poniedziałek, 21 lutego 2011

Basiny portret wójta Sławomira Czechowskiego

Cztery to symbol świata ziemskiego, liczba człowieka powstałego z prochu. Tak właściwie nie wiem, czy jednoznacznie da się wskazać bohatera tego artykułu, bo ja naliczyłam czterech. Pierwszy i najważniejszy, to Demokracja. Dwaj kolejni - ona i on, czyli Władza. Czwarty - to ja, która ostatnio znowu wyjechałam w głąb Europy, gdzie natknęłam się na Demokrację i Władzę. Wyjazdy uczą tolerancji dla innych kultur, norm i zachowań. Po pewnym wieczorze, o którym później, zaintrygowało mnie, na ile ludzkie oblicze mają nasze władze samorządowe. A więc udałam się do swojego świeżo upieczonego wójta - Wójta Gminy Skórcz - Sławomira Czechowskiego, żeby mi o sobie opowiedział. Znamy się od lat. Telefon w niedzielę. Wójt zaprasza na kawę - tego samego dnia. Nie wie, że chcę o nim pisać. Wita nas (bez męża na takie wyprawy nie wyruszam) jego żona Lucyna.


- Sławek chyba schudł od wyborów - oznajmiam na wstępie.

Lucyna patrzy na męża i kiwa twierdząco głową.

- Kiedy został wójtem zaczął mieć problemy ze snem. Położyłam mu wtedy na szafce nocnej tabletkę na sen i nakazałam zażyć w ostateczności. Jeszcze nie skorzystał, więc jeszcze nie jest źle, ale schudł…

Od niedawna mam osobistego lektora języka angielskiego. Chcąc poznać z kim ma do czynienia nakazał mi scharakteryzować się w kilku zdaniach. Opatentowałam to. Teraz chodzę i podobnie wypytuję wszystkich znajomych. Jeden odpowie, że wbrew rozsądkowi robi dla ludzi i za frajer. Inny jęknie - że naiwny jest i strasznie leniwy. Co powie wójt Sławek?

- Fajny, wesoły. Z równowagi może mnie wyprowadzić tylko żona. Syna Franka kocham ponad wszystko, żonę też troszeczkę. - śmieje się - Staram się jak mogę. Jestem pracoholikiem. Dzisiaj też pracowałem. Do kościoła chodzę sporadycznie. Z księdzem proboszczem mam bardzo sympatyczny kontakt.

Czy jesteś dobrym wójtem? -prowokuję.

- Basia! Jak mogę po dwóch miesiącach powiedzieć, czy jestem dobrym wójtem? Nie wiadomo. Ale chcę być dobrym wójtem. Ważny jest kontakt z ludźmi, a ten mam raczej dobry… Po pół roku będę mógł powiedzieć coś więcej…

W zasadzie kiedy można ocenić pracę wójta? Mamy u nas szkołę. W niej dzieci. Te bywają w domach, w sklepie - i wszędzie bacznie nastawiają uszu, żeby później samokształcić się w demokracji i nabywać doświadczeń w grupie rówieśników. Jedni tworzą opozycję dla wójta gminy, inni bronią go. Przychodzi taki do szkoły i powtarza, co usłyszał. "Ten wójt to nic nie robi!" - powie do kolegi. "Jak możesz go już oceniać? Jeszcze nie dostał nowych funduszy, którymi będzie mógł zarządzać! Trzeba mu dać dziewięć miesięcy, żeby się wykazał!" - odpowie mu tamten. Ciekawe, dlaczego aż dziewięć? A może dlatego, że, jak głosili pitagorejczycy, człowiek jest pełnym akordem z 8 nut, do których dochodzi jeszcze bóstwo jako dziewiąta? Świadomość obywatelska i demokracja wzrasta w młodym pokoleniu…

Krótkie repetytorium - pytam wójta o informacje o gminie: ilość mieszkańców - zna, ilość sołectw - zna, powierzchnia - tu mamy kłopotek. Drążę, pytam: jak to jest być wójtem? O czym marzy wójt?

- Powiem Ci Basia - wiesz jak jest? Myślałem, że to będzie łatwiejsze. A nie jest… Dużo rzeczy chcesz zrobić, a nie możesz. Wszystko ciągnie się przez biurokrację. Dużo czasu spędzasz, żeby przygotować dokumentację, a w tym czasie pieniądze zdążą ci uciec. Pełno papierków, mało efektów. Myślałem, że to będzie łatwiej ogarnąć, żeby wszystko zakręciło się, że pierwszego dnia wszystko pójdzie z kopyta… - a tak nie jest. Nawet pozornie proste decyzje są trudne. Przychodzi kilku mieszkańców - wzajemnie na siebie donoszą - trzeba szukać złotego środka. Co usprawniłoby pracę? Powiem ci szczerze - tych komputerów mniej i ludzi zagonić do roboty. Tak myślę… Tych papierów jest za dużo, kiedyś na pewno nie było tyle! Ja i wielu urzędników codziennie dostajemy całe pliki poczty…

No właśnie. Uchylmy rąbka tajemnicy. Jak wygląda dzień wójta?

- Wstaję tak o wpół do siódmej. O wpół do ósmej wyjeżdżam. Nie jem w domu śniadania. Lucyna robi mi kanapki, ale tyle jest tego do roboty w urzędzie, przychodzą interesanci, że nie zdążam tych kanapek zjeść. Można powiedzieć, że odżywiam się regularnie - jem raz na dzień. W pracy pierwsze kroki kieruję do pani zastępcy, pani skarbnik - ustalamy priorytety działań, kogo trzeba popędzić, kogo nie… Odbywam spotkania, doglądam niedokończone inwestycje - żeby wykonawcy czuli nadzór. Kończę teoretycznie o 15:30, praktycznie do domu wracam później. Nie lubię jak zostają mi sterty papierów na biurku. Przyjeżdżam, całuję żonę. Jem. Trochę popracuję w gospodarstwie. Mam jeszcze ze 30 sztuk bydła. Brakuje mi wysiłku fizycznego. Pracę w chlewni nadrabiam w sobotę, niedzielę. Wieczory? Pamiętam ostatnio maraton zebrań wiejskich… Poza tym lubimy z Lucyną odwiedzać znajomych, pojechać do kina, na basen… Ale praca w głowie zostaje… Cały czas…

Ile razy nowy wójt złożył już podpis? A dokładniej - jak długo podpisywał decyzje o podatkach roznoszone do każdego gospodarstwa w gminie? Zauważmy, że pan wójt nie stawia krótkiej, nieczytelnej parafki, ale w miarę czytelny podpis.

- Ja to zrobiłem tak szybko, że to się w głowie nie mieści! Zajęło mi to mniej niż dwie godziny. Wziąłem sobie dwie stażystki i one podsuwały mi kolejne pisma. A ja je podpisywałem - raz pismo z lewej, raz z prawej, raz z lewej, raz z prawej. I tak koło tysiąca podpisów… Taśmowo szło.

Pierwsza tura zebrań wiejskich za nami. Jak przebrnął ja nasz wójt?

- To był maraton. Niepotrzebnie zorganizowałem je w kilkanaście wieczorów pod rząd, zamiast w większych odstępach czasu. Myślałem, że tak musi być. To był błąd. Ale myślę, że podczas zebrań było dobrze. Pytałem ludzi, czy interesują ich szeregi liczb w sprawozdaniach - nie bardzo. Wysłuchałem bolączek. Dotyczyły głównie braków oświetlenia ulic, nieczyszczonych rowów (co powoduje podtapianie łąk i dróg), napraw nawierzchni ulic… Jąkam się jeszcze trochę… W rozmowie z interesantami nie mam tego problemu, ale kiedy mam przed sobą grupę ludzi - włącza się jakaś blokada. Nie bawię się długopisem czy paznokciami - to już opanowałem. - śmieje się Sławek.

Pytam jak wyglądają obrady Rady Gminy? Czy są zażarte dyskusje? Tu odpowiedź nie jest zaskakująca. Owszem dyskusje zażarte, szczególnie gdy obrady dotyczyły budżetu. Wątpliwości i pytań było co nie miara, ale wszystko zostało dokładnie wyjaśnione. Co z tych dyskusji wynika? - pytam. Powinny być konstruktywne…

- Jak to co wynika? Z dyskusji wynika jakiś konsensus.

To znowu moja kolej. Niedawno będąc w owej delegacji na południu Czech, siedzieliśmy z grupą tutejszych współpracowników w oberży. Taka tu kultura, taki zwyczaj. Koło godziny 19ej kelnerzy ustawili długi stół i za chwilę zasiedli przy nim rajcy miejscy ze starostą, aby kontynuować rozpoczęte w ratuszu dyskusje. "Karakaczali", jak poinformowała mnie jedna radna, zaciekle. Przewracali dokumenty, składali podpisy… Zauważywszy, że ich miasteczko odwiedzili obcokrajowcy - postawili gościom na początek kolejkę lokalnego trunku. Ba! Kilka godzin później biesiadowaliśmy wspólnie przy jednym stole, jak w czechosłowackim filmie z lat siedemdziesiątych. Czy Wójt Gminy Skórcz wyobraża sobie sytuację, że obrady Rady przenoszą się w bardziej swobodne miejsce niż sala obrad, a radni gminni poczuwają się tak głęboko gospodarzami rejonu, jak owi Czesi? Co powiedzieliby na to mieszkańcy?

- Może i ośmieliłbym się na taką sesję wziąć radnych... - Tu wójt zwalnia tempo odpowiedzi. - Ale ludzie chyba odebraliby to źle… Na bank.

Blaski bycia wójtem.

- Śmieszne rzeczy. Niektórzy, z którymi byłem na "ty" witają się teraz słowami "dzień dobry panie wójcie". Kiedy zdarzyło się, że obmiatałem auto ze śniegu, usłyszałem, że tak nie wypada, żeby wójt zamiatał a ów ktoś stał obok. To bardzo sympatyczne, ale nie jestem przyzwyczajony do takich reakcji. Staram się nie wykorzystywać swojej funkcji.

Cienie bycia wójtem.

- Większość ludzi myśli, że jestem w stanie wszystko załatwić. A tak się nie da. Po objęciu stanowiska wójta rozdzwonił się telefon - dawno niewidziani znajomi i dalecy krewni naraz zapragnęli się ze mną spotykać bo potrzebują pracy i tym podobne... I to mnie denerwuje. Jestem uczciwy, nie chcę wchodzić w układy.


Tam, gdzie żona Lucyna - tam i mąż Sławek, albo odwrotnie. Od kilku lat widać zaangażowanie obojga w organizację imprez (dożynki, Dzień Dziecka) w Wolentalu, gdzie Sławek od 2007 roku był sołtysem. Podobnie przy akcjach podejmowanych przez Lucynę - wieńce dożynkowe, przygotowanie kolędników misyjnych - widać Sławka. Dla dobra lokalnej społeczności pracują od kilku lat wspólnie, zgodnie, wspierając się. Ludzie to widzą i pani Lucyna z 70-procentowym poparciem została wybrana nowym sołtysem. Nawet nie trzeba demontować z budynku domu tabliczki "Sołtys". Jakie echa we wsi?

- Na zebraniu wiejskim było widać wielkie poparcie dla mojej żony. Mieszkańcy zaufali Lucynie. Musi o tym pamiętać.

- Do nas oficjalnie nie doszły żadne złe reakcje. - mówi Lucyna Czechowska, sołtys Wolentala - Teraz, kiedy roznoszę wezwania do zapłaty podatków, wielu mieszkańców bardzo serdecznie mnie przyjmuje i dobrowolnie deklaruje wsparcie. To bardzo ważne. Jestem pierwszą kobietą sołtysem w Wolentalu. Dlatego chciałabym zrobić coś dla naszych pań. Marzę o tym, aby udało się planowane przeze mnie spotkanie z okazji Dnia Kobiet. Byle tylko nasze panie zechciały na nie przyjść…

Czy wójt gotuje dla swojej rodziny?

- W wolnych chwilach gotuję i chyba nawet wychodzą smaczne potrawy. Przepisy mam w głowie. Troszkę eksperymentuję. Robię dobre zrazy - do środka wkładam co znajdę w lodówce, zapiekam- i musi wyjść pyszne!

Co wójt czyta?

- Prasę. Teraz bardziej niż kiedyś chcę być na bieżąco z informacjami z regionu. Czasami jestem zdziwiony tym, co czytam. Choćby niedawny problem z kwaterunkiem dla mieszkańców naszej gminy, których dom uległ zniszczeniu. Gdybym czytał tekst jako osoba niezaangażowana, z zewnątrz - to pomyślałbym, że to cham!

- Kto cham? - pytam

- Jak to kto, wójt!

O nie, nie! Bądźmy obiektywni. Pamiętnego dnia spotkałam świeżo upieczonego wójta, kiedy prywatnym autem, ubrany galowo objeżdżał naszą wieś i szukał pomocy dla poszkodowanych. Aż się zdziwiłam, że robi to osobiście, bo przecież ma od tego ludzi. Sprawa jest już załatwiona.

Dowcip o wójcie?

- A ktoś w Internecie napisał, że skoro nie mam przed nazwiskiem "mgr" to powinienem mieć tam narysowane kalosze. Uśmiałem się.

Jak się popatrzy na stronę internetową gminy, to można odnieść wrażenie, zapewne mylne, że nasz wójt to tylko jeździ po różnych jubileuszach i nic poza tym nie robi. Z informacji o pracy wójta znalazłam jedynie takie. Tu wójt Sławek się zafrasował. Te komputery to jednak wielki kłopot. Nad witrynką rzeczywiście trzeba popracować, bo fałszuje wizerunek - a wójt rzeczywiście stara się jak może…

***

Na koniec, abstrahując od tematu, wracając do początku - w mojej ulubionej księdze natknęłam się jeszcze na poniższe myśli.

Są cztery rzeczy nienasycone: otchłań, łono niewiasty, ziemia i ogień.

Są cztery rzeczy trudne do poznania: droga orła w powietrzu, droga węża na skale, droga okrętu wpośród morza i drogi męża w młodości.

Barbara Dembek-Bochniak

Zdjęcia i wsparcie duchowe: Sławomir Bochniak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz