poniedziałek, 14 czerwca 2004

Pinczyn. Mirosław Ćwikliński - siłacz

PINCZYN, GM. ZBLEWO. W piwnicy zakład tapicerski Mirosława Ćwiklińskiego. Na ścianach wielkie lustra. Pomieszczenia są w renowacji. Po niej będzie elegancka siłownia. Na razie jest w budynku naprzeciw domu, gdzie akurat grupka młodych mierzy się z ciężarami



Pinczyniak Mirosław Ćwikliński (ur. 1953 r.) jest z "twardego gatunku, który ma 80, 90 lat i ciągnie dalej". - Ten nowy gatunek jest cherlawy. Umiera w wieku 50 lat. Wygodnictwo to zrobiło, cywilizacja. Ja jestem ewenementem - cztery, pięć razy w tygodniu jestem na siłowni. Ja będę setkę żył, nie, 97 lat.

Zamiłowanie do sportu ma od dzieciństwa. Pchał kulą (14,60 m) w Wiśle w Tczewie, rok trenował judo u Jana Brdaka, krótko boks u Zbigniewa Rompy (przegrał 1:3 z mistrzem Polski młodzików Ranachowskim, bo tamten był lepszy technik, no i miał parę lat do przodu). Te sporty, bo wtedy w zapasach, boksie i podnoszeniu ciężarów byliśmy potęgą.

Ćwikliński prowadzi zakład tapicerski przy Gajowej. Żona, Maria, prowadzi dom. - Syn Dawid (25 l.) mieszka w Starogardzie, ale pracuje u mnie. Drugi syn Michał (21 l.) akurat pakuje na siłowni. Jestem mistrzem tapicerskim, ale byłem nauczycielem ze studiami jak nasz Olek. W Kleszczewie uczyłem geografii i historii, ale przyjęto mnie jako wuefistę. Technika rolnika kończyłem w Pruszczu, byłem też tokarzem... Jestem skromnym człowiekiem. Nie warto iść z przodu, bo wiatr w oczy wieje, a z tyłu tyłek kopie. Najlepiej iść w środku, a swoje robić i swoje myśleć.

Pinczyński mocarz uważnie obserwuje to, co dzieje się w kraju.

- Zwiedziłem pół Europy... Jak za dużo człowiek wie, to jest nieszczęśliwy. Kiedyś człowiek był ufny, patriota. A teraz? Złodzieje, od czerwonych do... Finlandia ma 80 procent lasu, Niemcy 48 procent zasobów. A my teraz do Finlandii i do Niemiec wysyłamy drewno. A ta głupia Polska? Mówią, że mamy stary las... Też argument. Lasy i jeziora sprzedadzą, w wtedy na powietrze będą patrzeć, żeby sprzedać. Tylko nie mają patentu na to.

Sporo w tych słowach bólu.

Kulturystykę zacząłem trenować w latach 70. pod wpływem książek. I wychodziło pismo o kulturystyce. Dla mnie to było coś pieknego, zasady kulturystyki. Ćwiczyłem już w wojsku. Przybrałem 25 kg masy. Miałem 75 kg jak szedłem, kiedy wróciłem - około stówy. W wojsku, gdzie byłem dowódcą plutonu, etat oficerski, było podciąganie. 18 razy na piątkę. Ja robiłem ponad sto. Pułkownik Fryca mówił: "Każcie mu zejść, bo się będzie tak do wieczora bimbał".



- Kiedy wróciłem w 1975 r. z wojska do Pinczyna, zrobiliśmy siłownię. Z Kazikiem Borzeszkowskim (mieszka obok) i Andrzejem Zagórskim (jest kucharzem, ma bar w Pinczynie). Siłownia powstała w centrum wsi u pani Osowskiej w piwnicy. Ona ma teraz 83 lata, wtedy miała pięćdziesiąt parę. Jeszcze w jeziorze się kąpie. Twardy gatunek... Nie jest dobrze, jak żona tak długo żyje. Mąż będzie zmartwiony, bo będzie miał go kto pochować albo torturować. Że się rymuje? Trochę się sztuką zajmowałem.

Klub, nasz prywatny klub, był pod patronatem LZS-u. Organizowaliśmy dyskoteki i część zysków szła na dresy i wyjazdy na zawody kulturystyczne.

Było nas prawie trzydziestu. Na zmianę. Na ścianie wisiały plany treningów, grafik sprzątania. Kolega Borzeszkowski więcej trzymał ordunung, a ja rozpisywałem trening.

W 1984 r. przenieśliśmy siłownię do mnie. Tu jeszcze był surowy stan. Ale siłownia prawdziwa - z lustrami. "Damaszek" zrobił otwarcie. Dostaliśmy jakieś odznaki, dyplomy, tylko kasy nie dali. Ale próbowali pomóc i naprawdę się interesowali, docenili. Nie to co teraz. Patronat LZS-u upadł przy przejściu z komizmu (żaden komunizm to nie był - każdy miał spokój). O tamtego czasu siłownia działa do dzisiaj, tylko że ja sam działam. Borzeszkowski odszedł gdzieś w 1986.

Prowadzę treningi. We wrześniu zaczynają. Jesienią nawet trzydziestu przychodzi. Zima różnie bywa. Jesienią najwięcej, bo jest dobry przyrost masy mięśniowej. Uprawia coraz więcej. Kiedy jadę nad jezioro, popływam i opalony wychodzę z wody, to od razu biegną na siłownię.

Społecznie to robię. Ani za prąd nie biorę. Z czego oni mają dać, jak nie mają na jajka? Każdy powinien jeść 20 białek dziennie. Jestem społecznikiem i chcę, żeby ludziom było dobrze. Ukradliby kurę, żeby zapłacić. Z czego mają zapłacić, kiedy kombajnista za 1,20 zł pracuje i nawet gumiaków nie zdąży ściągnąc po pracy? Mamy rasę panów i najemnych. Dlaczego to robię? Wiem, jak to jest, gdy młodzież chce trenować, a nie ma gdzie. Niektórzy tego nie doceniają. Można mu dać konia z rzędem, a zapyta: Pfu, a gdzie drugi koń? Wszędzie musi być przywódca. Gdybym tak się angażował codziennie, to byłoby codziennie i 40. Ale ja mam swoją pracę, swój trening, zakładu muszę pilnować.


Pokazy kulturystyczne robiłem w szkole. Sprzęt wziąłem, wyciskanie sztangi, ciężarka 17,5 kg, martwy ciąg, czyli podnoszenie sztangi do pasa. W wyciskaniu ciężarka 17,5 kg mam wynik 178 razy prawą i lewą. Prawą 97, resztę lewą. Zająłem drugie miejsce w Polsce. Gdyby ja startował za nim, to bym go pokonał. On po mnie jeszcze siły wykrzesał. To był mistrz Polski kolejarzy. Wygrywałem we wszystkich zawodach regionalnych i dostawałem "szkarpety", dużo par, maszynki do ostrzenia noży, termosów chyba z dziesięć, syfon.

Symbolicznie i uścisk prezesa. Teraz to chociaż ładna dziewczyna wręczy. Rekord w wyciskaniu sztangi? 200 kg lekko bym wycisnął na ławce. Miałbym drugi wynik w Polsce po pięćdziesiątce, gdyby nie wypadek. 250 mam w martwym ciągu. Ale Heroldy ze Zblewa, synowie Edka, biorą 280.

Tadeusz Majewski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz