piątek, 7 września 2012

TADEUSZ MAJEWSKI. Zainspirowane lekturą. Jan Wojciech Górski – Julius i Carl Kurtius - cz. 2

Mariusz Łącki w swojej książeczce sporo pisze o patriotyzmie Jana Wojciecha Górskiego. Na tej pozycji opiera się również materiał na stronie www szkoły w Mirotkach. Ten patriotyzm i polskość dziedzic udowadniał zaborcy wzorcową i rzetelną pracą. Spektakularnym jednak jej wyrazem było wmurowanie na szczycie stodoły z czerwonej cegły napisu z białej cegły "J. Górski 1909". Pokaźnych rozmiarów napis był doskonale widoczny od strony kolei. Dziedzic w swoim patriotyzmie posunął się nawet do tego, że przy wjeździe do posiadłości od strony kolei przy bramie postawił dwa filary, na których umieścił duże, białe orły z koroną. Za taką postawę, czyli szerzenie polskości został osadzony w areszcie w Starogardzie i wytoczono mu proces.












Szkoda, że ani w książeczce, ani na stronie www nie ma dokumentów z owego procesu.

Na stronie szkoły znajdują się również informacje, że J. W. Górski udostępniał pomieszczenia dworskie na naukę dla dzieci z folwarku i wsi. Latem uczyły się na werandzie, a zimą w antrejce. Dziedzic sprowadził z leżącego w Galicji Lwowa, prężnego ośrodka polskości, polskie elementarze. We Lwowie mieszkała jego siostra dziedzica - Tekla, której mąż prof. Weehr współpracował na płaszczyźnie naukowej z Marią Curie-Skłodowską. We dworze dzieci uczyły się języka polskiego, historii i geografii.

Marzeniem dziedzica było, aby dzieci mogły uczyć się w prawdziwej szkole. Kiedy około 1903 roku rozpoczęły się prace przy budowie kolei, pod budowę której zarekwirowano sporo jego ziemi, postanowił oddać część swoich gruntów pod budowę szkoły. Dzięki temu, że jego przyrodni brat Tadeusz był inżynierem architektem, miał nawet gotowe plany oraz poparcie Juliana Kurtiusa (pytanie, czy na pewno Juliana, a nie Carla). To poparcie Niemca było niezwykle ważne i co najmniej intrygujące, zresztą jak i poprzednia decyzja Juliana w sprawie sprzedaży majątku Polakowi. Na obszarze dzisiejszego powiatu starogardzkiego, gdzie istniało blisko 60 wielkich majątków niemieckich, było to czymś niebywałym. W okresie antypolskiej polityki Pruskiej Komisji Kolonizacyjnej sprzedanie ziemi Polakowi równało się ze zdradą.

Kim byli Julius i Carl Kurtus, że sobie na coś takiego pozwalali?

Przyjrzyjmy się Carlowi i jego rodzinie.

Carl Kurtius urodził się 1860 roku - pisze historyk Janusz Marszalec. - Był Niemcem, zamożnym ziemianinem, właścicielem 1250 ha lasu i 1000 ha nie najgorszej ziemi ornej w Starej Jani. Rozległe włości i obszerny dwór odziedziczył po swym ojcu Juliusie. Dziadek Carla, nazywany we wsi, "ekscelencją", był pruskim generałem i to on najprawdopodobniej zapoczątkował władanie rodziny w tej wsi w 1816 roku. Tajemnicza jest to postać. Możemy się jedynie domyśleć, że uczestniczył w wojnach napoleońskich i kto wie, czy wówczas nie zdobył majątku, za który nabył Starą Janię.

Rodzina Kurtiusów była rodziną znaczącą, choć nie należała do wąskiego kręgu ludzi szlachetnie urodzonych. Carl, jak wspomina jeden z najstarszych mieszkańców Kościelnej Jani Antoni Krużycki, powtarzał, że szlachectwo mógłby kupić, ale nie chciał. Czyżby nie było w tym człowieku próżności i ambicji wejścia do grona szlachetnych? A może bał się losu nuworysza? W każdym bądź razie pozostał przy tytule Gutsbesitzer - właściciel ziemski, lekceważąc snobizm tytułu Ritergutsbesitzer (właściciel dworów rycerskich).




Pałac Kurtiusów w Starej Jani.

W 1916 roku Kurtiusowie obchodzili z pompą stulecie posiadania majątku w Starej Jani. Zjazd z okazji okrągłej rocznicy był huczny, przybyło wielu ziemian i notabli, stawił się między innymi starosta kwidzyński (Stara Jania należała wówczas do starostwa kwidzyńskiego, z niemiecka zwanego Marienwerder). Czy przybyli również polscy ziemianie? Raczej jest to wątpliwe, aby patriotycznie nastawieni Polacy świętowali rocznicę niemieckiego panowania na kociewskiej wsi. Zresztą wówczas było ich niewielu - statusem majątkowym mogli mu dorównać Rudowscy z Klonówki i chyba też Czarnowscy z Rombargu. Kurtiusa bili na głowę, jeśli chodzi o krew. Byli przecież starą herbową szlachtą, która z góry spoglądała na Niemca bez rodowego klejnotu.

Carl Kurtius z pewnością jednak zasługiwał na szacunek. Gospodarz z niego był dobry. To on przebudował stary dwór i nadał mu kształt wygodnej rezydencji. Pomieszczenia były obszerne, przewidziane dla wielu gości (choć, nie widzieć czemu, nie przyjeżdżało ich zbyt wielu). Również otoczenie dworu, a raczej pałacu, potwierdzało dobry gust właściciela. Do dziś wygląd miejsca przechowują fotografie Antoniego Krużyckiego. Jakaś pasja budowniczego tkwiła w Kurtiusie. Antoni Krużycki wspomina, że nie było roku, aby czegoś nie budował. Był bardzo ruchliwy. Teren objeżdżał na dwukołówce. Był wszędzie: na polach i w lesie. Ogromne obory, chlewnie, stajnie, oryginalny kurnik, za nimi czworaki i inne budynki gospodarcze stoją w Jani do dziś. Nikt jednak nie trzyma w nich koni (a było ich za starych dobrych czasów 14 cugów - cztery konie na jeden cug. Oprócz tego 10 cugów wołów. Nowoczesność szybko dotarła do majątku, gdyż jeszcze przed 1921 rokiem, a więc przed śmiercią ostatniego Kurtiusa, miejscowych zdziwiła ogromna parowa maszyna, sprowadzona specjalnie z Tczewa, zwana z niemiecka dampfmaszyną.

Ciekawe, że właściciel majątku w Starej Jani, ewangelik i Niemiec, łożył znaczne sumy na budowę kościoła w Smętowie i patronował kościołowi w swojej rodzinnej wsi. To ostatnie zadanie należało do jego obowiązków (pokrywał prawie w 80% wydatki kościoła, przysługiwał mu też sięgający dawnych wieków przywilej zatwierdzania proboszczów przez biskupa).

Jakim człowiekiem był Carl Kurtis? Wydaje się, że dzięki pamięci Antoniego Krużyckiego możemy znaleźć to jedno najważniejsze słowo dla określenia właściciela majątku w Starej Jani. Zanim ono jednak padnie, należy wyjaśnić kilka kwestii, oczywistych już tylko dla Antoniego Krużyckiego.

Otóż Kurtius był osobą wykształconą i obytą w świecie, dużo podróżował, kochał muzykę, sam zresztą grywał na fortepianie. Do jego wielkich przyjemności należało słuchanie śpiewu miejscowych chłopek wracających z pola. Stawał wówczas na balkonie i zapalał cygaro. Mimo długoletniego życia wśród Polaków, języka polskiego nie znał, a co najwyżej znał go bardzo słabo. Nigdy nikogo nie skrzywdził dlatego, że ktoś był Polakiem. Żadnego też Polaka złapanego na kradzieży nie oddał do sądu. Sam wyznaczał im kary, a oni akceptowali je, nie kpiąc z prawa i swego pracodawcy.

Stosunek do Polaków i polskości dobrze też tłumaczy fakt sprzedania folwarku w Mirotkach Janowi (Wojciechowi) Górskiemu z Piły (tej kociewskiej, nad rzeką Janką). W okresie antypolskiej polityki Pruskiej Komisji kolonizacyjnej sprzedanie ziemi Polakowi równało się ze zdradą. Mimo to ten inteligentny i wykształcony człowiek nie przestraszył się konsekwencji, które mógł z łatwością przewidzieć. A naciskano go nawet w tej sprawie z samego Berlina. Wybronił się, bo Prusy były państwem szanującym prawo, a tego Kurtius nie złamał. Na marginesie, sprzedaż dużego majątku w Mirotkach Polakowi przyniosła Prusakom wiele kłopotów, gdyż Górski okazał się niepokornym obywatelem, zajadle procesującym się z koleją niemiecką o grunta. Ten zdeklarowany i aktywny społecznik Polak kłuł Niemców swą polskością, umieszczając na bramie swego majątku białe orły. Tę patriotyczna postawę kontynuowali synowie Górskiego, ale to już inna historia.

Kurtiusowi bynajmniej nie przeszkadzało polskość Górskiego. Był zajęty urządzaniem przytułku - domu starców, gdzie wysłużeni robotnicy mogliby spokojnie doczekać swych dni. Do jego zasług należy doliczyć ponadto pomoc w budowie szkoły. Dlatego też szybko zdobył wśród miejscowych szacunek, ucieleśniony dzisiaj w opowieściach dwóch najstarszych ludzi tej okolicy.

Bardzo niewiele wiemy o jego życiu osobistym. Nie układało się ono najlepiej. Antoni Krużycki (wiedziony zapewne lojalnością i szacunkiem wobec pracodawcy swego ojca) milczy w tej kwestii, Czyżby żona porzuciła męża i odeszła z jakimś młodym oficerem? Tak niektórzy mówili. Jednak jest pewne - w obszernym domu mieszkał z "hausdamą" - córką sztabskapitana freulant Schmidts. Tak naprawdę nie wiemy, co ich łączyło. Pewne jest tylko to, że człowiekiem, na którego mógł liczyć, był ojciec Antoniego Krużyckiego Jan. Był on kimś więcej jak kamerdynerem, chyba można powiedzieć, że bardziej przyjacielem niż sługą. Jan Krużycki, młodszy od Kurtiusa zaledwie o 6 lat, towarzyszył mu wszędzie, a podróżowali sporo, zwłaszcza w celach leczniczych.






W tym budynku najprawdopodobniej był przytułek


Carl Kurtius zmarł w 1921 roku po ciężkiej chorobie. Pochowany został w parku dworskim przez ojca Antoniego Krużyckiego, pod czarnym marmurem. Grób jego dziś już nie istnieje. Został wykonany ze zbyt cennego materiału, aby mógł ostać się długo. A zresztą kto dzisiaj szanuje niemieckie nagrobki? Miejsce pochówku potrafi określić dzisiaj chyba tylko Antoni Krużycki.

Po śmierci Carla majątek przeszedł w ręce jego siostrzeńca Juliusa von Merkera. Również ten człowiek doczekał się wśród miejscowych określenia "dobry Niemiec". W styczniu 1945 r. porzucił majątek, uciekając przed zwycięską Armią Czerwoną.

Depozytariuszem pamięci o Kurtiusie i Starej Jani jest Antoni Krużycki, urodzony 17 stycznia 1907r., w Starej Jani. On również jest właścicielem kilku pamiątek po ziemianie, w tym ogromnej, oprawnej w stare ramy fotografii. Druga osoba, która pamięta właściciela Starej Jani, jest Józef Szmergalski, rówieśnik Krużyckiego.

"GK", nr 19, 8.05.1998r.

Oprac. Tadeusz Majewski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz