wtorek, 29 czerwca 2004

Halina Ribicka

Urodziłam się w 1940 roku w Szydłowcu u podnóża Gór Świętokrzyskich. Tam spędziłam szczęśliwe dzieciństwo w wielodzietnej rodzinie. Na Akademii Medycznej w Lublinie studiowałam farmację. W 1963 roku rozpoczęłam pracę w Polfie w Starogardzie. Założyłam rodzinę w 1964 r. wychodząc za mąż za Kociewiaka. Praca i wychowanie dzieci wypełniało moje dorosłe życie. Mam pięcioro wnucząt. Teraz będąc na emeryturze wolny czas poświęcam podróżom i zainteresowaniom przez wiele lat okładanym "na później". W tym wolniejszym tempie inaczej odbieram ludzi i upływające dni. Bardzo sobie cenię to "nowe" życie w głębszym, duchowym wymiarze.


18 sierpnia 1999 r.

Jesteś moim

W ten czas przed zenitem,
we wrzosach
w smaku jeżyn
jesteś moim.
W zmęczeniu ciała,
w pieszczocie niewinnej,
w modlitwie dziękczynnej
jesteś moim.
W zapachu koźlarza,
w krzyku sójkowym,
w rodzącym się zachwycie
jesteś moim.
W błękicie pod powieką,
w graniu Twoim
tu i teraz,
jesteś moim
Ostatnim promykiem
zachodzącego słońca

Szydłowiec, 25 sierpnia 1999 r.

Dziękuję Ci, Panie

Za dzień wspaniały
za smak potu
za kum - kumę
jedyną towarzyszkę pracy
za koguta piejącego
na drugą zmianę
za zapach butwiejących liści
uschniętych łodyg
za promień słońca pieszczący
i za to, że przebaczyłeś mi.
Dziękuję Ci.

Zaskale, 28 sierpnia 1999 r.

Powinnam
rozpaść się do atomów
powinno
serce mi pęknąć
a ja
ze wstydem panieńskim
lub bez
żyję,
dlaczego?

Starogard, 16 czerwca 1999r.

Oswajanie kangura


Uczę się lęku,
który trzeba ogarnąć,
oswoić skaczącego kangura,
Znaleźć zajęcie dla rąk
zajmujące umysł.
Jak długo będziesz cicho?
Zbierasz siły do skoku?
Nie boję się śmierci.
Bólu się boję
obezwładniającego
człowieczeństwo sensu pozbawiającego.
Są ramiona bezpieczne,
czułe, kochające
w nich znajdę ukojenie
i śmierci doczekam.
Ty o tym wiesz,
nie skoczysz już więcej.

Skarżysko, 8 października 1999 r.


Wybór

Do widzenia miły do jutra.
Wzniesione w geście
powitalnym dłonie
Nie opadły,
przybito je do krzyża
razem z dokonanym wyborem.
Suche gardło bolało,
łzy ściekały niezauważone
do głębokich
napełnionych żałością
studni oczu,
spadały do gardła
dając słone ukojenie.
Panie, daj wiarę,
aż do skonania,
aby i w Twoją miłość
nie zwątpić.

Kołysz mnie

Kołysz mnie
w swoich ramionach,
Kiedy wiosna
kwieciem bucha,
szalona
Kołysz mnie, kołysz
w swoich ramionach
kiedy w lecie
zboże na polach
złotością się rozlewa
Kiedy jesienią
sady czerwienieją
a zimą kołysz mnie
Kiedy szczypie w uszy
kiedy są zawieje
i śnieżne zawieruchy
Kiedy rękawiczki
zakładasz na ręce
a w szal z wełny i czapkę
ubierasz
zziębnięte i lodem
skute serce.
Kołysz mnie, kołysz
w swoich ramionach.

Szydłowiec, 21 września 1999 r.

[pagebreak]

Wybór

Do widzenia miły do jutra.
Wzniesione w geście
powitalnym dłonie
Nie opadły,
przybito je do krzyża
razem z dokonanym wyborem.
Suche gardło bolało,
łzy ściekały niezauważone
do głębokich
napełnionych żałością
studni oczu,
spadały do gardła
dając słone ukojenie.
Panie, daj wiarę,
aż do skonania,
aby i w Twoją miłość
nie zwątpić.

Busko, 3 kwietnia 2000 r.



Aleja w parku zdrojowym
Szpalerem rosną wierzby
źle uczesane
W dole dywan smutnych
zeszłorocznych liści.
Młode nieśmiało
główki wznoszą.
Wiewiórki wszystkie rude
jedna w kolorze ziemi
piękna w inności.
W mroźnym porannym powietrzu
zapowiedź kolorów lata
zapachów ciepła
na nowo odczytanych odbiorów
Czas oczekiwania
Czas przełomu.

Starogard, 9 grudnia 1999 r.

Milczący telefon
tylko pusty numer został.
Milczenie, bo miłość
odeszła bez zgrzytów
A może jej wcale nie było?
Niespotkanie zaplanowane
Wyznanie nie w porę
tylko akceptacja potrzebna,
Płuca do krzyku nieskore, \
więc trening wieczorem.
Tak prędko,
dzień za dniem goni.
Coraz bliżej do kresu
do linii,
Której przekroczenie jest
zawsze za wczesne.
Zatrzymaj się
Wszystko co miało
już się zdarzyło.
Zamilknij,
posłuchaj raz ciszy
Nie głusz jej nawet oddechem
Zobacz świat
oczami mrówki
na trójkąty podzielony
Czy widzisz ten świat rozdzielony?
Czy słyszysz tą ciszę?
No, właśnie!

Do S.

Chcesz bym była
stateczna i zrównoważona.
Kiedy ja głupieję
w Twoich ramionach,
jeszcze bardziej głupieję
do Ciebie tęskniąca
Nie chcę być
stateczna i zrównoważona.

Szydłowiec, 12 sierpnia 2000 r.


Chodź
Przedwieczorny fiolet leje perłową strugę,
wtulam się cała w chłód nabrzmiałej nocy,
mnich bez kaptura równoważną chustę ścieli
speszmy się, spieszmy, by skowroniasty ranek,
zastał nas przeistoczonych, szczęśliwych i czystych,
przed mgłami spadłymi mokra rosą pachnącą
przed słońcem wzniesionych z w zenit strzelisty
bo wtedy i mnicha zabraknie i wiatr chustę porwie.

Busko, 2 kwietnia 2000 r.

Znów nie w porę telefon.
Nie starczyło chcenia ani przestrzeni
na zbliżenie w myślach
Nie spotkanie zaplanowane
Skąd mi to znajome?
Nie przeszkadzaj,
teraz użalam się nad sobą
Jestem w bajce
o czapli i żurawinie
Nie przeszkadzaj.
Płaczę
Nie chcę dźwigać balastu
nie wylanych łez.

[pagebreak]

Starogard, 1 maja 2000r.

Penelopa

Jestem kobietą jednego mężczyzny,
Gdy musze czekać czytam
piszę wiersze lub haftuję.
Dzisiaj
dopiero u progu starości
rozumię
Że tęsknota
jest podstawą wspólnoty
solidniejszą i mocniejszą
niż w młodości
wszystko inne
Czekanie, tak jakoś samo
wpisało mi się w naturę.
Jak u Penelopy.

Samotnia, 19 maja 2000 r.

Wiatr

W krzak kaliny uderzył
płatki z ukłonem rozsypał
Pliszce ogon rozczesał.
Siano przetrząsnął
niech wyschnie, powiedział.
Zahulał przy klonie,
przycupnął w pryzmie kamieni
jutrzenkę barwionych,
Odpoczął chwileczkę,
odbił się od ziemi
i do chmur czmychnął,
Szalony

19 maja 2000 r.

W Samotni

Z przyrodą w przyjaźni.
Jedność stopiona.
Uniesiono podwoje,
otwarto bramy.
Horyzont za ścianą
łez niewidoczny
Mów, Rabbuni,
słyszę Cię i słucham
Nieboskłon ołowiany
obwieszcza mi
sens cierpienia
sens wolności
sens miłości.
Cieszcie się i radujcie
pliszki maleńkie.
Siostry moje sikorki
uderzcie w struny deszczu
niech zabrzmi harfa
na chwałę Pana,
bo w szczeliny bólu
trafiło rozumienie.

Starogard , 8 września 20001 r.

A kiedy przemknę cieniem
pod Twym oknem
otwórz
choć nie zastukam
wpuść nocy chłód
będę w nim
wpuść blask jutrzenki
tam też będę.

Starogard , 14 czerwca 2000 r.

Wymyśliłam Ciebie
Cały jesteś z mgły
i z porannej rosy,
i z dymu nad ogniskiem,
i z paproci, i wrzosów.
Śnię o Tobie na jawie.
Nie pozwól mi się obudzić.

Szydłowiec, 30 września 20001 r.

Próbowałam
uczyć się żyć bez Ciebie.
Marna to nauka
Było jeszcze gorzej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz