Tradycja regionalna
Andrzej Grzyb
Zbratanie dawnego z nowym. Elementy tradycji regionalnej z przełomu XIX i XX wieku, a dzisiejsza wiedza o nich na Kociewiu.
Jak mam w zwyczaju, skacząc po czasie i tematach niby pasikonik w poszukiwaniu co soczystszych źdźbeł, przypomnę tym razem ze "Słowiańskiego rodowodu" Pawła Jasienicy fragment, który sięga daleko w przeszłość, bo do roku 58 przed Chrystusem. Wówczas to Korneliusz Nepos zanotował, że rzymski prokonsul Galii, Metellus Celer, otrzymał od króla Batawów rozbitków morskich, kupców, którzy zapędzili się na wybrzeże Atlantyku. Żeglarze ci, nazwani przez Neposa Indami, to w rzeczywistości Wenedzi. Był bowiem czas, że Zatokę Gdańską nazywano Wenedzką, a Słowian, potem Pomorzan - Wenedami. Później bywało, że na Pomorzu, nim pojawiła się nazwa Kociewie, dla odróżnienia terenu Casubii, na ziemie Prus Królewskich mówiono Wenedią.
Czasy Piastów wspomnę tylko za Aleksandrem Brucknerem, który w "Dziejach kultury polskiej" szczodrość Bolesława Krzywoustego w roku 1111, związaną z chęcią zamodlenia bratobójstwa, opisuje tak: "Złoto, drogie kamienie, bogate szaty, konie każdemu według czci i urzędu mógł Bolesław rozdawać, bo posiadał niewyczerpane skarby z łupów pomorskich i tego, co posiadł z dostatków ojcowskich".
Jak zamożna była wieś na ziemi inowrocławskiej, pokażę poprzez zapis ugody Świętopełka z biskupem włocławskim z roku 1238. Najeżdżając hierarchę, książę z 23 wsi uprowadził 6662 sztuki bydła, koni i nierogacizny. Kiedy role odwracały się, łupy nie były mniejsze.
Idąc dalej, warto raz jeszcze przypomnieć cytat z "Dziejów obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI - XVIII" otwierający niedawno wydany album "Kociewie. Serdeczne świata strony". Bystroń, pisząc o Prusach Królewskich, które wydawały się jakąś krainą daleką, nieznaną, dość obcą, zauważa zasobność Kociewia: "Z ziem tych dość odrębną fizjonomię miało Kociewie, kraj pomiędzy Starogardem, Tczewem, Gniewem i Nowem. Była to ziemia zamożnych «gburów», którzy nigdy pańszczyzny nie znali, lecz na dzierżawach starościańskich i klasztornych siedzieli".
Gburskie gospodarstwo na Kociewiu to zespół budynków: dom mieszkalny, chlew, obora i stodoła. Wszystko ustawione w prostokąt, uzupełnione wozownią, sklepem (piwniczką), chlebowym piecem, drewutnią i wychodkiem, otoczone ogrodem i sadem przypominały obronne grodziska.. Trwają niektóre z tych gospodarstw czy domów do dzisiaj, choć prawie wszystkie zmodernizowane, przystosowane do współczesności. Mają plastikowe okna, blaszane dachy, a czasem i spod słomianej strzechy wystaje talerz satelitarnej telewizji.
Pamiętają o swojej przeszłości. Pola przyklejone do nich były kilkadziesiąt lub kilkaset morgowe, nie licząc łąk i lasów. W tych domach jeszcze w latach sześćdziesiątych żyło wiele pokoleń jednocześnie. Była prababcia, ta, co przetańcowała niejeden bal w Berlinie (albo praciotka), licząca sobie dziewiąty krzyżyk i babcia siedemdziesięcioletnia, ta, co była też w Berlinie, by odwiedzić dziadka ranionego ciężko na froncie pierwszej wojny światowej w Prusach Wschodnich i matka już po pięćdziesiątce, co męża swego w sklepie pod kuchennym stołem przechowała przez pół II wojny światowej, chroniąc go przed wpisaniem na listę jako angedeutcha, Wehrmachtem i robotami gdzieś w głębi Niemiec, gospodyni całą gębą, co poszła po wojnie na trzy dni do kozy za pyskowanie przeciw obowiązkowym dostawom, a męża, chciał - nie chciał, przed polityką ochroniła, każąc mu być obłożnie chorym, i córka trzydziestoletnia, i jej córki już prawie "brutki".
W mniejszych domach drewnianych mieszkali chłopi kilkunastomorgowi, też poważani gospodarze, w niewiele mniejszych - kilkumorgowi zagrodnicy. W prawie w każdym z tych domów do stołu w porze frysztyku, mantychu, czy wieczerzy siadało apostołów domowych więcej, niż było ich na Ostatniej Wieczerzy. Podstawą tej rodziny było posłuszeństwo, wzajemny szacunek i zaufanie.
Praprababcie, czy prababcie zwano buśkami. One to radziły, przestrzegały i przebaczały. Babcia uczyła, karciła, kazała, fej rozwaga była fundamentem każdej sprawy. Matka, wspomagana przez babcie, królowała w kuchni, ogarniała wszystkich nie nazbyt wylewną miłością, pilnowała obrządku zwierząt i szła w pole przy boku męża. Córka pracowała na swoją weselną wyprawę, ale to swoje mało było jeszcze widoczne. Bywało, że z mężem szła do roboty na Pomry albo do bambrów.
W każdym razie wszyscy wiedzieli, że kiedy przyjdzie czas, ona tu albo w nowym gospodarstwie będzie pierwszą po Bogu czyli mężu - gospodarzu. Dzieci miały swój raj między fałdami fartuchów prababć i babć, ale jeszcze przed pójściem do szkoły szły w pole jak dorośli, żeby pomagać, przysposabiać się do uprawy ziemi, żeby lenistwem, protoplastą biedy nie zarazić się.
Niewiele, choć dobre i to, o gospodarstwach nie tylko gburskich, wyposażeniu wnętrz, czy pożywieniu można znaleźć w 39. tomie Dzieł Wszystkich "Pomorze" Oskara Kolberga. Gburski dom niech poczeka na inną okazję, niech na dzisiaj wystarczy przyrównanie go do drewnianego, czy też murowanego dworu. Opiszę nieprecyzyjnie, bo z pamięci, dom gospodarza dziesięciohektarowego, po pomorsku - trzydziestomorgowego) i mniejszy, zagrodnika na trzech morgach.
W księgach podatkowych z lat dwudziestych Jakuba Serockiego z żoną Marią z domu Cherek, posiadającego 18 ha 98 arów i 09 m2 roli, pastwiska, lasu, podwórza i ogrodu domowego zapisano jako rolnika, podobnie jak Filipa Serockiego posiadającego 16 ha, 38 arów, 57 m2, w tym: rolę, łąkę, las i podwórze. Jana Osowskiego ze Zdrójma posiadającego l ha, 49 arów, 40 m2, opisanych w całości jako pastwisko, nazwano zagrodnikiem podobnie jak Franciszka Borowickiego, siedzącego na l ha 46 arach i 92 m1, zapisanych jako rola orna, pastwisko, podwórze.
Z dużym prawdopodobieństwem można utożsamić tego zagrodnika z Franciszkiem Borowickim przedsiębiorcą budowlanym, który pojawi się za chwilę. Zagrodnicy pracowali w lesie, w tartakach, młynach, na roli u innych większych gospodarzy, bądź też byli cieślami, przedsiębiorcami budowlanymi, krawcami, szewcami.
Dom gospodarza trzydziestomorgowego na ogół miał 10 metrów na 6 metrów. Kryty był słomą lub gontem, ściany były z bali drewnianych, w środku ściany działowe z drewna lub na drewnianych ramach wypełnionych trzciną, tynki z pacy glinianej, podłoga typu klepisko w kuchni, deski sosnowe w pokojach, komin szeroki w kuchni, będący piątą z piecem chlebowym, w pokojach gliniane lub kaflowe piece. Na szerokim kominie oparta była powała z desek lub pacy na ruszcie z desek, dach słomiany lub gontowy. Dom ten to sień, za nią komora, kuchnia, pokój gościnny (z łóżkami też} i jedna, bądź dwie sypialnie. Okna niewielkie dzielone na sześć połaci szklanych w każdym pomieszczeniu, prócz sieni i komory.
Dzisiaj, na przykładzie kilku domów za krzyżem i rozstajami dróg na Błędno i Brzeźnicę możemy przyjrzeć się, jak wieś Kasparus przekraczała Świętą Strugę. Domu gminnego już nie ma. Popadł w ruinę około 1960 roku i został rozebrany. Trzydzieści metrów za nim (co widać) na "Rysunku na budowę domu mieszkalnego z drzewa..." dla p. Józefa Grabowskiego w Kasparusie na posiadłości gminnej wybudowano też dom (wymiar 7 m x 7 m, na planie podzielony: izba, kuchnia, sień), w którym dziś mieszka Felicja Grabowska, dla której Józef był teściem. Dom Franciszka Marksa powstał przed rokiem 1926. Dzisiaj mieszka w nim Helena Sprada, która pamięta Franciszka Marksa.
Domów przy drodze do Błędna po jednej i drugiej stronie przybyło. Wszystkie one w mniejszym lub większym stopniu zostały uwspółcześnione. I nic w tym nadzwyczajnego, przecież spełniają po dziś dzień funkcję mieszkalną.
Prócz murowanych zamków, pałaców, dworów i części domostw gburskich, budowano też spore domy z cegły takie, jak powstały w roku 1908 dom Bernarda Zamarowskiego (dzisiaj przy ul. Partyzantów Kociewskich). Dom na podstawie kamiennej z czerwonej cegły mierz}" 12 metrów x 8 metrów, wysoki zaś jest z pół-piętrem do ukośnego dachu na 4,5 metra. Podzielony symetrycznie, z wejściem po obu stronach, od frontu ma cztery okna, od podwórza dwa, po bokach krótszych po jednym na parterze i jednym na półpiętrze.
Dom podzielono symetrycznie na dwa korytarzyki, kuchnię pośrodku i dwa małe i dwa duże pokoje po bokach. Istniała też możliwość wykorzystania jako mieszkania półpiętra. Takie domy ceglane lub drewniane z wejściem jak w dworku pośrodku, z lekko skośnym, często papowym dachem, widuje się na całym Kociewiu. W Osie-ku są trzy. Może taką chałupę murowaną, "zwaną koszarami" opisuje Kolberg (Zabudowania, s. 59) w tomie "Pomorze".
Czy współcześni mieszkańcy tych drewnianych i ich sąsiedzi w domach murowanych, mieszkańcy betonowych klocków, ze słusznie minionej epoki, i ci z domów "nowszych" o skośnych dachach mają świadomość, poczucie przynależności do grupy, do etnicznej wspólnoty Kociewiaków? Różnie to bywa, ale nie jest im obce słowo Kociewie, nazwa regionu. Gdy spytać zaś o gwarę, obyczaje, czy folklor, to wiedzą raczej niewiele. Owszem, widzieli zespół regionalny na dożynkach, przeglądzie, czy też na innej imprezie, owszem, nawet z zaciekawieniem patrzyli, ale wolą disco-polo, regee, czy coś podobnego. Patrzą w telewizor, tani widzą wioskę obok, tu za lasem i wioskę nad Amazonką. Widzą szklaną pogodę i szklaną, chłodną, skadrowaną fragmentarycznie rzeczywistość, niedotykalną, pogodę świata.
Wiele jest do zrobienia. Wciąż ze świętym uporem trzeba przypominać, powtarzać, przywracać, z całą otwartością na współczesne, nowe, teraźniejsze. Wiele jest do zrobienia nie w pojedynkę, lecz wspólnie.
Wszystko zależy od ludzi. Jeśli będą czuli, że są sobie bliscy, że piękną, ważną rzeczą są korzenie, ich rodzina, ich ziemia, miejsce, gdzie się urodzili, domowe blaski i cienie, że w tym, co dawne są początki ich świadomości, ich tożsamości. Może zrozumieją, że żeby być nowoczesnym, trzeba znać i szanować tradycję. Wciąż szukajmy źródła. Idźmy śmiało do przodu. Pamiętajmy, że my i nasze drogi są kontynuacją.
Andrzej Grzyb
Fotografie z archiwum Gminy Osiek
Andrzej Grzyb - powieściopisarz, poeta i publicysta urodzony 1952 roku w Złym Mięsie na Kociewiu, mieszkający w Czarnej Wodzie. W czasie studiów był współtwórcą pisma studentów Uniwersytetu Gdańskiego "Litteraria". j)est współzałożycielem wielu stowarzyszeń społeczno-kulturalnych na Kociewiu.
Doświadczony samorządowiec i regionalista. Był burmistrzem, starostą, wiceprzewodniczącym Sejmiku Województwa Pomorskiego, obecnie senator z ramienia PO.
Laureat wielu konkursów poetyckich, m.in. Gdańskiej Wiosny Poetyckiej 1973. W roku 1974 zdobył I nagrodę w konkursie poetyckim Gdański Kandelabr. Otrzymał nagrodę miesięcznika "Pomerania" - "Skra Ormuzdowa" i honorową nagrodę Gdańskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuki za działalność artystyczną w dziedzinie literatury. Trzykrotnie nagrodzony na Targach Książki Kaszubskiej i Pomorskiej "Costerina". W roku 2007 otrzymał medal Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego "Zasłużony Kulturze Gloria Artis"
Autor ponad dwudziestu książek, m.in.: "Skrajem lasów", "Szare kamyki", "Prozy małe i mniejsze", "Ścieżka przez las. Czarna krew" "Niecodziennik pomorski", "Jan Konrad. Siedem żywotów", "Niechby i w niebie były szczupaki" i kilku książek podróżniczych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz