrywał się w telewizor, gdzie w programu telewizji kablowej akurat przemawiał prezydent Starozgrzytu.
- Drodzy mieszkańcy... W imieniu władz miasta chciałbym serdecznie Was przeprosić za doskwierające nam ostatnio szczególnie dotkliwie utrudnienia w ruchu drogowym, wynikłe z prowadzonych intensywnie prac remontowych. Jednocześnie miło mi poinformować, że pierwszy etap prac polegający na wykopaniu wykopów tam, gdzie być powinny, został zakończony. Obecnie trwa przeglądanie istniejących wykopów i zasypywanie tych, które w toku robót okazały się niepotrzebne. Kończąc moje wystąpienie chciałbym Wam, Drodzy Mieszkańcy, życzyć SPOKOJNYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH.

Zobacz inne odcinki serii :

{kl_php} $table_d["id"] = "d1"; $table_d["status"] = "ON"; $table_d["title"] = "ARCHIWUM SATYRY"; $table_d["numb_rows"] = 100; $table_d["keyword"] = "@starozgrzyt@"; $table_d["more_link"] = ""; $table_d["more_link_mode"] = "all_years"; $table_d["build_function_numb"] = 1; $table_d["short_text_numb"] = 0; $table_d["style_name"] = "moduletable_1"; $fpg_tryb = "kw_ls";include("includes_custom/front_page.php");{/kl_php}

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz