poniedziałek, 28 czerwca 2004

Kejbordzista, wokalista, talent

Zaskoczył nas w Pinczynie swoją grą. I tym, co przeczytała o nim elegancka konferansjerka

Jedyni mówią, że muzyka jest wysoka (czyli ta elegancka, klasyczna) i niska (ta hałaśliwa, pop). Inni z kolei mówią, że muzyka jest zła lub dobra i na tym koniec podziałów. Pewne jest jednak, że w życiu codziennym stokroć częściej towarzyszy nam muzyka kultury masowej z jej mocnym rytmem i agresją.

Tym większe słowa podziwu dla gminy Zblewo, że nie bacząc na to, co jest popularne, a co nie, organizuje w Pinczynie festiwale młodzieży muzycznie utalentowanej. Festiwale niezwykłe, bo co się okazuje - dzieci i młodzież prezentują na nich muzykę spokojną, raczej klasyczną. I instrumenty. Pianino, akordeon, trąbka, oczywiście skrzypce. Już wiemy, dlaczego tak jest. No bo jak dzieci są muzycznie utalentowane, to przecież zapisuje się je do szkoły muzycznej.

A w szkole muzycznej przecież grają klasycznie! Eureka! Ale wśród występujących był Szymon Minia. Kiedy usłyszeliśmy jego grę, nie chciało nam się wierzyć, że ten 15-latek, chodzący do gimnazjum w Zblewie, jest samoukiem. Tak go przynajmniej przedstawiła urocza konferansjerka. Szymon grał na kejbordzie, czyli czymś w rodzaju instrumentu wszystkich instrumentów. Grał wspaniale, ale to naszym zdaniem. Po występie poznaliśmy bliżej tego talenciaka.

Szymon Mania ma - uwaga - średnią ocen 5,41 i jest w klasie namber łan. Absolutnie nie można go zaliczyć do kujonów. Na naukę przeznacza bardzo mało czasu, a nieraz to i wcale! Lubi wszystkie przedmioty, chociaż najbardziej muzykę. Musi mieć też talent plastyczny, jeżeli jego rysunki z reguły wędrują na wystawę. Z polaka? Bardziej lubi literaturę niż gramatykę. Co zaskakujące, z filmów na pierwszym miejscu stawia komedie.
A teraz co z tym samouctwem. Cztery lata temu koleżanka z klasy Justyna Henkel nauczyła go melodii "Najmilsza na świecie jest mi mama". U siebie w domu na organach elektronicznych. Od tego czasu zaczął prześladować rodziców. Oczywiście chodziło o takie organy.

Rodzice Szymona, Elżbieta i Zbigniew Maniowie, nie myśleli, że ma jakiś wielki talent. Mama mówiła: Człowieku, gdzie ty będziesz grał? Ale w końcu stało się. Szymon na gwiazdkę zamówił sobie organy za 400 zł. Na kolędzie zapytał organistę, czy by go nie uczył. Organista się zgodził. I tak w wieku 11 lat zaczął uczęszczać na pierwsze lekcje.

Organista Waldemar Kleina uczył go 2 lata w domu. Potem do Szymona przychodził prywatnie nauczyciel muzyki Henryk Pelowski. To też trwało 2 lata. Dzisiaj Szymon uczy się sam. Kiedyś nauczyciel dziwił się, skąd ma nuty piosenki z repertuaru "Ich troje". A on - odtworzył je sam, ze słuchu. W ten sposób odtworzył nuty wielu piosenek. Dlaczego nie jeździł do szkoły muzycznej? Proste, tata pracuje, mama nie ma prawa jazdy. Ale czy ta szkoła byłaby mu w życiu potrzebna? Ma tak wiele talentów, że jeszcze nie wiadomo, co z niego wyrośnie. Na dzisiaj ma kejbord, czyli jakby tło orkiestry i gra na tym tle partie solowe. Do tego bardzo ładnie śpiewa. Brał udział w przeglądzie piosenki w Pinczynie. Najbardziej lubi śpiewać piosenki po angielsku, między innymi z repertuaru Wilki. Woli piosenki melodyjne i optymistyczne. Grał w Gminnym Ośrodku Kultury w Zblewie (WOŚP).

Teraz zdaje sobie sprawę, że jeżeli ma się rozwijać, to musi mieć lepszy sprzęt. No i musi mieć jakiegoś partnera, najlepiej z gitarą. Ale to nie takie proste, bo by wystąpić, trzeba naprawdę odwagi. Marzy mu się zespół i pierwszy występ. Nie musi być od razu jakaś wielka scena. Równie dobrze może wystąpić gdzieś na weselu. Wszak tak zaczynało wielu muzyków. A jak nic z tej muzyki nie wyjdzie, też nie będzie dramatu. Jak nie w tym, to poradzi sobie w czymś innym.


Tekst z Tygodnika Kociewiak - środowe wydanie Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz