Całym naszym światem rządzą reguły. Tak jest dzisiaj, tak było i dawniej. Reguły ustalane przez ludzi musiały być dostosowywane do niezmiennych praw przyrody. Ich współbrzmienie zapewniało pomyślność w wielu dziedzinach, zwłaszcza w rolnictwie. W cyklu przeobrażeń przyrody związanych z porami roku zasady stosowane w rolnictwie miały swoją kulminację pod koniec lata. Wówczas cały roczny wysiłek, polegający na dbałości o dobry zasiew jesienią i wiosną, a następnie o dobry wzrost roślin, kończy się zebraniem plonów. Nie tak dawnymi jeszcze czasy, by żniwa dały korzystny wynik, musiały być obwarowane odpowiednim zachowaniem uczestniczących w nich ludzi...
Do pracy w polu służyły sierp i kosa, używana przecież jeszcze do dziś. Do pierwszego koszenia ksiądz święcił kosy, a kosiarze przygotowywali się starannie do rozpoczęcia dzieła. Ubierali się w czyste ubrania, kobiety przystrajały włosy w wianki zrobione z ziół. Na polu ustawiano się w szeregu, tyłem do słońca i poruszano w kierunku ze wschodu na zachód. Taki kierunek zapewniał dobry skutek pracy, tak jak pozorna wędrówka słońca po nieboskłonie wyznaczała właściwy rytm dla życia - początek i korzystne zakończenie.
Do pracy przy żniwach stawano, gdy piały koguty. Pracowano od świtu do południa i po odmówieniu modlitwy "Anioł Pański", a następnie po godzinnej przerwie żęto zboże aż do zmierzchu. O zmroku nie należało pracować, gdyż jak wierzono, wówczas można było łatwo paść ofiarą boginek albo topielców i diabłów, które szkodziły zdrowiu i uniemożliwiały wszelkie działania. Najlepszym dniem do rozpoczęcia i zakończenia żniw była sobota, dzień poświęcony Matce Bożej. Uważano, że wówczas pogoda powinna sprzyjać. Za korzystne dni uważano także wtorek i czwartek. Poniedziałek, zbyt blisko święta, nie był dobrym terminem, a piątek traktowano wręcz za dzień feralny, przypominający mękę i śmierć Chrystusa, dlatego nie rozpoczynano tego dnia żniw ani innych poważnych prac polowych.
Przed rozpoczęciem koszenia w czterech rogach pola kładziono chleb na ozdobnej serwecie, prowokując tym sposobem zboże, by przemielone w przyszłości na mąkę dawało smaczne pieczywo. Pierwsze kłosy, ścinane w pierwsze dni żniw, były traktowane z należytym szacunkiem. Właściciel ziemi - gospodarz lub dziedzic układał je na polu w kształt krzyża. Gdzieniegdzie pierwszy snopek zanoszono do domów i ustawiano pod krzyżem lub obrazem, gdzie czekał na zakończenie żniw chroniąc dom przed piorunami. Pod koniec prac żniwnych dla przepiórek zostawiano w polu ostatnie kłosy. Kładziono pomiędzy nie kamień, a na nim sól i kawałek chleba z nadzieją, że te potrzeby rolnika w taki, magiczny sposób będą spełnione.
Zakończenie żniw nazwano dożynkami, dawniej wyrzynkiem, obrzynkiem, wieńczynami. Odbywały się one w pierwszy dzień jesieni, 23 września, a im bliżej czasów współczesnych data ta przesunęła się w kierunku święta Matki Boskiej Zielnej, 15 sierpnia. Najważniejszym elementem tego święta był wieniec dożynkowy. Do jego wykonania używano pierwsze zebrane i przechowywane kłosy lub też ostatnie. Gospodarz wracając z pola nakładał je na kosę i zanosił do domu, gdzie żona witała go wieczerzą. Wieniec splatany był najczęściej z kłosów żyta i pszenicy. Często wykonywano dwa, każdy z innego zboża. Dekorowano je kwiatami, owocami jarzębiny, bukszpanem, mirtem i gałązkami leszczyny, sitowiem, jabłkami, wreszcie kolorowymi wstążkami. Gdzieniegdzie na jego czubku umieszczano żywego ptaka - kurczaka, koguta, kaczkę albo figurki bociana, symbolizującego płodność a także krzyż.
Kształt wieńca przypominał koronę, wito go na drewnianych lub wiklinowych obręczach. Tak przystrojone wieńce zanoszono w uroczystej procesji do kościoła, gdzie były święcone. Następnie, w czasach, kiedy właścicielami pól byli ziemianie, najlepsi żniwiarze w wieńcach na głowach, z muzyką szli do dworu by obdarować dziedzica i otrzymać od niego często sowitą zapłatę. Takie spotkanie kończyło się huczną, radosną zabawą. Wieńce pozostawiano do przyszłych zasiewów, wierząc iż ziarno z nich wrzucone w ziemię zapewni najlepszy zbiór. Tradycja, dawne obyczaje, powoli ustępują lub przeobrażają się w nowe. Dożynki współczesne mają charakter religijnego i państwowego święta, podczas którego dożynkowy starosta i starościna wręczają, na dawny wzór, chleb upieczony z nowej mąki gospodarzowi dożynek. Jest nim albo kapłan albo przedstawiciel lokalnej władzy.
W miniona sobotę w Dąbrówce odbyły się gminno-parafialne dożynki gminy Starogard. Uroczystości rozpoczęły się Msza świętą w miejscowym kościele, gdzie przed ołtarz panie z Koła Gospodyń wniosły wieniec dożynkowy, a starostowie dożynek - Krystyna i Piotr Pietraszek bochen chleba, wypieczony z tegorocznych zbiorów. Krystyna i Piotr Pietraszek gospodarują na 150 hektarach ziemi, a ich główną produkcją obok zbóż jest trzoda chlewna. W ciągu roku, w cyklu zamkniętym "produkują" około 1000 sztuk trzody. Po Mszy św., gdzie ks. Paweł Sitarek w wygłoszonej homilii, podziękował wszystkim rolnikom za włożony trud w zebranie tegorocznych plonów, wszyscy dożynkowym korowodem udali się na boisko. Tutaj, bochen chleba od starostów dożynkowych przejął wójt Stanisław Połom. Rolnicy w gminie wiejskiej Starogard w tym rok zebrali zboża z ponad 9 tys. hektarów, a plony okazały się wyższe niż w latach ubiegłych. W części artystycznej zaprezentowały się panie z KGW w Lipinach Szlachecki, nie zabrakło wielu atrakcji zarówno dla dzieci, młodzieży jak i dorosłych. Tekst i foto. Eugeniusz Cherek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz