SMĘTOWO GRANICZNE. 1 i 3.05 - Stronniczy przegląd imprez (1)
**** (w skali sześciogwiazdkowej|)
"Dni Smętowa" - fantastyczny program
Byłem na wielu imprezach w okresie ich powstawania. Towarzyszyłem zlotom Ciemnogrodu w Osieku (co roku robiliśmy tam nawet dziennik - "Gazetę Ciemnogrodu" - czy ktoś ma jakiś archiwalne numery? Szukam!). Stałem w przemokniętej garstce widzów podczas pierwszego Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Gospel w tymże Osieku, wątpiłem w bezalkoholowe Leśne Spotkania, ze smutkiem patrzyłem, jak tracą rozwojową szansę Mistrzostwa Świata w Kapele w Szlachcie itd...
Dziś masowe imprezy są czymś zwyczajnym i nikt nie liczy osób. Festyny w Zblewie, Święto Grzyba, rozmaite imprezy KGW - można by tę listę ciągnąć i ciągnąć. Co nie znaczy, że wszystkie są udane. Bo do organizacji imprez trzeba mieć nie tylko chęci i pieniądze. Organizatorzy muszą mieć przede wszystkim reżyserski talent. Muszą wyczuwać, co w programie przyciągnie.
Dziś piszę z przyjemnością o dwóch imprezach, którym wróżę spore powodzenie. Zacznijmy od "Dni Smętowa".
Balon na wabia
Od czego zaczyna się sukces imprezy? Od plakatu i w ogóle dobrej informacji. Plakat zapowiadający imprezę w Smętowie był plastycznie piękny, rzec można słoneczny. Plakat, który wisiał w wielu miejscach, ale nie dawał gwarancji, że wszyscy go zobaczą (tyle jest przecież teraz rozmaitych papierowych ogłoszeń...). Więc dalej - media. Gazety i internet. W tym ostatnim wyeksponowano hasło - "Wzloty balonem". Czyż może coś silniej działać na wyobraźnię, jak szybujący balon, a Ty w delikatnej gondoli? Potem w programie pokaz capoeiry, występ bębniarzy! A w niedzielę rycerze. No i kilka muzycznych zespołów: "Sister Minister", "Ćma", "Pawilon", "Plateau". I rozmaite atrakcje towarzyszące, na przykład strzelanie z kuszy i łuku, jarmark gastronomiczny, pokaz makijażu i mecz siatkówki plażowej.
Troje reżyserów
Byłem w Smętowie w czwartek (1 maja). Nie zapowiadało się na dobrą frekwencję. W powietrzu czuło się nadchodzącą ulewę. Na "wejściu" zrobiłem zdjęcie trojga reżyserów imprezy - pracownikom Gminnego Ośrodka Kultury, Sport i i Rekreacji Karolowi Nowakowskiemu i Marioli Jezierskiej i Urzędu Gminy Marlenie Laskowskiej. To oni to wymyślili. Mają swoje kontakty z nieznanymi na Kociewiu zespołami muzycznymi, grupami sportowymi, firmami obsługującymi tego typu imprezy - na przykład firma zajmująca się żegluga powietrzną. Zwłaszcza ma takie kontakty - jak mi podpowiedziano - Karol Nowakowski. To dzięki nim w programie było zupełnie coś nowego, a nie festynowa sztampę. No więc zrobiłem im zdjęcie tuż przed imprezą. Na tle już nabrzmiałych od deszczu chmur.
Taniec czy walka?
Ludzie się snuli tu i tam, jak to na początku każdej imprezy. Od czasu do czasu robiły się zgromadzenia. Spore się zrobiło przy pokazie capoeiry. Co to takiego? Szereg, instrumenty, bębny. Powinni występować u nas częściej. Powodzenie murowane. Rytm i... taniec czy walka? Do oglądanie o wiele ciekawsze niż karate. Capoeira - zapamiętajcie. Pewnie z Brazylii. Ależ jestem do tyłu, że nie wiem. Sprawdzę w internecie.
- Są bardzo wygimnastykowani - westchnął ktoś w tłumie.
Prawda. Miękkie ruchy, jakby ostrożne podchody, bez żadnego kontaktu - jednak raczej taniec. I ciągle ten monotonny południowoamerykański rytm. Nic dziwnego, że przyciągnął tylu ludzi.
Pogoda - największy reżyser
Zapomniałem we wstępie napisać, że jednak największym reżyserem imprez jest w Polsce... Pogoda. Możesz się człowieku dwoić i troić, wymyślać cuda, a tu nadejdzie wielka chmura i wszystko rozmaże, roztopi i przepędzi. W Smętowie Granicznym przez deszcze poległo sporo imprez. Cóż, i tym razem... nie zawiódł. Deszcz - źle powiedziane. To była ulewa, w dodatku z piorunami.
- No i co tam panie Tadeuszu słychać? - rzekł na powitanie Artur Czapla w swoim namiocie, pod którym schowałem się przed ulewą.
Artur zaczyna tak każdą rozmowę na szlaku imprez, kiedy się spotykamy. Deszcze i pioruny nie robiły tutaj na nim najmniejszego wrażenia. Może padać, ale na watę cukrową zawsze jest zapotrzebowanie.
Patrzyliśmy, jak przez ten deszcze biegnie mama z dziećmi w naszą stronę. Po chwili Artur zaczął już kręcić. Wielka jest siła cukrowej waty.
Porozmawialiśmy o kalendarzu imprez. On ma go w małym palcu. Musi go mieć - podobnie jak media. I musi wyczuć, gdzie będzie dużo ludzi. Teraz był nieco zmartwiony - nie zapowiadało się na powrót słońca. Umawiamy się, że dokończymy rozmowę w sobotę na Dniu Konia w Hucie Kalnej.
Artur od czasu do czasu zwalał z załamań namiotu nagromadzoną wodę. Ja robiłem zdjęcia ludzi tłoczących się pod firmowymi parasolami.
Muzyka z odległego czasu
Na scenie pojawili się bębniarze. Wielu ich - cały oddział. Próby sprzętu, przywitanie. I po chwili rozpoczęła się wspaniała podróż po świecie. Byliśmy wszędzie, gdzie ludziska grali i grają na bębnach i różnego rodzaju instrumentach bębnopodobnych, a nawet na zwykłych skrzynkach po powiedzmy bananach w porcie na Jamajce. W którymś utworze dodatkowo zaczęły kwilić jakieś chyba porcelanowe instrumenty - niby dźwięki tropikalnych ptaków. Przez chwilę można było się poczuć jak w wiosce leżącej w głębokiej południowoamerykańskiej dżungli.
Długowłosy lider zespołu grał na... no właśnie, na czym? Czy to ważne? Najważniejsze - rytmicznie, dziwnie, bardzo tajemniczo... Szkoda, że pod baldachimem sceny chroniącej przed deszczem było tak mało miejsca. Niektórym jednak deszcz w odbiorze tej rytmicznej muzyki wyraźnie nie przeszkadzał. Dwie urodziwe dziewczyny wytrzymały pod parasolkami cały koncert, jedna rytmicznie kołysząc się w biodrach. Po chwili lider zespołu zaczął grać na dziwnej rurze. To chyba najstarszy instrument muzyczny świata. Muzyka głębokich pomruków, jakby dalekie echo czasu. Mogłeś się przenieść w wyobraźni do epoki ludzi pierwotnych. Albo do Australii, która się z czymś takim kojarzy.
W przerwie między koncertami wręczono nagrody najlepszym zespołom turnieju siatkówki plażowej....
To jeszcze nie koniec tej fotorelacji. Myślicie, że zapomniałem o szeroko zapowiadanym w Smętowie balonie? Był. Ale co o nim pisać? Lepiej go pokazać w kilku sekwencjach - jak powstawał. W internecie zamieściłem więcej zdjęć - na zasadzie stop-klatki. I to rzeczywiście były wzloty balonem, a nie przeloty (myślałem - ktoś się pomylił ze słowem). Wzloty, bo balon cały czas trzymano na uwięzi.
Na końcu poprosiłem Karola Nowakowskiego - o zdjęcia z soboty (3 maja), bo tym razem pojadę na Dzień Konia. Fotki oczywiście przyszły. I kilka słów - ludzi było mnóstwo. Pogoda dopisała. Właściwie z |Karolem Nowakowskim moglibyśmy urządzić transmisję z imprezy on-line w portalu. Takie wyrosło nam młode pokolenie.
Tadeusz Majewski - Polska Dziennik Bałtycki, Wirtualne Kociewie
1. Przepraszamy za chwilowe usterki w internecie - zdjęcia wstawimy jutro.
2. Częściowo materiał powtarza się z materiałem opublikowanym po czwartkowej imprezie, ale tekst ma charakter publicystyczny i rozpoczyna cykl porównawczy... Podobny tekst - patrz...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz