Jak przeprowadzić rozmowę z osobą niedosłyszącą? Przecież wyjdzie z tego koszmar. Będę wrzeszczała jej do ucha - pomyślałam. No tak jestem idiotką! Nie będę powtarzała jednego zdania czy wyrazu trzy, a nawet i pięć razy w kółko. A stres? Mój?
Odpowiednio się przygotuję na taką rozmowę i nie będzie stresu. Ale osoba, z którą chcę porozmawiać… Czy będzie chciała? Jak zareaguje? Co z jej nerwami? Nasuwa się masa pytań. Rozważyłam to i owo, aż doszłam do wniosku, że pogadamy w nietypowy sposób. Co mam na myśli? Proste!
Zaproponowałam pisanie pytań. Na spotkanie zabrałam laptopa.
Nie jest asem, ani ładna, ani brzydka. Można powiedzieć zwyczajna, przeciętna kobieta po czterdziestce. Stukają palce po klawiszach. Kobieta jest niecierpliwa, speszona. Mówi:
- Ze mną dużo kłopotów, a pożytek, pożytek też jakiś się znajdzie.
Pisać o niej nie chcę. Spróbuję opisać jej wadę słuchu, z którą się boryka od dawna, a w ostatnim czasie staje się coraz bardziej uciążliwa.
Wada słuchu, może kogoś zainteresuje? Ponoć jest to ubytek ok.90 % na prawe ucho, na lewe słyszy trochę więcej. Ostatnio słuch się pogarsza w zaskakującym tempie, zostało niewiele czasu na słyszenie ludzkiego głosu, głosu męża, dzieci…
Kobieta zaczyna być zmęczona problemem. Lekarze mówią: aparat. Czy oni zdają sobie sprawę z faktu, iż ten malutki i całkiem pożyteczny aparat dla jednych jest szczęściem, a dla innych tragicznym wynalazkiem. Otóż aparat słuchowy przede wszystkim jest dobrym urządzeniem dla ludzi, którzy mają problem z wysokimi dźwiękami. U nich zrozumienie mowy nie jest tak trudne? Tu stawiam znak zapytania, nie jestem przekonana co do słuszności zdania, być może to też wielki problem.
Powróćmy do naszej kobiety, która zrezygnowała z noszenia aparatu słuchowego. U niej sytuacja jak sama mówi przedstawia się następująco.
- Słyszę wszystkie wysokie dźwięki, czyli wszelkiego rodzaju hałasy. Mam kłopot z niskimi, odpowiedzialnymi za zrozumienie mowy. Aparaty słuchowe nie są dostosowane do takich ubytków, do tego dochodzi jeszcze szum w uszach. Oj powiem, taki szum morza na co dzień, nawet wieczorem towarzyszy mi do snu, a rankiem, gdy otwieram oczy, słyszę fale, jakobym była nad Bałtykiem - okropność. Nigdy na "uszy" nie chorowałam. Dorastałam jak normalne zdrowe dziecko, słyszałam doskonale.
- I co się stało, że nagle zaistniała taka duża zmiana?
- Przyszedł rok coś powiedźmy 1990. Wtedy to jakoś musiało się zacząć. Nie działo się nic szczególnego, a jednak zauważyłam, że słuch delikatnie zaczyna nawalać. Chodziłam do laryngologa, dostałam skierowania na badania, potem na aparat słuchowy. Lekarz jednak przyczyny ubytku słuchu nie zalazł.
Aparatów miałam kilka, Można się nimi udławić. Tak, udławić. Sprawiły mi dużo zawodu i bólu. Pamiętam jak mąż pytał: "Jak tam z aparatem? Czy w końcu się udało go dopasować do moich potrzeb?" A ja pytam go: "Kochanie, co mówisz? Powtórz, nie słyszałam. Tak powtórzył i jeszcze raz. Mnie zrobiło się łyso, a on do mnie krzyczy. "Głucholcu", masz aparat na uchu. Więc odpowiadam: "Mam na uchu".
Kobieta ma łzy w oczach, jednak opowiada dalej.
- Wyszłam do łazienki. Wiadomo łzy leciały ciurkiem, było przykro. Takich przypadków bywa sporo w moim życiu, przywykłam. Co mam zrobić? Mogę jedynie się uśmiechać do złej gry.
Wystukałam.
- A telewizja? Coś mi się wyrwało, chyba niezręczne pytanie i jakieś nieskończone. Kobieta spuściła w dół głowę i ciągnęła dalej swoją opowieść.
- Do niej mam wielki żal, bo przecież te napisy mogłyby być chociażby w wiadomościach bardziej precyzyjne i szczegółowe. Filmy tylko nieliczne mają napisy, są to z reguły zagraniczne. Szczerze mówiąc nie lubię telewizji. Jeśli już oglądam, mam z niej obraz do tego sama dobieram sobie słowa, powstaje wtenczas inny film. Cóż, wyobraźnia działa nie tak, jakbym chciała, a może właśnie tak jak powinna. Dla mnie jednej tworzy niepowtarzalny scenariusz. Dobrze popatrzeć na filmy, które oglądałam przed laty, kiedy to jeszcze byłam w stanie zrozumieć mowę. Tak, to trafne słowa. Zrozumieć mowę.
- Przecież Pani wciąż ją słyszy.
- Prawda. Problem polega na jej zrozumieniu. Czasem to wygląda w ten sposób: Mąż mówi do mnie po polsku, a ja mam wrażenie, że po angielsku. Ni w ząb. Nic z tych jego słów nie łapię.
- Jak radzi sobie Pani z załatwianiem spraw w urzędach, czy chociażby z wizytą u lekarza?
- To przede wszystkim straszny stres na samą myśl, że coś trzeba załatwić osobiście. Najchętniej bym tego nie robiła. Lekarzy unikam, ile się da. Mam do nich uprzedzenia. Wielu jest takich, którzy olewają pacjentów, a takich jak ja mają zwyczajnie w nosie.
Jeszcze długo trwała nasza dziwna rozmowa. Mam nadzieję, że ciąg dalszy tej historii nastąpi.
jj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz