Ulica Pałubińska 13. Domostwo w polu. Kilkadziesiąt kroków do Pałubinka, daleko do centrum Pinczyna. Tu, z żoną Zofią, mieszka Alfons Połom - najlepszy gawędziarz w powiecie, a w 2000 roku - na Kaszubach i Kociewiu. Niedawno państwo Połomowie obchodzili Złote Gody
Pan Alfons urodził się 31 lipca 1932 roku. Za dwa tygodnie kończy 79 lat, 80 dopiero się zacznie. Pani Zofia urodziła się 13 lutego 1942 r. w Osówku - skończyła 69 lat. Kiedy zauważam, że w Osówku mieszkają najlepsze kucharki, odpowiada: "Ja je ponad 50 lat precz z Osówka"...
MATERIAŁ Z 2011-07-17
Zofia i Alfons Połomowie mają pięcioro dzieci. Kolejność według wieku: Andrzej, Gabriela, Janusz, Katarzyna i Mirosława. Z rodzicami mieszka Janusz z żoną, a reszta w Pinczynie.
Pan Alfons: My na piętrze. Dlatego na piętrze, że przez okno dalej możemy widzieć.
Pytam o pinczyński teatr. Oboje dalej w nim są. Co środę mają spotkania.
Pan Alfons: Ludzie pytają, kiedy tę moją rolę diabełka zobaczą. Odpowiadam, że będę nim, jeżeli pani Anna Juraszewska uwzględni w spektaklu spór diabła z aniołem o duszę człowieka.
Pani Zofia: Ja obecnie występuję tylko w chórze. Wcześniej? Jaka rola przypadła, taką grałam.
- W jakich okolicznościach się państwo poznali?
Pani Zofia: Zaczęłam pracować w kuchni starogardzkiego szpitala jako pomoc, a mieszkałam u siostry w Pinczynie. W domu kolejowym. To jest pierwszy dom jak stędy się jedzie przez tory. Jak się poznaliśmy? Kiedyś były bardzo popularne zabawy. W Pinczynie odbywały się w długim, czerwonym budynku, który później kupieli Galikowscy. Niedawno został rozebrany. Stał przodzi, przed domem drugiego syna Galikowskiego. Alfons był kawalerem i na zabawie mnie się o godzina pytał, a zegarek miał na rency.
Pan Alfons: Pytałem, żeby ją zaczepić.
- No i zaczepił pan. Na stałe.
Pan Alfons: Człowiek się umawiał, umawiał, aż się na dobre umówił. A ona pytała, kiedy weźmiym ślub.
Pani Zofia: Nie pytałam!
Pan Alfions: Trochę musi być dowcipu... Musiałem zarobić, bo sporo kosztuje takie wesele. Pracowałem na PKP w Starogardzie. Do emerytury przy kolei. A przedtem ponad 9 lat jako krawiec w "Kociewiaku".
Państwo Zofia i Alfons Połomowie przeglądają zdjęcia
Pani Zofia: Ja do urodzenia dziecka pracowałam jako pomoc kuchenna w szpitalu, a później, w latach 1983 - 1989, w szpitalu w Kocborowie. Zostałam tam kucharką.
- Oglądacie państwo filmy? Tam ciągle się schodzą i rozchodzą.
Pani Zofia: Ludzie szukają innych przygód.
Pan Alfons: Kto wytrwa do końca, będzie zbawiony... Myślę i wierzę w to. Dzieci też wszystkie razem są. Nikomu - jak to mówią - nic nie odbiło. W małżeństwie są najważniejsze: miłość, zaufanie, szczerość.
Pani Zofia: Ja mówię - z biedy się nie rozchodzą. Niektórzy mają za dobrze i nie wiedzą, co robić ze sobą. Zwykli ludzie nie chodzą na żadne imprezy, zajmują się dziećmi, domem. Takich rzeczy trzeba pilnować. U nas w rodzinie nie było rozwodów. A było u mnie sześcioro razem ze mną, a u męża ośmioro. Ja miałam pięcioro dzieci. Trzeba ich było do szkoły wysłać, oprać, przypilnować. A mąż do pracy, musiał zarobić. W wolnych chwilach to się szło ziemniaki zbierać, żeby dorobić.
- Czy ten dom pan stawiał?
Pan Alfons: Trochę tak. Piwnice zalewaliśmy sami. Ale chlewek, co stoi, to sam stawiałem.
- Na podwórku stoi piękny klon. Posadził go pan po ślubie?
Pan Alfons: Jak się ożeniliśmy, to ten klon już stał. Ja go przyniosłem z Piesienicy, gdzie mieszkali rodzice matki.
Pan Alfons to wielki żartowniś. Po powrocie pani Zofii ze szpitala wyznaczył, w jakiej odległości od niego może znajdować się jego żona (w celu uniknięcia bakterii)
Kartka z życia pana Alfonsa
- Jak miałem 7 lat, poszedłem tu, do Pałubinka, do szkoły. Niemieckiej, bo już było po wrześniu 1939. Pracowały dwie nauczycielki - Niemka Szmidt i niby Polka z Gdańska Apelhagen. Gadały ze sobą po niemiecku. Niemka nic nie rozumiała z polskiej mowy, ta Polka z Gdańska tak. Na przerwie skrycie rozmawialiśmy po polsku. Niemka nie rozumiała, ale była grzeczna. A ta polska "cipa" była wredna. Usłyszała i krzyczy po niemiecku, żeby iść za nią. Wzięła do klasy i dalej po niemiecku: "Przełóż się chłopcze przez ławkę". Oj, dało trzcinką. A dziewczyny dostały po pazurach. Później rączki im z tego tak napuchły, że nie mogły pisać. Zrobiła się sprawa. Do szkoły przyjechał inspektor i przeprowadził z nami wywiad. Pytał, czy my w domu rozmawiamy po polsku, czy po niemiecku. Odpowiadaliśmy, że w domu to się uczymy niemieckiego, a jak czegoś nie rozumiemy, to po polsku pytamy, jak mamy to mówić... Zaraz po wojnie, za panowania PRL-u, na egzaminach wyszło, że my lepiej mówimy po niemiecku niż po polsku.
Tadeusz Majewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz