W 1932 roku rodzice wraz z swym pierworodnym synem wrócili do Białachowa. Zamieszkali w gospodarstwie Redzimskich, rodziców mamy. Nieopodal było gospodarstwo Zielińskich, gdzie mały Jerzy spędzał większość swego dziecięcego czasu na zabawach z wujkiem Benkiem, starszym o siedem lat. W 1937 roku rozpoczął naukę w szkole białachowskiej.
Za okupacji niemieckiej chodził do tej samej szkoły, by przymusowo uczyć się programu niemieckiego. Siedział w grupie dzieci polskich, których rodzice nie podpisali niemieckiej listy narodowościowej (w tej samej klasie, na tej samej lekcji siedziała grupa dzieci, których rodzice podpisali jedna z grup narodowościowych, tzw. Volksliste).
Na rok przed zakończeniem wojny pracował pod przymusem w majątku Hermana w Białachówku. Orał, woził. Siła napędową były woły. Nosiłem z mamą obiad w dwojaczkach z jedną porcją dla Jerzyka, a drugą dla tez tam pracującego taty.
Po wkroczeniu wojsk radzieckich ciężko zachorował na tyfus, lekarz wojskowy nie dawał szans na przeżycie. Na drzwiach wywieszono kartkę z napisem "TYFUS". Napis ten bronił dostępu do pokoju żołnierzom. Przy ogromnym wysiłku domowników, mamy, a szczególnie ciotki Franciszki, za pomocą domowych sposobów i Boga po dwóch tygodniach Jerzy wstał. Poruszał się jeszcze o lasce, ale wola życia, młody organizm i wiosenne słońce sprawiły, że wrócił do zdrowia.
Wieczorowo ukończył przyśpieszony kurs z zakresu szkoły podstawowej. W 1947 rozpoczął naukę w zakładzie ślusarskim, pana Stanisława Bakowskiego w Zblewie, mieszczącym się w domu państwa Kamińskich przy rynku. Uczył się naprawiać rowery, centerfugi, maszyny do szycia. Po ukończeniu nauki w 1949 r. zatrudnił się w odlewni pana Przewoskiego w Starogardzie. Mieszkał tam na stancji wraz z Bogdanem Zagórskim z Borzechowa.
Co niedziele po południu zatrzymywała się powózka powożono przez ojca Bogdana, który odwoził syna i naszego Jerzego na stacje kolejową do Zblewa.
W 1950 roku otrzymał powołanie do wojska. Stawił się z innymi w WKR w Starogardzie. Stąd czwórkami, z orkiestrą na czele wyruszyli na stację. Dowodził nimi jakiś podoficer. Pojechali w nieznane. Nikt wówczas nie wiedział dokąd wiozą chłopców. To była tajemnica. Dopiero po kilku tygodniach przyszedł list, z którego dowiedzieliśmy się, że Jerzy jest w Bydgoszczy. Tam, przy ulicy Warszawskiej, spędził dwa lata.
Wrócil do pracy u Przewoskiego. Po kilku latach zatrudnił się w Starogardzkich Zakładach Spirytusowych i pracował tam do 1968 roku. Otworzył swój prywatny zakład naprawczy, i jak u pana Bukowskiego naprawiał rowery, maszyny do szycia, centerfugi i wiele innych urządzeń.
Pod koniec lat 80. Przeszedł nas rentę. Zamienił klucz maszynowy na dłuto, spod którego zaczęły się wyłaniać rózne drewniane figury. Ma coraz to lepsze4 wyniki. 12 grudnia 1988 r. w Starogardzkim Centrum Kultury otrzymuje pierwszą nagrodę za rzeźbę. Pan Jezusa Zmartwychwstałego w konkursie na sztukę ludową Kociewia.
Jeszcze w grudniu, na spotkaniu z budowniczymi ołtarza papieskiego w Gdańsku, bierze na siebie zadanie wykonania monumentalnej rzeźby przedstawiającej świętą rodzinę. Na jego podwórko przywieźli już drewno. 28 grudnia brat Rajmund zawozi Jerzego do szpitala w Starogardzie. Pomimo wysiłku wielu lekarzy pielęgniarek, nie wraca do zdrowia. Umiera 2 lutego, 26 minut po północy w obecności swoich bliskich.
Pochowany został w sobotę, 6 lutego na cmentarzu w Zblewie. Żegnało go mnóstwo ludzi. Piękną homilię wygłosił ksiądz proboszcz wspaniale śpiewał chór kościelny. Codziennym modlitwom w dniach żałoby przewodził kolega Jerzego, też pochodzący z Białachowa Wiktor Korankowski.
Jestem pełń uznania dla ordynatora chirurgii, który podczas naszego czuwania przy umierającym Jerzym wszedł do sali i powiedział: "A, jesteście czuwajcie, bardzo dziękuję". Może dwie godziny przed śmiercią Jerzy rzekł do mnie "Już jest po moich rzeźbach".
Mam nadzieję, ze dobry Bóg użyczy mu miejsca, by mógł tworzyć swoje dzieło.
Edmund Zieliński
Na podstawie "Gazety Kociewskiej" z dnia 12.02.199r. Nr 6/465
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz