środa, 2 czerwca 2004

Siodło - miejsce pracy

Dalej wędrujemy szlakiem ludzi z inicjatywą. W Zblewie poznajemy Dorotę Spikowską, która być może jako jedyna zacznie zarabiać na koniach

Dorota Spikowska, ładna, czarnobrewa dziewczyna, uważana tutaj czasami za Cygankę. Co udało nam się ustalić... Ma więcej niż 25 lat, a mniej niż 30. To już coś. Poza tym mieszka w Zblewie 17 lat, urodziła się w Kościerzynie, mieszkała miejscowości Guzy za Skarszewami. Jej ojciec miał trzecie miejsce w hodowli owiec. 70 sztuk. Stąd zostało jej we krwi zamiłowanie do hodowli. Nie do prowadzenia gospodarstwa, do tego, żeby ryć w ziemi, ale do hodowli koni. Tę miłość do koni ma od małego, właśnie z gospodarstwa, gdzie był taki jeden, pociągowy.

Kiedy szła jako siedmioletnia dziewczynka ze szkoły, konisko podchodziło do płotu na powitanie. Co jeszcze... Lubi kucharzyć. Ostatnio zajęła piąte miejsce w konkursie kulinarnym. I ma na ścianie w pokoju olej - oryginał. Niewątpliwie wykonany przez zawodowca. Ma nie dla szpanu. Potrafi o nim mówić, a to w czasach reprodukcji i kiczu rzadkość.


Końskie fanaberie
Do Zblewa przyszła do męża Roberta. Dzisiaj mieszka przy ulicy Kościelnej, gdzie mają sporą działkę w stronę berlinki. Te konie ciągle ją prześladowały. W końcu powiedziała do męża, że może by tak sobie kupiła. Tym bardziej, że stajenka jakaś jest. Mąż na początku był przeciwny. Słuchaj, może na starość - mówił. Ale kiedy zobaczył, że jej naprawdę na tym zależy, się zgodził. Potem był taki motyw. Słuchaj, jeden koń to ma smutno. No i kupili drugiego. Z myślą o przejażdżkach wierzchem w weekend do lasu. Te jej fanaberie nie za bardzo pasowały sąsiadkom do przykładnego obrazu kobiety. Mówiły - że też pani się nie boi, w domyśle - lepiej byś się zajęła dziećmi. Jedna opowiedziała jej historyjkę, jak to ktoś tam ze Zblewa szedł za pługiem, koń się znarowił i faceta porwał. Na pługu gość jechał czy co? Siódmy rok już leci, jak ma te konie. Mają tu dobrze. W stajence, na padoku. Dwa klacze. Na co dzień Dorota opiekuje się pewną starszą panią, ale tę pracę podstawową dają jej właśnie konie.

Być statystką
Dzisiaj wszyscy mówią o agroturystyce jak o zbawieniu. Szkolenia, spotkania, wymiana doświadczeń. To co robi, powożenie, też podchodzi pod agroturystykę. Wcześniej myślała o czymś więcej. Jest dobrym jeźdźcem. Raz była w Gładyszowie, gdzie hodują konie huculskie. 800 km stąd. We wrześniu przez dni robią tam dużą imprezę - Dni Huculskie. Konie z Gładyszowa grały w Trylogii i w Starej baśni. A czemu nie miałaby zostać statystą w filmie? - pomyślała. - Chorągwie, jadzie w pełnym galopie, tak siebie widziała. Kiedy do Gładyszowa przyjechał Hoffman, w ścisku nie mogła się do niego dostać. Udało jej się tylko zrobić mu zdjęcie. Ale coś jej w duchu podpowiada, że jeszcze się z nim spotka.

Plan biznesu
Hipoterapia odpadła, bo na to trzeba mieć papiery. Trzeba wiedzieć, jak ułożyć w siodle dziecko. Bez kursu nie można. Rozważała atuty. Ma dobry kontakt z ludźmi, umie opowiadać o koniach, umie jeździć, powozić, ma konie, mieszka w niezwykłym trójkącie - ZBLEWO (HOTEL GRAMBURG), MAŁY BUKOWIEC - OSOWO LEŚNE, WIRTY. Cudowna trasa. Pod drodze Twardy Dół, czyli najczystsze w powiecie Jezioro Niedackie, urocze miejsca w Bukowcu, ogród dendrologiczny w Wirtach. Wiec wyszło na naukę jazdy i przejażdżki rekreacyjne na zasadzie rodzinnej. Nie jak w "Hubertusie". Tam mają super warunki, lokal, stajnie, ale dla niej to wszystko jest sztywne. Co tu gadać - dla elity. Ostatnio była na otwarciu baru w Borzechowie. 5-letnie dzieciaki same jeździły, ale oczywiście ona przy tym była. Rok temu zrobiliśmy jej sesję zdjęciową w Kleszczewie, o czym nawet nie wiedziała. Dzieciak w siodle, ona prowadzi, a za nimi cała gromada. Dzieci były nienasycone, garnęły się, żeby pogłaskać konika. Klienci ją lubią, bo widzą, że skupia na nich uwagę, a nie "weź pan i sobie jedź".

Drugi wóz
Ostatnio coraz częściej świadczy usługi przewozowe, ale już nie bryczką, choć to też może być. Teraz jest zapotrzebowanie na wóz drabiniasty. Bryczka bierze 5 osób, a drabiniasty dwadzieścia. Ludzie biorą skrzynkę piwa, jakiś facet gra na akordeonie, reszta sobie śpiewa i tak sobie jadą. Zainteresowanie takimi przejażdżkami ciągle rośnie. Jeden drabiniasty wóz i para koni to już za mało, więc dała zrobić drugi wóz. No bo co, ma ustąpić, kiedy będzie zlecenie na 75 osób? Na wielkie wesele polsko-hiszpańskie, jak to miało miejsce? Oczywiście zlecenia są z ośrodków, przede wszystkim od Bożeny Gramburg z hotelu i Adama Pozorskiego z pensjonatu. Oni nie mają koni. Zlecenia są mniej więcej dwa w miesiącu.

Rachunek
Kociewiacy - wiadomo, koński narodek. Ale konia z rzędem temu, kto się na koniu utrzymał, pardon - kto się z koni utrzymał. No, może sławny z Ciemnogrodów Tatar Węgrzyn, który zadekował się ze swoim stadem w okolicach Płociczna (gmina Kaliska). Dorota po raz pierwszy zamknęła ubiegły rok wynikiem dodatnim. Nie tylko zarobiła na owies. A to nie takie proste. Samo utrzymanie koni to około 5 tys. zł rocznie. Ceny przejazdów? 15 złotych od osoby za godzinę. Przejazd drabiniastym wozem trwa 2 godziny. Wóz nie jedzie szybko, bo konie mają co robić. W końcu 20 chłopa i wóz to prawie 2 tony. Klasyczna trasa z Gramburga? Akurat wypada dzisiaj, kiedy rozmawiamy. Klienci będą jechali nocą na dziką plażę do Twardego Dołu. Z pochodniami. No i z powrotem. Przy muzyce dwóch akordeonistów. Zimą też jest co robić. Konie, sanie i trzynaście małych sanek. Śnieg był, panie Majewski - mówi kpiąco Dorota. No tak, skleroza. Tej zimy był. Nie jadą po asfaltach. Lasami, leśnymi duktami. I to się zaczyna opłacać nie tylko w sezonie letnim.

Siodło - miejsce pracy
Jest dzielna, ale zawsze jedzie z duszą na ramieniu. To są konie, jazda z górki, dyszel, drabiniasty wóz. Ludzie nieraz patrzą, a gdzie tu woźnica. Wypatrują, zwłaszcza kobiety z dziećmi, jakiegoś mężczyzny, a kobieta, ko-bie-ta któ-ra po-wo-zi. Nie do wiary! Potem się przekonują. Bo jest w tym dobra i lubi tę pracę. I to może być już jej stałe miejsce pracy, jeżeli tak można powiedzieć o koniarzaqch. Teraz podchodzi to pod działalność agroturystyczną.

Casting
Jest - jak o sobie mówi - człowiekiem kontaktowym i ludzie to jakoś odbierają. Czasami źle. Ot, cena otwartości. I jest inna. Tak jak Tatar Węgrzyn, jak wielu, wielu innych, a może jak i wszyscy, bo przecież wszyscy jesteśmy inni, tylko jakoś tak bardzo, bardzo chcemy być tacy sami. Czasami chciałaby urwać się z tej dusznej atmosfery, jaką ją otacza. I ciągle myśli o tym spotkaniu z Hoffmanem.

Ostatnio poszła na casting w Zblewie. Przyjechali z Zielonej Góry. Wiarygodna firma. Przewinęli się przez nią wszyscy "barowicze". Podpisała z nimi umowę na pół roku. Pojechała na sesję do Skarszew. Jest w ich bazie danych. I teraz może Hoffman albo jakiś inny reżyser ją zobaczy i wykrzyknie: O, to jest idealna statystka! A może - tego Dorota nie mówi - komus będzie pasowała do konkretnej roli. Mówią jej - dziewczyno, masz klapki na oczach.

A może właśnie nie? Może oni mają te klapki? Ciśnie mi się na usta oczywiste pytanie: Czy pisze wiersze? Czasami. Ale to już sprawy delikatne, dla przyjaciół, ludzi, których się dobrze zna. A tu... stop. Żeby poznać człowieka, trzeba zjeść z nim worek soli.

Według artykułu zamieszczonego w tygodniku Kociewiak (śrdowe wydanie Dzeinnika Bałtyckiego)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz