sobota, 1 września 2012

BARBARA DEMBEK-BOCHNIAK. Horrorek

W lustrze ta sama szara twarz. Obracając głowę Spojrzała na lewy, potem prawy profil. Jak dzika kotka odsłoniła zęby…. Miaaaau. W nierównym kostnym płotku odbił się promień słońca i zakręcił śrubę na stożkowatych, zagiętych w haczyk kłach. Zajączek jak u kota Dżinksa w dobranockach. O tak. Drapieżnik potrzebuje ofiary. Nic nie wrzuciła na ruszt od rana. Kiszeczki w brzuszku grały już ledwie słyszalnie marsz. Kot, flaczki, zajączek, marchewka… Czas ruszyć na żer...





Sprawnymi susami przemierzyła schody. Po ścianach przebiegł refleks światła odbitego od jej skrzącego się srebrnymi przebłyskami ogona. Łypnęła okiem. W kuchni nikogo nie było. Dopadła szufladę. Metal noży radośnie szczęknął. "Weź mnie" - piszczał mały, jak turecka karabela wygięty w czarnej oprawce. "Jestem silniejszy!" - zdał się krzyczeć podobny do maczety. "Dobrze rżnę, tnę, ścinam" - reklamował się zębaty. Zamiast marsza w brzuszku zaczęła słyszeć "Taniec z szablami". Obłędnym wzrokiem wybrała prostego, postawnego - ten może się przydać! Ten wejdzie głęboko!

Na dworze tropik. Strzeliła oczami w prawo, w lewo. Tu nie znajdzie ofiary. Dobrze znała okolicę. Instynkt łowcy zadziałał. Namierzyła cel i z determinacją ruszyła na pierwszą przeszkodę. Stanęła przed czereśniową ścianą zieleni. Chwila koncentracji. Ruszyła przez labirynt zdrowych, błyszczących liści. Silne konary odciągały ją do tyłu, sztywne gałązki drapały ramiona. Z pokorą pochyliła głowę - z naturą nie wygrasz. Kilka uników, karkołomnych zgięć, wygięć, przegięć i już była po drugiej stronie. Śmiało przez łączkę. Różowe kwiatki, żółte kwiatki, krótko strzyżona trawka, chaszcze fasolki, zawijasy ogórków ze szczeciną chyba, drażniących bose stopy. Już widać cel. Chwyciła mocniej trzymany w spoconej dłoni nóż. Kilka głębszych oddechów. Nie mogą jej zobaczyć. Rozejrzała się nerwowo. Było gorąco. Było parno. Było duszno. Pod daszkiem z natek marchewki leżał kot. Lokalna lejba, spał tylko, żarł co mu podali i łasił się, jak kot zresztą. Znalazł tu sobie cień i zacisze. Pozazdrościła mu. Poleżałaby sobie jak on na rozgrzanej ziemi, muskana zefirkiem pod parasolem utkanym z zielonych wachlarzy, delektując się złotymi promieniami słońca z chabrowego nieba. Kot spojrzał na nią zdziwiony, odwrócił głowę, rozwarł swój pyszczek w pysk szeroko - jak boa dusiciel- ukazując ostre jak szpile, jak sztylety raczej, zębiska. Zacisnęła palce na rękojeści. Zaraz mu zniszczy tą ostoję, oazę! Dopadła grządki, wbiła nóż - wszedł łatwo i głęboko, tak jak przewidywała, tak jak chciała. Podważyła i wyciągała po kolei. Wychodziły po cichu, godząc się na swój los. Kot ani miauknął, leżał na plecach niewzruszony. Wyciągnęła z ziemi nóż, otrzepała z ziemi zdobycz. Nie jest łatwo z suchej ziemi wyrwać cztery grube marchewki z ogródka sąsiada. Będą smaczne ugotowane w rosole. W dodatku kradzione nie tuczy. Miaaaau.. Eeee… Mniaaam!

Barbara Dembek-Bochniak

ILUSTRACJE

Czereśnia.

Ogórki.

Marchew.

Kot.

Zbrodnia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz