czwartek, 10 czerwca 2004

Piernicki Witold

Witold Piernicki - rolnik mieszkający w Skórczu. Z zamiłowania rzeźbiarz. Twórczość uprawia od trzech lat. Zaczynał od drucianych zwierząt. W 2003 r. zajął się drewnem. Jego specyficzną galerię na otwartej przestrzeni widać z szosy przed wjazdem do Skórcza od strony Starogardu. Jeden z nielicznych twórców, który próbuje się utrzymać ze swoich prac. Niżej zamieszczamy reportaż o Piernickim z 2003 r.


Teraz drewno
- Nie ma zapotrzebowania na oryginalną sztukę, nawet jak jest to sztuka czysto użytkowa. Ludzie wolą plastikowe, kiczowate krasnale - mówił rok temu Witold Piernicki ze Skórcza. Dzisiaj z pewności zmienił zdanie. Ale nie dlatego, że nagle zmieniły się gusta potencjalnych klientów. Po prostu pan Witold tworzy już zupełnie coś innego i znacznie dojrzalszego.

Rok temu pan Witold spawał z drutu o przekroju 6 mm zwierzęta naturalnych rozmiarów. Niestety, nie bardzo chciały iść. Całe ich stado stało przy szosie pod Skórczem. Budziły podziw przejezdnych, ale nie ich portfeli. Piernicki od wiosny zaczął jeździć wyładowaną drucianymi zwierzętami ciężarówką po bazarach, giełdach i imprezach rekreacyjnych. Niestety, stosunkowo tanie dzieła (na przykład naturalnej wielkości koń kosztował 300 zł) nie znajdowały nabywców, choć budziły zainteresowanie.

- Wystawiłem trzy konie, jelenia i pawia na bazarze w Kościerzynie. Wielu oglądało. Już liczyłem, że coś sprzedam, ale ludzie podziwiali, uśmiechali się i nie kupowali. Swoją twórczością poprawiałem każdemu humor, ale z poprawiania uśmiechu nie da się żyć - mówił pan Witold.

Zarzuciliśmy mu wówczas, że to jakiś błąd w marketingu. Sugerowaliśmy, że do zwierząt powinna być dołączona jakaś instrukcja obsługi, bo ludzie generalnie lubią instrukcje obsługi, a poza tym dzięki instrukcji by się dowiedzieli, do czego te "druciaki" mogą posłużyć: czy mają "grać" jako ozdoba w ogrodzie, czy jako dzieło sztuki w pokoju, czy jako zwyczajna pergola.
Na targach i giełdach artystę ze Skórcza spotykały same porażki. Niewiele sprzedawał, płacił za drogę i placowe (18 złotych za miejsce), dziwił się, że biorą od metrów kwadratowych placowego, zupełnie jakby przywiózł żywe konie czy handlował ogórkami.

- Przecież dzieła sztuki powinny być zwolnione z wszystkich opłat - mówił. Wyrzucono go z giełdy z Poznania. W desperacji postawił konie przed bramą, ale prędko usunęła go stamtąd straż miejska. W sumie w zeszłym roku Piernicki sprzedał kilkanaście koni. Po odliczeniu kosztów wychodziło niewiele.

Twórczością Piernickiego o wiele bardziej byli zainteresowani "miastowi". Wiadomo, ludzie ze wsi znają zwierzęta, jakie tworzył, na co dzień.

Tamte dzieła pana Witolda zaskakiwały wielkością, oryginalnym tworzywem i wiernością w oddaniu anatomii zwierząt. - Miałem problemy z budową jelenia - mówił rzeźbiarz - bo w lesie to go zobaczysz przez ułamek sekundy i nie bardzo wiesz, jak on tak naprawdę wygląda. Widzisz go przez mgnienie oka i weź mu po tym zrób głowę czy oddaj wiernie całą budowę. Musiałem z tym tematem przysiąść się do encyklopedii.

Resztę zwierząt zna na pamięć, wszak jest rolnikiem, ma gospodarstwo.
W ubiegłym roku zerwał z drutem i zajął się drewnem. Ruszył na to drewno z piłą tarczową. Wycinał wielkimi, charakterystycznymi dla siebie "ciosami". Powtórzył w drewnie jakby tamten cały "druciany" okres, przez co powstała wielka kolekcja drewnianych zwierząt. Podobnie jak dwa lata temu jeździł na imprezy i targi, by sprzedać swoje dzieła. Dla nas nieważne, czy sprzedaje z powodzeniem. Ważne, że w tym sezonie ludzie już nie mają wątpliwości, że to, co robi Piernicki, jest prawdziwą sztuką ludową.

A ci, którzy jeżdżą do Skórcza, maja przyjemność obserwować z okien samochodu, czyli jakby na żywo, przemiany artystycznego warsztatu pana Witolda (galeria jego rzeźb dalej stoi przy szosie pod Skórczem). A tematy? Oczywiście te same. Zwierzęta. No, czasami pojawiają się też ludzie.

Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz